ŚMIERTELNY KSZTAŁT WODY. Potwory z głębi oceanu

Rekinado (2013), Anthony C. Ferrante
Wyobraźcie sobie trąbę powietrzną z błyskawicami, która nagle pojawia się nad oceanem i dosłownie wyciąga z niego wszelkiej maści rekiny. Następnie trąba ta, już jako wielki cyklon, przenosi się nad ląd i sukcesywnie wypuszcza oszalałe i wygłodzone ryby. Spadają one z nieba jako krwiożerczy dodatek do ulewnego deszczu. Bezlitośnie polują na ludzi, a wyglądem bardziej przypominają wyblaknięte pijawki niż zabójcze rekiny. Trudno na serio stwierdzić, że Rekinado to pastisz filmów typu monster movie. Wydaje mi się, że raczej zupełnie na serio Ferrante wyreżyserował ten produkt filmopodobny, bo producenci wykalkulowali, że na takim absurdzie i tak zarobią. Jest w tym coś osobliwego, że film, który schodzi poniżej najniższego poziomu, jaki może sobie wyobrazić ponadprzeciętnie inteligentny człowiek, odniósł swoisty sukces i wszedł do abstrakcyjnego kanonu dennych filmowych wykwitów.
Godzilla (1998), Roland Emmerich
Jedyny w tym zestawieniu stwór polityczny (metaforyczna odpowiedź Japończyków na atak na Hiroszimę i Nagasaki) oraz jednocześnie najbardziej wszędobylski – potrafi żyć w oceanie, jak i spokojnie egzystować na lądzie. Japończycy stworzyli go, żeby pokazać, co się może stać, kiedy broń atomowa wymknie nam się z rąk. Pewnie wtedy nie powstaną dosłownie takie potwory jak w filmie, jednak potworność Godzilli niekoniecznie polegać miała na jej wyglądzie, ale na wszystkim tym, co po sobie zostawiała, czyli prochu z ludzi i ruinach budynków. W 1998 roku Roland Emmerich odświeżył Godzillę zgodnie z założeniami współczesnego, zachodniego kina. Tak naprawdę dopiero od tego czasu należy jej się miano „królowej potworów” w całej kinematografii, również tych oceanicznych.
Obcy z głębin (1989), Sean S. Cunningham
Na duet Kassar/Vajna można liczyć „prawie” zawsze. Film może nie ma aż tak wartkiej akcji jak np. Rambo, jednak wyraźnie odróżnia się od horrorów czy też sensacji klasy Z, chociaż sam nie grzeszy wyjątkowymi zdjęciami ani efektami. Widać, że reżyser bardzo inspirował się Obcym Ridleya Scotta. To, czego zabrakło, to oczywiście gigerowski, mroczny klimat, dekoracje oraz wyraźnie zarysowane postaci. Niemniej absolutnie nie jest to film, którego należy unikać, gdy akurat powtarza go jakiś telewizyjny kanał, chociaż to zdarza się raczej sporadycznie. A to ze względu na potwora. Można postawić mu wiele zarzutów. Prawdopodobnie nie pochodzi spoza Ziemi. Przypomina wielkiego kraba. W jego zachowaniu mało jest finezji. Ma jednak niezaprzeczalną zaletę – przez dużą część filmu po prostu się nie pojawia, a jednak jest w świadomości widza jak wykwit jego mrocznych lęków. Przez to naprawdę straszy.
20 000 mil podmorskiej żeglugi (1954), Richard Fleischer
Na koniec przygody z potworami zostawiłem istotę nieco dwuznaczną. Jak najbardziej nie jest ona w stanie funkcjonować poza morzem czy też oceanem. Została stworzona po to, żeby siać strach i zniszczenie pośród wszystkich nawodnych statków – podwodnych jeszcze wtedy nie było, prócz tegoż potwora. Mowa o Nautilusie z powieści Juliusza Verne’a pt. 20 000 mil podmorskiej żeglugi, zekranizowanej m.in. przez Richarda Fleischera. Jedyny mechaniczny potwór w tym zestawieniu powstał jako cud techniki z powodu ludzkiej nienawiści i osamotnienia w społeczeństwie. Występująca obok niego (i walcząca z nim) gigantyczna kałamarnica, chociaż biologiczna, jest tylko skoncentrowanym na przeżyciu, bezrozumnym stworzeniem, dlatego jej nie wybrałem. Okręt kapitana Nemo lepiej zwieńczy tę gromadę potworów za pomocą wyrachowanego szaleństwa, bo najgorsza w nim potworność bierze się z doskonale opisanego przez Verne’a czysto ludzkiego niespełnienia i cierpienia.