THE POOL. Aligator po tajsku
Ten tajlandzki obraz z 2018 roku oparto na tak prostym, wyrazistym pomyśle – facet i aligator na dnie suchego basenu – że pewnie ktoś wkrótce zrobi remake The Pool. Znajomy, który polecił mi tę produkcję, zaznaczył, że ów film może się podobać tylko w Azji, ale zasugerował też, że to widowisko niecodzienne. Mnie tytuł się podobał, ale wiem, o co chodziło koledze, i zdecydowanie potwierdzam drugą część zdania. Tak, mamy tu produkcję specyficzną – jednocześnie intrygującą, irytującą, solidnie pokręconą pod względem rozwiązań fabularnych.
Day, członek ekipy filmowej, ma za zadanie posprzątać basen po zakończeniu ostatniej produkcji. Zbiornik jest głęboki na sześć metrów i szeroki jak boisko do tenisa. Chłopak przez przypadek zasypia na materacu i budzi się w już – no, niemalże – osuszonym zbiorniku. Nie potrafi się z niego wydostać, za to wkrótce do środka dostaną się aligator i dziewczyna głównego bohatera Koi, która przez nieuwagę także stanie się więźniem basenu (dodatkowo – na skutek upadku – nieprzytomnym). Day spędzi sześć dni w basenie…
Punkt wyjścia jest kapitalny. Pojedynek na szosie opierał się na osi “wielka ciężarówka poluje na Bogu ducha winnego kierowcę”. Speed – “autobus nie może zwolnić poniżej pięćdziesiątki, bo wybuchnie”. Takie pomysły wrzynają się w głowę potencjalnego widza, intrygują. Twórcy The Pool musieli mieć świadomość, że trafił im się zaczyn na hit. Z takiego tematu można ulepić zarówno realistyczne, pełne napięcia widowisko w tonacji serio, jak i komediową jazdę po bandzie, gdzie dominują humor i szybka akcja, a wszystko to w formie zabawy w kino. Mam wrażenie, że twórcy The Pool celowali w wariant pierwszy, a niechcący skończyli w drugim (minus autoironiczny ton – ten jest tu nieobecny). Co nie oznacza, że jest źle. Nie, film zachował potencjał rozrywkowy, ale widz – aby się dobrze bawić – będzie musiał przełknąć sporą porcję grud.
Aligator przyjął tu formę średnio atrakcyjnego CGI. Więc niby kłapie zębami i wydaje potworne dźwięki, ale nie wzbudza żadnej grozy. Pominąwszy jego komputerowy rodowód (takie lepsze Sharknado), jest on także dość… bezosobowy. I nie, nie ma się co dziwić, że wymagam od gada, żeby reprezentował sobą coś więcej niż cielsko z zer i jedynek. Ta historia mogłaby wciągać znacznie bardziej, gdyby relacja między nim a bohaterem była bardziej skomplikowana. Rekin w Szczękach odzwierciedlał niszczycielską siłę; wykraczał poza program swojego gatunku i na każdym kroku udowadniał ludziom, że jest o krok przed nimi i nie daruje błędów. Nawet ogień w Ognistym podmuchu zachowywał się jak potwór igrający sobie z życiem strażaków. Tutaj między protagonistami nie ma żadnej większej chemii, żadnego jin i jang czy mentalnego ping-ponga, który na poziomie wzroku czasami przeskakuje między Stevenem Seagalem a jego przeciwnikami. Day chce przeżyć, aligator również. Czasami więc naskakują na siebie. Ot i tyle. Większych dreszczy nie oczekujcie.
Być może wynika to z faktu, że gad został tu pomyślany tylko jako jeden z elementów pułapki, którą jest basen. To ten ostatni – jako skrajnie nieprzyjazna konstrukcja – jest głównym zagrożeniem. Naraża bohaterów nie tylko na spiekotę, deszcz, głód i odizolowanie od reszty świata, ale też mnoży trudności przy próbie opuszczenia go. Warto też nadmienić, że Day jest cukrzykiem, jego dziewczyna jest w ciąży, a jedynym świadkiem dramatu pary pozostaje pies chłopaka, zaglądający bezsilnie do basenu, ale ograniczony smyczą.