search
REKLAMA
W stronę zachodzącego słońca

TAŃCZĄCY Z WILKAMI. Samotność z wyboru

Jakub Piwoński

22 kwietnia 2017

REKLAMA

Western jako gatunek filmowy ma tak długie tradycje, że na pewnym etapie swej historii zaczął sam tym tradycjom zaprzeczać i dokonywać ich rewizji. Wyraźny podział na dobro i zło zastąpiony został odcieniami szarości, w którym brak jednoznacznych postaw moralnych. Strzelaniny i pościgi wyparte zostały z kolei… zadumą. Zadumą nad historią kraju powstałego na tubylczej krwi.

Tańczący z wilkami to jeden z najznamienitszych przykładów tak zwanego antywesternu. 20 kwietnia minęła dwudziesta szósta rocznica premiery tego wyjątkowego filmu. Przyjrzyjmy się mu z bliska.

Gdy w 1991 roku Kevin Costner sięgał po statuetkę Oscara dedykowaną najlepszemu reżyserowi, prócz dumy musiał czuć także wyraźną ulgę. Tańczący z wilkami był bowiem filmem, który rodził się powoli, w niemałych bólach, ale z dużą konsekwencją i determinacją. Chcąc poznać jego historię, należy cofnąć się aż do roku 1980. Wówczas Michael Blake stworzył roboczy scenariusz filmu opowiadającego o bohaterze wojny secesyjnej, który wędrując na pogranicze Ameryki, odkrywa plemię Indian, z którym się integruje. Inspiracją dla scenarzysty miał być klasyczny western z 1957 roku pod tytułem Run of the Arrow.

Wkrótce o projekcie dowiedzieli się Kevin Costner oraz Jim Wilson. Cała trójka poznała się zresztą na planie Rycerzy Stacy z 1983. Costnerowi spodobał się pomysł na fabułę, ale zaproponował Blake’owi, by ten poszerzył go do rangi powieści. Historia miała w ten sposób nabrać pełniejszego, kompleksowego charakteru. Nie bez znaczenia był jednak fakt, że ukazanie się fabuły w formie książki zwiększa zwykle szansę na jej filmową realizację. Powieść ostatecznie powstała w 1986, a w 1988 roku znalazł się wydawca, który zechciał ją opublikować. Oczywiście Kevin Costner był pierwszym, który wykupił prawa do jej ekranizacji.

Z początku nie miał siebie w planach na aktora (ponoć pod uwagę brany był Viggo Mortensen) ani tym bardziej reżysera filmu. Zwłaszcza że w wypadku tej drugiej profesji nie miał praktycznie żadnego doświadczenia. Gdy jednak nie udało mu się wraz z drugim producentem, Jimem Wilsonem, znaleźć odpowiedniego kandydata do reżyserii Tańczącego z wilkami, Costner sam postanowił objąć stery projektu. Jeszcze nie wiedział, że podejmował się wówczas jednego z najbardziej przełomowych debiutów reżyserskich w historii.

Koniec końców, Costner tworzył film pięć bitych lat. Jego niedoświadczenie dało się we znaki podczas kręcenia zdjęć, które co rusz musiały ulec przedłużeniu (co ciekawe, w planowaniu niektórych scen pomagał mu sam Kevin Reynolds). W rezultacie trwały pięć miesięcy, od lipca do listopada 1989 roku. Co ciekawe, sceny kręcone były chronologicznie, zgodnie z warunkami pogodowymi – to wciąż rzadka praktyka w Hollywood. Gdy film wyczerpał swój budżet, aktor i reżyser w jednej osobie został zmuszony do dołożenia do projektu z własnej kieszeni. W międzyczasie Costner odrzucał prominentne role, które w tamtym czasie mu proponowano (między innymi Polowanie na czerwony październik, Dick Tracy, Fajerwerki próżności). Studio chciało ponadto, by film zamknął się w dwóch godzinach i dwudziestu minutach. Costner pozostał jednak niezłomny i postanowił zaprezentować końcowy materiał w bitych trzech godzinach (późniejsza wersja reżyserska jest jeszcze dłuższa o całe czterdzieści minut).

I to wszystko na potrzeby filmu, w który niewielu pokładało nadzieję. Sam film w kuluarach określano nawet mianem projektu próżności. Bano się powtórki z Wrót niebios – ambitnej porażki Michaela Cimino. Ryzyko jednak się opłaciło. Tańczący z wilkami przeszedł do historii jako pierwszy western –  od czasu Cimarron z 1931 – z Oscarem za najlepszy film (niezwykle popularny gatunek czekał zatem na to wyróżnienie prawie sześćdziesiąt lat). Nie bez znaczenia był także znaczący sukces frekwencyjny. Film Costnera to do dziś najbardziej dochodowy western w historii kinematografii, bo przy budżecie dwudziestu dwóch milionów dolarów przyniósł zyski z całego świata w wysokości czterystu dwudziestu czterech milionów dolarów.

Jakub Piwoński

Jakub Piwoński

Kulturoznawca, pasjonat kultury popularnej, w szczególności filmów, seriali, gier komputerowych i komiksów. Lubi odlatywać w nieznane, fantastyczne rejony, za sprawą fascynacji science fiction. Zawodowo jednak częściej spogląda w przeszłość, dzięki pracy jako specjalista od promocji w muzeum, badający tajemnice początków kinematografii. Jego ulubiony film to "Matrix", bo łączy dwie dziedziny bliskie jego sercu – religię i sztuki walki.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA