Sześć filmów, które warto zobaczyć zamiast nowej Mumii
Gabinet figur woskowych (1988)
Modelowym przykładem prezentacji wielu słynnych upiorów w jednym filmie są wcześniejsi o rok Łowcy potworów Freda Dekkera, ale sądzę, że debiut Anthony’ego Hickoxa w ciekawszy sposób buduje wspólną przestrzeń dla Drakuli, wilkołaka czy właśnie mumii. Oto kilkoro młodych ludzi otrzymuje zaproszenie do tytułowego gabinetu, w którym zobaczyć można wspaniałe podobizny potworów i psychopatów. Czego bohaterowie nie wiedzą, to to, że w momencie znalezienia się tuż obok wybranej postaci natychmiastowo przenoszą się do jej historii, stając się częścią przerażającej opowieści. Film jest bardzo krwawy, ale również autentycznie zabawny, głównie przez próby odnalezienia się młodzieży w horrorowej konwencji. Finał to jeden wielki grand guignol, bardziej makabryczny niż śmieszny, ale całość uderza świeżością, której brak nowej Mumii. Zamiast pomysłowości jest Russell Crowe, tłumaczący wszystko jak chłop krowie na rowie.
Miasto żywych trupów (1980)
Podobne wpisy
Alex Kurtzman jest wyjątkowo słabym reżyserem kina grozy – którym Mumia, wbrew pozorom, również chce być – skoro nie potrafi nawet wywołać w widzu odpowiedniej reakcji na obrzydliwości. Wciąż zgniła mumia całująca i liżąca głównego bohatera, zmasowany atak szczurów bądź podwodna ucieczka przed od dawna leżącymi w katakumbach krzyżowcami mogłyby być zaprawdę wspaniałymi momentami z horrorowym geniuszem za kamerą. Takim człowiekiem był Lucio Fulci, który zwłaszcza w swojej trylogii bram piekieł wzniósł się na wyżyny odpychających efektów specjalnych. W pierwszym filmie, Mieście żywych trupów, robaki latają we wszystkich kierunkach, zasypując ludzi od stóp do głów, wdzierając im się do ust i we włosy. Obserwujemy również dziewczynę, która wymiotuje własnymi wnętrznościami, a głowa pewnego mężczyzny zostaje przewiercona na wylot. Sensu w tym niewiele, ale co wrażliwsi widzowie do końca życia nie zapomną obrzydliwości serwowanych przez Fulciego. Mumii Kurtzmana nie daję żadnych szans na pozostanie zapamiętaną dłużej niż przez parę dni.
Amerykański wilkołak w Londynie (1981)
Dosyć oczywista inspiracja horrorem komediowym Johna Landisa pojawia się wraz z szybkim powrotem z martwych przyjaciela głównego bohatera, którego tylko on może zobaczyć. Widmo bladolicego kumpla, tłumaczącemu Cruise’owi, w jak bardzo złym położeniu się znalazł, z miejsca przywodzi na myśl rozszarpanego Griffina Dunne’a w filmie sprzed 36 lat. Jest to jeden z najbardziej rozpoznawalnych cytatów nowej Mumii, a przy okazji jeden z tych niewielu udanych elementów całości. Jake Johnson, bez względu na to, czy żywy czy martwy, odnajduje się w roli partnera bez wyboru, idącego za głównym bohaterem, nawet gdy tego nie chce. Sęk w tym, że to już było, i to w dużo lepszym filmie.
każdy inny film, w którym Tom Cruise jest bohaterem kina akcji
Wiecie, kiedy zrozumiałem, że Mumia może nie być tym, czym twórcy Mrocznego Uniwersum chcieliby, żeby była? Kiedy film zaczęto reklamować kolejnym wspaniałym i odważnym numerem kaskaderskim Toma Cruise’a. Rzeczywiście, scena katastrofy lotniczej robi wrażenie, bo wygląda na autentyczną – aktorzy w pozbawionych grawitacji warunkach musieli spędzić wiele godzin, aby zrealizować to, co zostało zaplanowane. Ale po historii o starożytnym upiorze spodziewam się innego podejścia niż do kolejnego filmu z cyklu Mission: Impossible. Cruise jest rewelacyjnym aktorem, lecz od dłuższego czasu interesuje go bardziej chęć udowodnienia całemu światu, że niczego się nie boi, niż podjęcie ciekawego i odważnego tematu. Dwie dekady temu zagrał Lestata w Wywiadzie z wampirem i był objawieniem, bo niewielu wierzyło, że może się sprawdzić jako krwiopijca w horrorze. Teraz gra kolejnego po Ethanie Huncie czy Jacku Reacherze nieustraszonego bohatera kina akcji, w filmie, który wymaga od niego właśnie… strachu. Tego tu nie ma.
korekta: Kornelia Farynowska