search
REKLAMA
W stronę zachodzącego słońca

TAŃCZĄCY Z WILKAMI. Samotność z wyboru

Jakub Piwoński

22 kwietnia 2017

REKLAMA

Ostatnimi czasy przebąkuje się nawet o planach powrotu do losów porucznika Dunbara. Film The Holy Road opierałby się na książkowej kontynuacji Tańczącego z wilkami. Choć z IMDb można dowiedzieć się, że film jest obecnie „w trakcie realizacji”, to jednak wciąż brak jednoznacznych konkretów. Wiadomo natomiast, że Kevin Costner nie jest w żaden sposób zainteresowany udziałem w projekcie.

Powodów przemawiających za wyjątkowością Tańczącego z wilkami jest kilka i wynikają one zarówno ze sfery formalnej, jak i sfery przesłań. Zacznijmy od tego, że film z 1990 roku jest po prostu pięknie sfotografowany. Zdjęcia autorstwa Deana Semlera, ukazujące bezkres stepów Dzikiego Zachodu, podkreślają wrażenie odosobnienia głównego bohatera. W zatraceniu się w tej atmosferze pomaga cudowna muzyka Johna Barry’ego – bardzo spokojna, acz nie bojąca się żywszych akcentów. Jeśli miałbym wskazać utwór ścieżki dźwiękowej, który najlepiej identyfikuje treść filmu, to byłby to według mnie Fort Sedgewick. Warto wspomnieć w ramach ciekawostki, że swego czasu sam Jan Paweł II wspominał, że muzyka z Tańczącego z wilkami jest według niego jedną z lepszych kompozycji dźwięków, jakie dane mu było słyszeć. Oba te aspekty – zdjęcia i muzyka – zostały słusznie nominowane do Oscara.

Dwadzieścia pięć procent dialogów w filmie nie jest w języku angielskim, a w języku lakota, którym posługiwało się między innymi plemię Siuksów. Podkreśla to fakt, jak istotną rolę w Tańczącym z wilkami pełnią Indianie. Nawiązują oni kontakt z głównym bohaterem, który ma okazję zapoznać się z bogactwem ich kultury. Mam wrażenie, że to właśnie sposób ukazania czerwonoskórych, w którym zerwano ze stereotypem dzikusów, a także podkreślenie faktu, że to oni, a nie napływowi biali, są rodowitymi mieszkańcami Ameryki, przełożył się na pozytywny wydźwięk filmu. W ten sposób Tańczący z wilkami wpisał się w dyskusję o prawach narodowych mniejszości, rozliczając się z trudnymi kartami historii Stanów Zjednoczonych. Jego przesłanie jest w pełni ponadczasowe, a dziś nabiera ono jeszcze bardziej aktualnego charakteru. Avatar Jamesa Camerona jest dobrym przykładem filmu, który na nowo wykorzystał uniwersalność tej opowieści.

Zostawmy jednak społeczną wagę Tańczące z wilkami na boku. To nie ona ujęła mnie bowiem najbardziej. Zresztą doskwiera mi w niej trochę to granie na skrajnościach – idealizowanie jednych na rzecz potępiania drugich. Dlatego osobiście chcę widzieć w filmie Costnera przede wszystkim swoisty traktat o… samotności, która przez widza najbardziej odczuwana jest w pierwszej części filmu. Wierzę w motywację porucznika Dunbara, który udaje się na świadome odosobnienie tuż po dostrzeżeniu bezsensu w ludzkich, wyniszczających się działaniach. Dzięki tej decyzji otrzymał on od losu unikalną szansę do wejrzenia w głąb siebie i uporządkowania kwestii własnej tożsamości. Za sprawą fascynacji obcą kulturą bohater w końcu odnalazł swoje drugie, prawdziwsze oblicze, któremu nadane zostało nowe imię. Któż z nas, zagubionych, nie chciałby dostać takiej szansy?

korekta: Kornelia Farynowska

https://www.youtube.com/watch?v=bZJdhq0_Moo

Jakub Piwoński

Jakub Piwoński

Kulturoznawca, pasjonat kultury popularnej, w szczególności filmów, seriali, gier komputerowych i komiksów. Lubi odlatywać w nieznane, fantastyczne rejony, za sprawą fascynacji science fiction. Zawodowo jednak częściej spogląda w przeszłość, dzięki pracy jako specjalista od promocji w muzeum, badający tajemnice początków kinematografii. Jego ulubiony film to "Matrix", bo łączy dwie dziedziny bliskie jego sercu – religię i sztuki walki.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA