search
REKLAMA
Zestawienie

Co podnieca zmarłych, a co żywych? STRACH I SEKS, czyli podteksty EROTYCZNE w horrorach

Odys Korczyński

3 listopada 2019

REKLAMA

Gatunek (1995), reż. Roger Donaldson

Wybraliśmy dziewczynkę, żeby lepiej ją kontrolować – tak mówi naukowiec, Xavier Fitch (Ben Kingsley), tłumacząc, dlaczego do genetycznego projektu z kosmosu wybrał stworzenie dziecka płci żeńskiej. Cóż za idiotyczne stwierdzenie, czego dowodem jest cała produkcja Rogera Donaldsona, całkiem sprawnego reżysera, lecz raczej bez dużego doświadczenia w tworzeniu klimatu grozy, co widać w Gatunku. Gdzieś między horrorem a thrillerem science fiction zrodził się ten film. Na szczęście Donaldsonowi udała się jedna ważna rzecz. Dobrze przedstawił seksualną moc, jaką posiadają kobiety. A może inaczej. Autentycznie zaprezentował siłę popędu rozmnażania, który, jak się okazuje, u obcych jest podobnie silny co u ludzi i zwierząt. Tyle że obcy z innych planet niezbyt się przejmują panującym u nas prawem, co rodzi pewne trudności we wzajemnych kontaktach. Sil (Natasha Henstridge) jest pewnego rodzaju symbolem seksualnym, jaki od dawna panuje w naszej kulturze – szczupła, wysoka blondynka o mocno zarysowanych ustach, jędrnych piersiach i okrągłych pośladkach. Można się spierać, czy kobieta o takim wyglądzie ma większe szanse na zapłodnienie na Ziemi, a więc jest atrakcyjniejsza dla mężczyzn. Co jednak ważne, z jakiegoś powodu obcy gatunek wybrał ten typ urody do replikacji – w domyśle twórcy zdecydowali, ulegając społecznym trendom.

Twórcy więc całkiem trzeźwo zdawali sobie sprawę, że seksualność jest ogromną siłą determinującą. Można zaryzykować twierdzenie, że nie ma takiego drugiego popędu, który zdominowałby nawet instynkt samozachowawczy, no może prócz już aktywnego rodzicielstwa w sensie posiadania dzieci. Stąd mądrzy ludzie zdecydowali się go kontrolować i zbijać na tym bogactwo, władzę, a także charyzmę dla całych pokoleń ich elitarnych potomków. Człowiek jako gatunek jest niebezpiecznym drapieżnikiem, walczącym o wyższe cele, a jednocześnie nigdy do końca nie rezygnującym ze zwierzęcych przyjemności. Nie ma w tym nic złego. Należy akceptować własną seksualną i popędową naturę. W tym cała nasza inteligencja, jak z konieczności inaczej nazywać rzeczy przez innych zakazywane, tym samym czyniąc je dopuszczalnymi, chociaż i tak zakazujący pewnie wiedzą, o co naprawdę chodzi. Wentyli bezpieczeństwa w naszej kulturze jest niezliczona ilość. Trzeba jednak dość perfidnie z nich korzystać. Z pewnością nie naraz ze wszystkich. Sil niestety miała zbyt mało czasu, żeby się tego nauczyć. Bycie seksowną blondynką ślepo dążącą do zapłodnienia nie wystarczyło.

Bardzo ciekawe i pouczające są pytania, które postawiła. Dlaczego tu jestem? Skąd jestem? Po co żyję? O ironio, jedna z jej ofiar też nie za bardzo umiała na nie odpowiedzieć, podobnie jak spora część ludzkiej populacji.

