STAROSZKOLNE KINO AKCJI. Trup ściele się gęsto, radość terkocze jak karabin

Śmiertelne manewry (Southern Comfort, 1981) reż. Walter Hill. Grupa rednecków vs. niewydarzony oddział żołnierzy
Walter Hill – twórca 48 godzin czy Czerwonej gorączki – to specjalista od kina akcji. Od lat udowadnia nam, że świat twardzieli, którzy przetrwają wszystko, nie ma przed nim tajemnic. W tym zestawianiu weźmiemy pod lupę jego nieco zapomniany film, w którym fascynacja etosem macho nie przyczyniła się jeszcze do manierycznej stylizacji czy skostnienia w schemacie, ale pozwoliła na nakręcenie realistycznego dzieła o niepokojącym klimacie.
Członkowie Gwardii Narodowej odbywają ćwiczenie na bagnach. Jeden z nich strzela w stronę płynących w pobliżu miejscowych. Ci odpowiadają ogniem, w wyniku czego ginie żołnierz. Od teraz oddział będzie celem dla rozdrażnionych myśliwych. Żołnierze nie mają ostrej amunicji, nie panują nad nerwami. Czy skłócona, rozłażąca się w szwach grupa ma szansę przetrwać?
Hill nakręcił film angażujący i przekonujący. Bez zbędnego efekciarstwa przygląda się ludziom, którzy powinni współpracować, ale nie potrafią dojść do zgody. Wiarygodna psychologicznie sytuacja sprawia, że napięcie nie spada ani na chwilę. Kapitalnie sfilmowane bagna. Przekonujące aktorstwo. Niezła, nietypowa ścieżka dźwiękowa autorstwa Ry Coodera (brzmiąca jak lightowa wersja tego, co Neil Young zrobił na potrzeby Truposza). Przed wami surowy, ale naprawdę klimatyczny tytuł. To bardziej filmowy survival w stylu Uwolnienia Johna Boormana niż typowe kino akcji, ale myślę, że wszyscy miłośnicy staroszkolnego klimatu powinni być zadowoleni.
Kolonia karna (No Escape, 1994), reż. Martin Campbell. Wyspa zapomnienia
Podobne wpisy
Rok 2011. Marine skazany za zabicie przełożonego trafia na wyspę-więzienie. Ma tu zostać do końca swych dni – oczywiście o ile przetrwa w tym trudnym miejscu, w którym ścierają się dwie grupy więźniów. Nasz bohater postanawia nie tylko zachować życie, ale także uciec wkrótce z wyspy.
Można odnieść wrażenie, że tytuł ten został zesłany na jakąś wyspę zapomnienia. Trudno go gdziekolwiek obejrzeć, a nawet miłośnicy kina akcji i SF (Kolonia karna to miks tych gatunków) nie mają często pojęcia o jego istnieniu. Szkoda. Obraz Campbella nie jest specjalnie oryginalny (Mad Max spotyka Ucieczkę z Nowego Jorku), ale nadrabia energią i realizacyjną sprawnością. Szybkie tempo, dobre zdjęcia i muzyka, nieźli aktorzy (Ray Liotta, Lance Henriksen, Stuart Wilson). Producentką obrazu była Gale Ann Hurd, eksżona Jamesa Camerona, mająca swój udział w sukcesach Obcego: decydującego starcia, Terminatora czy Głębi. Zresztą nad całością unosi się duch solidnej, bardzo profesjonalnej roboty. Historia jest spójna, logiczna i wciągająca. Wyspa nie składa się z tektury ani zer i jedynek. Jest dzika, zielona i groźna. Kolonii karnej nie brakuje ani rozmachu, ani napięcia. Ten film to prosta historia, która najzwyczajniej w świecie daje frajdę. Przekonuje. Zaciekawia. Wciąga. Jest dobrze. Kto wie, czy nie lepiej niż w przypadku znacznie głośniejszej, a zbliżonej tematycznie Fortecy z Christopherem Lambertem.
Mr. Majestyk (Mr. Majestyk, 1974), reż. Richard Fleischer. Zastrzelone arbuzy
Kino akcji nie jest wymysłem lat 80. czy 90. Istniało już wcześniej, choć w nieco odmiennej formie. Zwało się filmem sensacyjnym. Oto bardzo udany reprezentant gatunku – jędrny, mięsisty i orzeźwiający.
Małomówny plantator arbuzów wiedzie spokojne i uczciwe życie. Do czasu. Grupce bandytów nie podoba się, że zatrudnia Meksykanów i dobrze im płaci. Chcą podsyłać mężczyźnie „swoich” pracowników. Majestyk nie ma zamiaru się ugiąć. Słowo „arbuz” pada w tym filmie kilkadziesiąt razy. Wrażliwców ostrzegamy też, że obraz posiada najbardziej poruszającą scenę egzekucji tychże owoców, jaką wydało kino. Scenariusz napisał wielbiony przez Quentina Tarantino Elmore Leonard. Widać, że jest to wybitny znawca popkultury, mający pojęcie, jak w solidną historię wkomponować dobrze skrojonego bohatera. Scenariusz jest prosty, nieprzeładowany, ale robi bazę pod poruszającą opowieść. Poza tym czuć w nim pewną lekkość, której często brakowało historiom z Bronsonem. Wąsaty twardziel jest tu bardzo ludzki i enigmatyczny jednocześnie. Oszczędnie, ale nie bez humoru gra kogoś, kto po prostu chce mieć swoje arbuzy i dobrze traktować ludzi naokoło. To chyba jedna z najlepszych kreacji aktora. Za to wrogowie Majestyka są zwykłymi kanaliami, wierzącymi w siłę strachu czy pieniędzy. Starcie tych dwóch opcji pozwala wypełnić film bójkami, strzelaninami i pościgami – ale bez nadmiaru przemocy czy szarpania nerwów. Jak już napisałem wcześniej, jest to stosunkowo lekkie kino, w którym najlepiej odnajdą się fani oldschoolu. Ci, którzy docenią przyjemną dla ucha ścieżkę dźwiękową Charlesa Bernsteina, stylówkę bohatera i klimat całości, w której niebieskie niebo i proste marzenia nie dają się zasnuć szemranym typom o wyglądzie alfonsów drugiej klasy.
korekta: Kornelia Farynowska