SZYBKA PIĄTKA #99. Najlepsze seriale w historii
Jacek Lubiński
1. The Wire – bezkompromisowy, złożony, głęboki i bogaty świat, to bodaj najbliższa rzeczywistości “fikcja” stworzona przez telewizję. To pięć sezonów, które rozkłada na czynniki pierwsze miasto wraz z jego mieszkańcami. To nawet nie serial, a wnikliwy zapis miejsca i czasu.
2. Kompania braci – najlepszy film wojenny ever. Tak się składa, że w odcinkach. Swoją drogą bratni Pacyfik nie jest wcale gorszy, acz z perspektywy polskiego widza na pewno bardziej egzotyczny, odległy.
3. Simpsonowie – rzadko który serial staje się takim światowym fenomenem. Z tych, które są, chyba żaden nie zdołał przy tym utrzymać się tak długo, jednocześnie nic nie tracąc na swej jakości. Poza Simpsonami właśnie. Cytując Homera: Woo Hoo!
4. Stawka większa niż życie – żeby nie było, że Polacy nie mają się czym pochwalić, to przygody Hansa Klossa są wybitnie dobre i tak pięknie “zachodnie” niemal pod każdym względem (aktorstwo, intryga, tempo, wygląd), że aż trudno uwierzyć, iż powstały nad Wisłą. Serce Stawki… jest jednak wyraźnie polskie – i to też rzecz nie do przecenienia.
5. Battlestar Galactica (2003 i dalej) – wspaniała kosmiczna epopeja wyrosła na bazie kiczowatego serialiku sprzed lat. Świetna miniseria na start i bez reszty angażująca serducho jego typowo serialowa kontynuacja. Rzecz nie bez wad (można narzekać choćby na ewidentnie niski budżet, który odbija się gdzieniegdzie na realizacji), ale dająca się obejrzeć jednym tchem.
Honorowa wzmianka: wspomniane już wcześniej, niesłusznie skasowane Firefly oraz Przyjaciele – zwykły sitcom, który niejako z automatu nie może aspirować do miana najlepszego serialu w historii. Ale swoje miejsce w sercu nieodłącznie ma. I mieć będzie.
Łukasz Budnik
1. Breaking Bad – o geniuszu tego serialu pisałem już niegdyś w osobnym artykule, nazywając go wprost najlepszym serialem w historii, zatem nietaktem byłoby nieumieszczenie go na pierwszym miejscu. Wybitnie napisany i zagrany dramat, lepszy z każdym sezonem, regularnie spuszczający na widza emocjonalne bomby. Przy żadnym innym serialu nie miałem tak wyraźnego poczucia, że wszystkie sezony tworzą idealną, rozważnie przemyślaną całość. Bryan Cranston i Aaron Paul zasłużyli swoim aktorstwem na wszystkie nagrody świata. Spin-off – Zadzwoń do Saula – również jest znakomity.
2. Miasteczko Twin Peaks oraz kontynuacja – trudno mi oddzielić od siebie te dwa seriale, bo mimo wszystko traktuję tę historię jako jedną całość, nawet jeśli inną stylistycznie. To banał, ale dzieło Lyncha istotnie imponuje niezwykłym, onirycznym wręcz klimatem, jest okraszone cudowną muzyką, wielokrotnie potrafi zagrać na emocjach i ma PERFEKCYJNEGO protagonistę. Żadne słowa nie wyrażą, jak doskonałą postacią (i jak zagraną!) jest Dale Cooper. Bohater, który słusznie przeszedł do historii telewizji.
3. Zagubieni – cóż, umieszczam ten serial na podium, co jest dużą zasługą ogromnego sentymentu. Lost było pierwszym i jedynym serialem, który śledziłem na bieżąco z wypiekami na twarzy, wsiąkając w fandom i żyjąc każdym kolejnym odcinkiem. Pomimo rozczarowującego zakończenia (które – co ciekawe – lepiej działa, gdy ogląda się serial ciągiem) nie potrafię nie myśleć ciepło o tej historii, która nieraz zagwarantowała mi niesamowite wrażenia, tak podczas oglądania, jak i w przerwach między odcinkami.
4. Broadchurch – obejrzany stosunkowo niedawno, z miejsca wskoczył do topki moich ulubionych seriali. Trzy sezony (zaledwie!) perypetii detektywów granych doskonale przez Davida Tennanta i Olivię Colman to fascynująca, do cna wciągająca historia. Nierzadko przerażająca, tak po ludzku, nieraz cholernie smutna. Fascynujący portret społeczności małego miasteczka postawionej w obliczu tragedii, która ma wpływ na każdego. Cieszyłem się każdą minutą seansu. I jeszcze raz – Tennant i Colman są tu doskonali.
5. Rick i Morty – na koniec serial animowany, który od początku ujął mnie kreatywnością twórców, absurdalnym humorem i ciekawymi postaciami. Niemal każdy odcinek oparty jest na fantastycznym pomyśle, który z powodzeniem mógłby służyć również jako kanwa filmu science fiction! Najbardziej chyba cenię jednak w Ricku i Mortym momenty przyziemne, nacechowane celnymi spostrzeżeniami dotyczącymi związków i rodziny. Zadziwiające, że w serialu pełnym wulgarnych żartów i podróży między wymiarami znalazło się miejsce na tyle życiówki.
Honorowe wzmianki: amerykańskie Biuro, Przyjaciele, Hoży doktorzy oraz nowość w postaci Czarnobyla, który po latach z pewnością będzie nieraz gościć na podobnych listach.
Teraz wy, drodzy Czytelnicy – czekamy na wasze topki!