Nekromantik (1987), reż. Jörg Buttgereit

Romantyczne ujęcie nekrofilii w stylu niemieckim może wzbudzić mdłości, ale paradoksalnie i racjonalną refleksję. Na ile człowiek może oswoić się ze śmiercią, a później nią zafascynować w seksualnym ujęciu? Nekromantik pokazuje, że nie ma takiej granicy. Każda scena w filmie z udziałem trupa, mimo że tania, źle sfilmowana i okraszona tragiczną wręcz muzyką, jest jednocześnie pełna detali i precyzji. W większości horrorów nie zobaczymy tak mocnego złączenia seksu ze śmiercią. Kąpiel w krwi, seks we trójkę z rozkładającymi się zwłokami, ssanie gałek ocznych, wkładanie ręki we wnętrzności i podniecanie się tym, jakby to były narządy płciowe, smarowanie nagiego ciała wnętrznościami zamordowanego kota, kolekcjonowanie narządów osób po wypadkach, kanibalizm, no i prawdziwy hit, czyli doprawienie trupowi drewnianego członka, żeby był sprawny seksualnie w pozycji na jeźdźca. Można odnieść wrażenie, że reżyser postawił sobie ważne zadanie zgodnie z redukcyjną koncepcją ludzkiej podmiotowości. Chciał pokazać widzowi, że cała mrożąca krew w żyłach otoczka wokół śmierci wynika jedynie z tego, że niewiele o niej wiemy, przynajmniej niewiele wiedzą ci, którzy zawodowo nie mają z nią styczności. A tak naprawdę praca przy osobach zmarłych jest podobna do pracy w rzeźni. Dlatego boimy się krwi, wnętrza ciała, uznajemy za ohydne wszystko, co łączy się z rozkładem. A przecież nie ma nic bardziej naturalnego w życiu niż jego koniec.

Koniec filmu jednak może zaskoczyć nawet najbardziej rozpasanych filmoholików. Główny bohater, Robert Schmadtke (Daktari Lorenz), przybijając figurkę Jezusa do krzyża, spostrzega, że zaczyna ona krwawić. To metafizyczne wręcz doświadczenie pomaga Robertowi odnaleźć drogę do szczęścia. Dla nekrofila żyjącego wśród żywych nie jest to łatwe. Jedynym wyjściem okazuje się wejście na nowy poziom autoerotycznych doświadczeń. Robert kładzie się na łóżku, wyciąga penisa, zaczyna się masturbować i równocześnie dźgać w brzuch nożem. Tak go to podnieca, że dochodzi do najwspanialszego orgazmu, jaki miał w życiu, mimo że tryska z niego krwawa sperma. W ten sposób Robert ostatecznie pokonuje strach przed śmiercią. Tak też być może kończą nekrofile romantycy, chociaż może i dobrze, że żadnego osobiście nie znam. Co do sceny z Jezusem, gdzieś w kulturze Zachodu musiał się zrodzić nasz lęk. Czyżby reżyser wskazywał, że to wina Jezusa? Trochę chyba na wyrost. Sądzę, że przyczyn należy szukać co najmniej kilka tysięcy lat przed komercyjnym wykorzystaniem działalności żydowskiego nauczyciela, wśród Sumerów, Egipcjan i Babilończyków, gdzie zrodziły się podstawy chrześcijańskiego rytu powtarzanego miliony razy dzisiaj podczas mszy.

Nekromantik ma jeszcze jeden, nieco ekologiczny wymiar. Chodzi mi o scenę wykrwawiania królika i oskórowania zwierzęcia wymieszaną z przebitkami seksu z rozkładającym się trupem. Czyżby Jörg Buttgereit wytykał współcześnie żyjącym ludziom pewnego rodzaju dwulicowość, że tak brzydzą się krwi, nekrofilii, umierania, a jakoś zjadają mięso bez cienia wątpliwości? Może podobnie jest z ludźmi? Codziennie ktoś kogoś zabija, bynajmniej nie w obronie własnej. Codziennie w telewizji słyszymy, jakie to przecież jest złe.

A z zupełnie innej beczki, jak sądzicie, czy główny bohater faktycznie zaszlachtował siebie w czasie masturbacji, żeby jego dziewczyna wróciła i uprawiała seks z jego truchłem? Byłby aż tak w niej zakochany?

Odys Korczyński

Odys Korczyński

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA