Co jest najlepszą odtrutką na podniosłe tony Końca gry? Oczywiście superbohaterski pastisz. Z początku chciałem zaproponować Deadpoola, jednak jest on po prostu zbyt dobry realizacyjnie. Superbohaterowie natomiast ociekają nie tylko fekalnym żartem, ale i sporą dozą surrealizmu, a przy tym są nieco koślawo nakręceni, zmontowani i zagrani. Całość więc tworzy niepowtarzalny klimat, który może mieć tylko amatorski klub superbohaterów. Nie ma tu nawoływań do wolnościowej rewolucji, nadętych min i rzewnych smyczków w tle. Są za to znakomici aktorzy – Ben Stiller, William H. Macy, Hank Azaria, Wes Studi, grający odjechanych superbohaterów: Furiata, Szuflę, Błękitnego Radżę – a wśród nich Geoffrey Rush w roli Casanovy Frankensteina. Gdyby film był lepiej rozplanowany, jeśli chodzi o akcję, mógłby naprawdę zawojować publiczność, a tak pozostaje gdzieś w cieniu. Z rzadka jest nawet puszczany w telewizji. Niemniej nie zmienia to dla mnie faktu, że po trzygodzinnym seansie Końca gry powinno się na psychiczną odtrutkę oglądać Superbohaterów.
Zaryzykuję twierdzenie, że ten ponadczasowy film nie jest znany ogromnej grupie odbiorców Marvela. Zaryzykuję też kolejne – że są to głównie widzowie młodsi, których marketingowcy Avengers określili targetem swoich produkcji. Nic złego w nieznajomości Hydrozagadki, ale lepiej nią się jednak w końcu zainteresować, żeby nie wyrabiać sobie filmowej percepcji na sposobie konstruowania fabuły przez amerykańskie blockbustery. Okazja się nadarza w związku z Avengers: Końcem gry. Ileż Kondratiuk zawarł wątków w swoim superbohaterskim filmie i przede wszystkim jak intertekstualne je przedstawił. To mistrzostwo komedii i metaforycznego przekazu, intelektualnej satyry i surrealistycznego żartu. Oczywiście nie oczekuję, że Koniec gry będzie równie dwuznaczne w przekazie, ale trzeba też rozszerzyć skalę pomiaru jakości filmowych historii dzięki właśnie takim filmom jak Hydrozagadka. Już sama czołówka zachwyca, kiedy Iga Cembrzyńska służy za początkowe napisy, i to bardzo dramatyczne. Czy wyobrażacie sobie Iron Mana w takiej roli? Albo Thora z niezbyt realistycznie dorobionym brzuchem wymieniającego po pijaku całą obsadę i głównych twórców. Ja tak.
Avengers wiele mogliby się nauczyć od Strażników. Może przede wszystkim superbohaterskiego realizmu. I ten właśnie film szczerze polecam wszystkim, którzy nie widzieli jeszcze ani jego, ani Avengers: Końca gry. Zanim skończy się świat Avengersów, warto zapoznać się z tym, jak powinna kończyć się superbohaterska rzeczywistość, jeśli faktycznie chce się coś konstruktywnego, prócz rozrywki, widzowi przekazać. Ze Strażnikami wcale nie jest tak źle pod względem technicznym na tle ostatniej części Avengers. Gdybym miał przypomnieć to, co w Końcu gry zrobiono z Thorem, i porównać tę, delikatnie mówiąc, wpadkę z tym, że film zarobił już ponad dwa miliardy dolarów, byłby wstyd. A wstydzić się powinni spece od charakteryzacji. W porównaniu z przepiękną warstwą fabularną Strażników scenarzyści Końca gry popadli w sztampę, zwłaszcza z finałową bitwą, gdzie wszystkie ludzkie kolory skóry jednoczą się w walce o dobro wszechświata. Biedny Thanos nie miał szans z tak przewrotną historią i zmartwychwstającymi herosami. Nie miał szans ze sprzedajnym podejściem Marvela do swojej twórczości. Pamiętajcie, najpierw więc Strażnicy, a później dopiero Koniec gry. Ciekawe jak wypadnie porównanie?