Sztuczne światy – PRZYGODY PSA BALTO
Nie dajcie się zwieść polskiemu tytułowi. Nie ma bowiem w tym filmie żadnej przygody. Przygody psa Balto nie są awanturniczą i niewinną opowieścią. To animacja traktująca o przetrwaniu, o desperackich próbach utrzymania się przy życiu, o poświęceniu na niespotykaną skalę. Ewentualna porażka przyniesie ze sobą tragiczne skutki. Ciężar sytuacji i stawka są konsekwentnie podnoszone. Odczuwalne są w każdej minucie filmu. W Przygodach psa Balto nie ma ani grama zabawy. Polski tytuł ma na pewno znacznie większy marketingowy potencjał, ale całkowicie mija się z faktycznym charakterem animacji Amblin Entertainment.
Oryginalnie film ma nazwę Balto (i tego tytułu będę się trzymał). Takie imię nosił żyjący na Alasce pies, który w 1924 roku, przewodząc swojemu zaprzęgowi, potrafił powrócić z cenną przesyłką do miasteczka Nome. Balto od pewnego momentu mógł liczyć tylko na samego siebie, ponieważ zdrowotna niedyspozycja właściciela zaprzęgu spowodowała, że jedynie psi instynkt, węch i umiejętności tropienia mogły doprowadzić załogę do domu. Balto musiał prowadzić zaprzęg przez ostatnich kilkadziesiąt kilometrów w drodze powrotnej. Ich powrotu wypatrywali wszyscy mieszkańcy. Zaprzęg miał przywieźć zapas koniecznych lekarstw i tym samym uratować miasto, w którym panowała epidemia. Skali wyzwania dodaje fakt, że trasa, jaką musiały przebyć psy, wynosiła około 1 000 km w jedną stronę (w takiej odległości od Nome znajdowała się najbliższa pociągowa stacja, gdzie dowiezione zostały lekarstwa). Temperatura na tamtym obszarze sięgała nawet -40 stopni Celsjusza.
Zakończona sukcesem wyprawa Balto nabrała symbolicznego wymiaru. Była utożsamiana z hartem ducha, wytrwałością i determinacją. Te wartości i podnosząca morale historia idealnie wpisywały się triumfalną amerykańską historyczną narrację. Nie może dziwić więc, że już 1925 roku Balto otrzymał swój pomnik w Central Parku.
Właśnie tam rozpoczyna się aktorski prolog filmu. Babcia, spacerując ze swoją wnuczką po nowojorskim parku, dociera pod pomnik Balto. Widok psa sprawia, że wspomnienia wracają do starszej pani, która w czasie jego bohaterskiej wyprawy była kilkuletnią dziewczynką. Leżącą w szpitalu i słabnącą w oczach ofiarą zarazy w Nome. Retrospekcja, stanowiąca główną część filmu, przyjmuje formę kina animowanego. Twórcom udaje się tym samym osiągnąć intrygujący efekt. Na najważniejszą część filmu nałożone są bowiem dwa filtry.
Na jednym poziomie prawdziwa historia nabiera cech czytanki z mówiącymi zwierzętami, uroczym miłosnym wątkiem i jaskrawym podziałem na dobrych i złych. Starsza pani odtwarza wydarzenia z przeszłości przez pryzmat wyobraźni dziecka. Natomiast na drugiej płaszczyźnie autentyczne wydarzenia przyjmują formę animacji. Specyficznej konwencji wyolbrzymiającej i deformującej rzeczywistość. Przetworzona zostaje więc i filmowa narracja, i strona czysto formalna. Ta strukturalna zależność nie jest niestety ani razu przez twórców jawnie tematyzowana.
Balto pozostaje kinem opierającym się na emocjonalnej komunikacji z widzem. To za sprawą kumulacji licznych niepowodzeń, wrażenia bezradności wobec znacznie silniejszych zewnętrznych czynników. Taką funkcję pełnią ekstremalne warunki pogodowe, epidemia przyciągająca do szpitala kolejne bezbronne dzieci i uciekający. Ciągle odczuwalne jest napięcie między zaprzęgowymi psami. Ono nieraz prowadzi do fizycznego cierpienia. Ten gęsty klimat sporadycznie rozrzedzany jest przez delikatnie wpleciony wątek miłosny czy slapstickowe żarty przyjaciół Balto: dwóch niezdarnych niedźwiedzi polarnych i Borysa, czyli pewnej gadatliwej gęsi.
Tym, co w pierwszej kolejności interesuje reżysera filmu, Simona Wellsa, nie są jednak trudy wyprawy, ale kwestia tożsamości Balto. Główny bohater boryka się bowiem z bardzo trudnym egzystencjalnym pytaniem: czy w większym stopniu jest psem, czy wilkiem. Twórcy nie podążają z historyczną prawdą, modyfikują znaną z encyklopedii historię. Od pierwszych scen Balto nie posiada właściciela. Krąży po uliczkach Nome, licząc na odpadki pozostawione przez ludzi. Nie może nawet liczyć na status bezdomnego psa, ponieważ przez większość mieszkańców postrzegany jest za wilka. W taki sam sposób traktują go pozostałe czworonogi.
Twórcy budują na naszych oczach postać Balto, przeplatając ze sobą raz to cechy wilcze, innym razem psie. Główny bohater ufa człowiekowi, ale tryb jego życia wskazuje, że ciągle pozostaje zwierzęciem dzikim. Wyostrzone, silniejsze zmysły i sylwetka łączą go z wilkami. Natomiast brak lęku przed ludzką ręką sprawia, że Balto zdaje się czekać, aż w końcu ktoś ozdobi go obrożą. Na chwilę, gdy będzie miał swoją własną miskę w jednym z domów. Tytułowy bohater to interesująca, szarpana wewnętrznymi wątpliwościami i zagubiona postać. W pewnej wypełnionej melancholią scenie Borys celnie definiuje swojego przyjaciela: “Ani pies, ani wilk. Widzi tylko to, czym nie jest”. To prawdopodobnie najpiękniejszy moment całego filmu.
Gdy już jest po wszystkim, Balto może zdawać sobie sprawę, że sukces zawdzięcza połączeniu dwóch tak różnych tożsamości. Za kogo ostatecznie sam się postrzega, pozostaje kwestią otwartą. Twórcy nie stawiają kropki nad i. Zostawiają widzów z tym dylematem, ale też z podnoszącym na duchu happy endem. Balto naprawdę nie mógł skończyć się lepiej.
korekta: Kornelia Farynowska