search
REKLAMA
Artykuł

TRUPOSZ. Arcydzieło antywesternu

Arcydzieło Jima Jarmuscha z 1995 roku.

Maciej Kaczmarski

27 maja 2025

REKLAMA

Ten metafizyczno-psychodeliczny antywestern był dla Jarmuscha wyraźną ewolucją w kategoriach tematycznych, jednocześnie pozostając stylistycznie zbieżnym z jego twórczością.

„Jest rzeczą pożądaną, aby nie podróżować z truposzem”.

Druga połowa XIX wieku. Młody mężczyzna podróżuje koleją przez Amerykę; to William Blake, który opuścił rodzinne Cleveland, aby objąć posadę księgowego w miasteczku Machine na (dzikim) zachodzie kraju. Przez okna pociągu Blake obserwuje krajobraz na wpół zwęglonych szkieletów pionierskich wozów, wyrżniętych w pień i spalonych do gołej ziemi indiańskich osad oraz traperów polujących na bizony. „W zeszłym roku zabili już z milion sztuk!” – informuje podróżnika palacz umorusany sadzą. I dziwi się, dlaczego Blake wybrał się w podróż „do samego piekła”, a na wieść o celu podróży mówi: „Machine? To ostatnia stacja”. I rzeczywiście: miasteczko przypomina piekło na Ziemi. Jeszcze gorsze są zakłady stalowe Dickinsona, gdzie okazuje się, że wakat księgowego od dawna jest już zajęty. Blake, który wydał na podróż swoje ostatnie pieniądze, błąka się bez celu po Machine i spotyka piękną Thel. Po upojnej nocy w pokoju dziewczyny pojawia się nagle jej narzeczony – syn Dickinsona, który zabija Thel i rani Blake’a w pierś, zanim sam ginie z jego rąk. Śmiertelnie ranny Blake ucieka do lasu, gdzie napotyka Indianina imieniem Nikt. Nikt jest pewien, że jego nowy znajomy to reinkarnacja angielskiego poety Williama Blake’a; tymczasem Dickinson wysyła za zbiegiem trzech morderców: Cole’a Wilsona, Conwaya Twilla i Johnny’ego Picketta.

„Orzeł nigdy nie stracił tyle czasu, jak wtedy, gdy poddał się naukom kruka”.

Jim Jarmusch rozpoczął pracę nad Truposzem w pierwszej połowie lat 90., niedługo po realizacji krótkometrażowego filmu Kawa i papierosy III (1993). Artysta stworzył postać Williama Blake’a z myślą o Johnnym Deppie, Nikim od początku miał być z kolei Gary Farmer – kanadyjski aktor o indiańskich korzeniach (z plemienia Kajugów), którego rola w filmie Na wojennej ścieżce (1989) Jonathana Wacksa zrobił duże wrażenie na Jarmuschu. Podczas pisania scenariusza w drewnianej chacie w górach Catskill Jarmusch sporo czytał: nie tylko historię rdzennych Amerykanów, ale też dzieła Williama Blake’a (1757–1827) – angielskiego poety, pisarza, malarza i mistyka uznawanego za prekursora romantyzmu – i uderzyło go to, jak wiele sentencji Blake’a przypominało indiańskie aforyzmy. Z tego powodu do filmu trafiły fragmenty Pieśni niewinności, The Everlasting Gospel oraz Zaślubin nieba i piekła. Inną inspiracją była muzyka Neila Younga, której Jarmusch słuchał niemal bez przerwy, pisząc scenariusz Truposza. Ku jego radości muzyk zgodził się napisać ścieżkę dźwiękową do filmu. Young nagrał soundtrack, oglądając w studiu film i improwizując na gitarach elektrycznych i akustycznych, organach i fortepianie [1]. „Ten facet musiał dotknąć najmroczniejszych zakamarków swojej duszy, żeby skomponować taką muzykę” [2] – zachwycał się później Jarmusch.

