CO ROBIMY W UKRYCIU – SEZON 3. Idealne pożegnanie… i wstęp do nowego sezonu
Kocham ten serial, który stanowi kontynuację filmu o tym samym tytule. Uważam, że to prawdziwa perełka komediowa, świetnie napisana, świetnie zagrana i śmieszna do granic możliwości. Mimo że to nie koniec przygód Laszla, Nadji oraz Nandora, podobało mi się, jak wiele wątków z poprzednich sezonów zostało pięknie domkniętych, dając postaciom zupełnie nowe otwarcie i zupełnie nowe możliwości. Jestem ciekawa, jak potoczą się ich dalsze losy i czy dane im będzie na nowo stać się dysfunkcyjną rodziną. Czy w związku z tym warto sięgnąć po sezon trzeci?
UWAGA – SPOJLERY!!
Warto, bez dwóch zdań. Prawdopodobnie to jeden z najśmieszniejszych seriali, jakie można oglądać w telewizji – z zaznaczeniem, że musicie jednak lubić tego typu humor. Bo jednych będzie bawił Colin Robinson udający tancerkę brzucha, a inni uznają, że to jest humor rodem z rynsztoka. Jednak dla mnie humor, jaki jest prezentowany, to odzwierciedlenie piątki głównych bohaterów. Laszlo – jeden z wampirów – to maniak seksualny, który może godzinami rozmawiać o seksie i pornografii, dlatego jego żarty nie są zbyt wysublimowane. Colin Robinson, czyli jedyny wampir energetyczny, to typowy nudziarz, który myśli, że jest śmieszny, ale tak naprawdę nie jest. Z kolei Nandor Zdobywca – kolejny z wampirów – jest najbardziej obciachowy, więc nic dziwnego, że jego poczucie humoru jest absolutnie żenujące. Jednak całość to wybuchowy komediowy miszmasz, bawiący się motywem wampiryzmu i przekręcający go do granic możliwości.
Choć sezon czwarty powstanie, to jednak uważam, że finał trzeciej serii to idealne wręcz zakończenie, gdzie każdy z bohaterów rusza swoją drogą i dostajemy nie dwa, nie trzy, ale aż cztery różne cliffhangery. Nadja wyrusza do Londynu, by objąć prominentne stanowisko w Radzie Wampirów. Nandor postanawia wyruszyć w podróż dookoła świata w stylu Jedz, módl się, kochaj, Colin Robinson teoretycznie i praktycznie nie żyje, a Laszlo odkrywa zupełnie nowe powołanie i – chcąc nie chcąc – zostaje w domu na Staten Island. Każdy z wątków daje tak dużo nowych możliwości dla naszych wampirzych bohaterów, że autentycznie nie mogę się doczekać, co takiego twórcy wymyślą. Wiemy bowiem, że każdy podąża w przeciwnym kierunku, a przecież są najsilniejsi tylko wtedy, gdy są razem.
O ile początkowo byłam wkurzona tym, jak poprowadzono na przestrzeni całego sezonu postać mojego ulubionego wampira, Laszlo (znakomity Matt Berry), o tyle po głębszym namyśle stwierdziłam, że byłam w błędzie. Postać ta bowiem z typowego elementu komediowego przeistoczyła się w bohatera z krwi i kości, który nie myśli tylko o seksie i imprezach, a każdy jego krok podyktowany jest altruistycznymi motywami. Widać to, gdy postanawia odzyskać wszystkie pieniądze pożyczone od swojego „najlepszego” przyjaciela albo gdy zaczyna spędzać więcej czasu z Colinem Robinsonem, gdyż tego właśnie wymagała sytuacja. Wampir energetyczny potrzebował spędzić jak najlepiej „ostatnie dni” swojego życia i Laszlo był w stanie to zapewnić, bez żadnych ukrytych motywów. Zresztą przez wiele dekad ukrywał przed swoją żoną prawdziwy powód, dla którego postanowił, że nigdy już nie wróci do Londynu. Nagle postanawia go ujawnić, by pokazać, że nie jest całkowicie niewrażliwy na podziały klasowe i ludzką krzywdę, jaką angielski klasizm wyrządził jego ukochanej żonie. Bardzo podoba mi się, że pod warstwą poezji, grania na pianinie i cielesnych uniesień Laszlo okazał się przyjacielem, partnerem oraz opiekunem, na którym można polegać.
Produkcja nie stoi jednak w miejscu i rozwija mitologię serialu, pogłębiając ją przy pomocy Lokalnej Rady Wampirów, w której zasiadają Nadja oraz Nandor. To także jeden ze sposobów, dzięki któremu z jednej strony odkrywamy kolejne karty dotyczące mrocznej i makabrycznej wampirzej natury, podczas gdy z drugiej coraz bardziej zdajemy sobie sprawę, że mamy do czynienia z grupą kompletnych idiotów, którzy są jednak przekomiczni w tym, co robią. Trzeba mieć na uwadze, że twórcy przeplatają różne rodzaje humoru.Pojawiają się elementy slapstickowe, ale jest też humor czarny niczym smoła, z bardzo mrocznymi elementami. Praktycznie każdy żart zaskakuje na swój sposób, pokazując, że nie jest to klasyczna komedia ze śmiechem z puszki. Serial chwilami jest śmiertelnie poważny, jak chociażby w momencie, gdy Nandor wpada w depresję, po to tylko, by następnie element ten doprowadzić do totalnego absurdu. A nam nie pozostaje nic innego, jak zadać sobie pytanie: „czy faktycznie powinienem się z tego śmiać?”.
Co prawda fabuła posuwa się ślimaczym tempem, jednak nie jest to absolutnie żaden zarzut. Podoba mi się, że zaczynamy odkrywać przeszłość naszych bohaterów. Okazuje się, że Nandor jest zakochany i pragnie się ustatkować, Nadja przestała być tak zwaną damą w opałach i potrafi zawalczyć o swoje, Guillermo zaś – mimo swojego wielkiego pragnienia zostania wampirem – dalej traktuje wampiry bardziej jak członków rodziny, którym w każdej chwili jest gotów skopać tyłek. Również nowi bohaterowie, którzy się pojawiają, dokładają swoją cegiełkę do wampirzych retrospekcji, dzięki czemu odkrywamy zupełnie nowe cechy głównych bohaterów. Myślę, że rozszerzanie świata serialu w ten sposób jest właściwym posunięciem i daje dodatkowy dziwaczny kontekst dla głównych postaci. Nie mamy już do czynienia wyłącznie z dziwnymi akcentami i żartami; to pogłębiona charakterystyka bohaterów, która sprawia, że produkcja się rozwija, a nie stoi w miejscu.
Jestem zdania, że to jeden z najlepszych seriali tego roku (choć jeszcze nie widziałam Sukcesji), który ma ogromny potencjał na dalszy rozwój i nie drepcze jednocześnie w miejscu. Twórcy kreślą nam bowiem zupełnie nowe charaktery postaci i umieszczają je w zupełnie nowym środowisku, co może prowadzić do totalnej katastrofy. Ale ja bardzo chętnie ją zobaczę, bo wiem, że będę się przednio bawiła. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że zarówno sam serial, jak i prezentowany humor nie trafią do wszystkich i nie ma w tym absolutnie nic złego. Myślę jednak, że warto dać tej produkcji szansę, bo niczego podobnego nie znajdziecie w telewizji.