„Owalne głazy spod ziemi przemówiły poprzez ogień”.

Truposz okazał się najtrudniejszym do zrealizowania filmem w karierze reżysera: niewielki budżet, nieustanne kursowanie ekipy filmowej pomiędzy stanami Arizona, Nevada, Kalifornia i Oregon, wykreowanie wiarygodnej rzeczywistości końcówki XIX wieku (kostiumy, scenografia) i zarazem dbałość o to, aby w kadrze nie pojawiły się przejawy XX-wiecznej cywilizacji, takie jak samoloty na niebie, słupy wysokiego napięcia, samochody, asfaltowe drogi itd. Wielkim sprzymierzeńcem Jarmuscha stał się operator Robby Müller, który tryskał znakomitymi, nietuzinkowymi pomysłami. „Robby i ja mieliśmy naprawdę wspaniały sposób pracy, żadnych storyboardów, a lista ujęć tylko wtedy, gdy była naprawdę potrzebna. […] Robby polegał na instynkcie i intuicji” – mówił reżyser. I wspominał, jak celowo unikali filmowania pięknych plenerów, skupiając się na mniej oczywistych krajobrazach. Film kręcono na czarno-białej taśmie, bo to „umożliwia w filmie pewną abstrakcję poprzez minimalizm i ograniczenie informacji” [3]. Chodziło też o „chęć wzmocnienia klimatu. […] To historia człowieka, który coraz bardziej oddala się od rzeczy mu bliskich i znajomych. A kolory zmniejszają poczucie wyobcowania” [4]. Twórcy pragnęli odciąć się od kolorowej tonacji westernów z lat 60. – Truposz miał przypominać filmy z lat 40., kino Kurosawy i fotografie Ansela Adamsa.

„Te rzeczy, które są podobne, w naturze rosną, aby być podobnymi”.

Truposz miał swą premierę na festiwalu filmowym w Cannes 27 maja 1995 roku, gdzie spotkał się z pozytywną reakcją krytyków i widzów. W celu dotarcia do szerszej publiczności Jarmusch podpisał umowę dystrybucyjną ze studiem Miramax, ale prezes Harvey Weinstein usiłował wymusić na nim zmiany w treści filmu, żeby uczynić go bardziej atrakcyjnym i zjadliwym dla przeciętnego widza. „To było dla mnie obraźliwe i w ostateczności zostałem ukarany – ponieważ nie zrobiłem tego, czego chciał Weinstein, nie rozprowadził filmu w elegancki sposób” – opowiadał Jarmusch. Nic więc dziwnego, że wypuszczony do kin wiosną 1996 roku Truposz zarobił niewiele ponad milion dolarów. Nie miał też dobrej prasy w USA. Roger Ebert dał filmowi półtorej gwiazdki na cztery, ponownie dowodząc, że był jednym z najbardziej przecenianych krytyków. „Dziwny, powolny, niewdzięczny film, który daje więcej czasu na zastanowienie się nad jego znaczeniem niż sensem” – narzekał bezradny Ebert. Znacznie lepiej przyjęto Truposza w Europie, czego dowodem choćby recenzja Tomasza Jopkiewicza w miesięczniku „Film”: „Ten labirynt cytatów, napomknień i gry z konwencją nie przemienia się ani w zabawkę dla erudytów, ani też w tchnące fałszem wizjonerstwo. […] [Udaje się] Jarmuschowi przekonać nas, że jednak wiele nas z jego bohaterami łączy” [5].

„Nie powstrzymasz chmur, budując statek”.

Co ciekawe, Truposz spotkał się z aprobatą rdzennych Amerykanów – pewnie dlatego, że Jarmusch był bardzo skrupulatny w portretowaniu ich kultury. Na przykład celowo nie przetłumaczył ani nie opatrzył napisami dialogów w językach Kri i Czarnych Stóp – tak, aby były zrozumiałe wyłącznie dla przedstawicieli tych grup etnicznych. W filmie pojawiło się też kilka żartów zrozumiałych tylko dla północnoamerykańskich Indian. Krytyk filmowy Jonathan Rosenbaum słusznie wskazywał, że Truposz to jeden z niewielu zrobionych przez białego człowieka filmów o rdzennych mieszkańcach Ameryki, które oddają im szacunek i sprawiedliwość [6]. Szczególny aplauz wzbudziła postać Nikogo (granego przez prawdziwego rdzennego Amerykanina) – bardzo odległa od kinowych stereotypów. „Chciałem stworzyć postać Indianina, który nie byłby ani a) dzikusem, którego trzeba zlikwidować, żywiołem natury blokującym drogę przemysłowemu postępowi, ani b) szlachetnym niewiniątkiem, który wszystko wie i jest kolejnym banałem. Chciałem, żeby był skomplikowanym człowiekiem” [7] – wyjaśniał Jarmusch i trzeba uczciwie przyznać, że w pełni udało mu się zrealizować ten zamiar. Nikt to nie tylko jedna z najciekawszych postaci w Truposzu, ale także w całej galerii filmowego uniwersum Jarmuscha, pełnego przecież zapadających w pamięć oryginałów.

„Masz trochę tytoniu?”

Fabuła jest w zasadzie prosta, a metaforyka i symbolika – czytelne. Na najbardziej podstawowym poziomie jest to po prostu film o śmierci, czy też o umieraniu, jako że Blake umiera przez cały film: jego życie dobiega końca na oczach widzów, którzy towarzyszą mu, tak jak Nikt, w jego ostatniej podróży. Niewykluczone zresztą, że Blake umarł tuż po celnym strzale swojego przeciwnika, a to, co widzimy na ekranie, to jego droga przez zaświaty. Już w pierwszych scenach Jarmusch ukazuje, jak bardzo od domu oddala się jego bohater – i jak dzikie, obce, nieznane jest miejsce, do którego się udaje. Blake jest całkowicie zagubiony na Dzikim Zachodzie – zarówno dosłownie, jak i w przenośni: nie tylko nie potrafi odnaleźć drogi do zakładów Dickinsona, ale nie potrafi też odnaleźć swojego miejsca w życiu po tym, jak wydał ostatnie oszczędności na podróż do Machine. Blake wydaje się nie na miejscu pośród traperów w pociągu, ale tak samo nie pasuje do obskurnego miasteczka, w którym ląduje. Naturalnym jest więc, że nawiązuje duchową więź z Nikim, który również jest outsiderem: jego rodzice pochodzili z odrębnych plemion, wskutek czego on sam był „nieczystej” krwi; jako dziecko Nikt został pojmany przez białych i wywieziony do Europy w charakterze trzymanego w klatce dzikusa, a po powrocie do domu – wyśmiany i odrzucony przez swych ziomków.

„Gadające kamienie przeleżały długi czas w słońcu”.

To także opowieść o zderzeniu dwóch kultur, w której Jarmusch przemycił wątki takie jak postępująca industrializacja Ameryki w drugiej połowie XIX wieku, ludobójstwo dokonywane na rdzennych Amerykanach i przemoc (pada tutaj aż siedemnaście trupów, wszyscy zaś umierają z dziwacznym wyrazem twarzy: mieszaniną niedowierzania i trwogi). Truposz korzysta z konwencji westernu, łącząc ją z typowym dla Jarmuscha kinem drogi, ale szybko wywraca ją do góry nogami. Film zaczyna się niemal jak klasyczny western: młody człowiek wyrusza na Dziki Zachód, szukając szczęścia, ale zaraz zaczynają dziać się rzeczy dziwne i nieprzewidziane, a cel podróży okazuje się miejscem brudnym, paskudnym, zaludnionym przez odrażające kreatury, morderców, bandytów i bezwzględnych biurokratów (wspaniały, kafkowski w duchu epizod ze złośliwymi urzędnikami w biurach Dickinsona), a śmierć jest odarta z wszelkiej glorii i bohaterstwa. To wszystko zbliża film Jarmuscha do westernu rewizjonistycznego zwanego też antywesternem, w którym schematy kina gatunkowego zostają odwrócone. Jak mówił sam reżyser: „Formuła westernu posłużyła nam tylko jako punkt wyjścia dla naszej opowieści. Chcieliśmy zrobić film klasycznie prosty, a jednocześnie metaforyczny. […] Westerny są mitologią Amerykanów, ale zawsze mówią coś o Ameryce” [8].

„– Czas, abyś wrócił tam, skąd przybyłeś.
– Masz na myśli Cleveland?”

Jeśli to wszystko brzmi przyciężkawo, to trzeba tu nadmienić, że Truposz skrzy się bardzo czarnym i przy tym absurdalnym humorem – bo i cała sytuacja nosi znamiona tragicznego absurdu, jaki stał się udziałem nieszczęsnego księgowego z Cleveland. Zabawne są przekomarzanki Blake’a z Nikim, który jak z rękawa sypie enigmatycznymi sentencjami, zabawny jest Michael Wincott jako zabójca, któremu nie zamyka się buzia. Jest tu śmieszny i zarazem straszny epizod z Dickinsonem (ostatnia rola Roberta Mitchuma!), który – ćmiąc cygaro – celuje do Blake’a na tle wypchanego niedźwiedzia. Do jednej z najśmieszniejszych scen należy sekwencja z udziałem trójki bandytów (Iggy Pop, Jared Harris i Billy Bob Thornton), którzy popijają whisky, zajadają gulasz z oposa i cytują Biblię. Jak mantra powraca motyw tytoniu poszukiwanego niemal przez wszystkich. Jarmusch puszcza też oko do wielbicieli popkultury, już to nazywając postacie za znanymi aktorami i muzykami (Lee Marvin, Benmont Trench i George Drakoulias), już to nawiązując do filmów (My Name Is Nobody Tonino Valeriiego) i piosenek (Talkin’ Loud and Sayin’ Nothing Jamesa Browna). To wszystko – wspaniałe zdjęcia, elektryzująca muzyka, humor, oniryczna atmosfera i inteligentne odniesienia wpisane w tę przejmującą medytację nad umieraniem – składają się na prawdziwe arcydzieło antywesternu.

„Hootka!”


[1] Zob. S. Chiose, Dead Man Talking, „The Globe and Mail”, 23 maja 1996, s. C1.
[2] E. Ciapara, Poeta na prerii, „Film” nr 4, kwiecień 1996, s. 53.
[3] E. Mazierska (red.), Jim Jarmusch, Warszawa 1992, s. 74.
[4] E. Ciapara, Poeta na…, op. cit., s. 53.
[5] T. Jopkiewicz, Skazani, „Film” nr 6, czerwiec 1996, s. 68.
[6] Zob. J. Rosenbaum, Dead Man, London 2000, s. 4.
[7] J. Rosenbaum, A Gun Up Your Ass: An Interview with Jim Jarmusch, „Cineaste” vol. XXII, no. 2, 1996, s. 23 (tłum. własne).
[8] E. Ciapara, Poeta na…, op. cit., s. 53.

Maciej Kaczmarski

Maciej Kaczmarski

Autor książek „Bóg w sprayu. Filozofia według Philipa K. Dicka” (2012) i „SoundLab. Rozmowy” (2017) oraz opowiadań zamieszczanych w magazynach literackich „Czas Kultury” i „Akcent”. Publikował m.in. na łamach „Gazety Wyborczej”, „Trans/wizji” i „Gazety Magnetofonowej” oraz na portalach Czaskultury.pl i Dwutygodnik.com.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA