SHERLOCK. „Reichenbach Fall”, czyli genialny finał, który przewidział koniec serialu
W poprzednim odcinku #39: SHERLOCK. „Reichenbach Fall”, czyli genialny finał, który przewidział koniec serialu
Serial, który zadebiutował w 2010 roku, na zawsze zmienił oblicze współczesnej telewizji, a z głównych aktorów, czyli Benedicta Cumberbatcha oraz Martina Freemana zrobił gwiazdy wielkiego (światowego) formatu. Dziś większość fanów uważa, że sezon 3. to jedna z najbardziej zmarnowanych serialowych szans wszech czasów, gdzie 90 proc. czasu trwania odcinków zamiast na fabule, skupia się na tzw. fanserwisie (w szczególności odcinek pierwszy); mimo iż był on najczęściej oglądaną serią dramatyczną na BBC One od 2001 roku. O sezonie 4. zaś oficjalnie się nie mówi i każdy tak naprawdę próbuje zapomnieć o jego istnieniu. Mimo to, dwa pierwsze sezony Sherlocka są – mimo upływu ponad dekady – idealne praktycznie pod każdym względem, gdzie dzięki m.in. swojemu nowatorskiemu podejściu otworzyły drogę do realizacji innym tego typu produkcjom.
UWAGA, SPOILERY!
Wprowadzenie
Sam pomysł na stworzenie uwspółcześnionej wersji przygód najsłynniejszego brytyjskiego detektywa zrodził się – jak wiele innych genialnych rzeczy – całkiem przypadkiem. Twórcy, czyli Mark Gatiss oraz Stephen Moffat spotkali się w trakcie podróży pociągiem, która zakończyła się pomysłem na wspólny projekt. Warto zaznaczyć, że drugi z nich miał już na swoim koncie uwspółcześnioną wersję Doktora Jekylla i Pana Hyde’a, pod postacią miniserii z 2007 roku. Została ona ciepło przyjęta zarówno przez krytyków, jak i widzów. Jednak dziś to przede wszystkim przykład tego, że Moffat potrafi pisać zarówno genialne linijki dialogowe, jak i totalne koszmarki, jeżeli nikt go nie kontroluje. W moim przekonaniu idealnie pokazuje to chociażby niewyemitowany pilot Sherlocka, który był tak nowatorski i inny, że czasami żałuję, że to nie on otwiera całą historię; z jednej strony cieszę się, że Andrew Scott – wcześniej mało komu znany irlandzki aktor – był tak genialny na castingu, że postanowiono zmienić pod niego cały scenariusz, a z drugiej dalej żałuję, że nie było dane widzom BBC One, i nie tylko im, zobaczyć pilota (jest on na szczęście dostępny na DVD).
Na szczęście, mimo wprowadzonych zmian, dwa pierwsze sezony serialu z dużym szacunkiem podchodzą do materiału źródłowego, jakim są opowiadania Sir Arthura Conana Doyle’a. To także szereg odwołań, tak do filmowych, jak i serialowych sherlockowych adaptacji, które powstawały nieprzerwanie od 1916 roku. To, co Sherlock ma jednak najlepszego do zaoferowania, kumuluje się w finałowym odcinku drugiego sezonu, zatytułowanym Reichenbach Fall, który dał światu prawdopodobnie jeden z najlepszych cliffhangerów w historii telewizji; nawet nie próbujcie zmienić mojego zdania.
Odcinek został napisany przez Stevena Thompsona, który do spółki z Moffatem i Gatissem zajmował się scenariuszami do poszczególnych epizodów; po jednym na każdego z nich. Za reżyserię wziął się z kolei Toby Haynes, który dziś jest reżyserem chociażby nowego serialu z uniwersum Star Wars – Andor. W tamtym momencie był znany tylko z kilku odcinków serialu Doktor Who i to głównie brytyjskim fanom. Według szacunków finał drugiego sezonu obejrzało prawie 10 milionów widzów.
Analiza tytułu odcinka
Twórcy nie byliby sobą, gdyby już od samego początku nie prowadzili z widzem swoistego rodzaju gry. Widać to w szczególności na przykładzie tytułu odcinka (ang. Reichenbach Fall), który koniec końców może być interpretowany na kilka jakże odmiennych sposobów.
W pierwszej kolejności należy wskazać, że Moffat i Gatiss w przewrotny sposób nawiązali tytułem epizodu do wodospadu Reichenbach znajdującego się w Szwajcarii; fani twórczości Conana Doyle’a doskonale wiedzą, o jakim wodospadzie mowa. Stał się on bezpośrednią inspiracją dla twórcy Sherlocka Holmesa. Ten bowiem zmęczony napisaniem 24 opowiadań o przygodach detektywa, zamiast zrobić sobie przerwę, postanowił bezpardonowo uśmiercić swojego najpopularniejszego bohatera. Pisarz zrzucił go z klifu tegoż wodospadu razem z jego nemezis, czyli Profesorem Jamesem Moriartym (który de facto pojawia się tylko w dwóch opowiadaniach). Stało się to 4 maja 1891 roku.
Odcinek serialu zatytułowany Reichenbach Fall z jednej strony stanowi bezpośrednie nawiązanie do szwajcarskiego wodospadu, a z drugiej strony, jeśli przetłumaczymy go w dosłowny sposób, odnosi się do upadku (ang. fall); interesujący wydaje się fakt, iż mowa w tym przypadku o liczbie pojedynczej. Jednocześnie w finale drugiego sezon Sherlock rozpoczyna swoją oszałamiającą karierę od odnalezienia obrazu Turnera, zatytułowanego – The Great Falls of the Reichenbach, a który to stanie się początkiem jego powolnego upadku. Warto pamiętać, że wspomniana wyżej lokalizacja stała się także bezpośrednią inspiracją dla tegoż dzieła sztuki. Dlatego niektórzy fani są przekonani, że tytuł odnosi się do upadku detektywa związanego ze wspomnianym obrazem.
Kolejna interpretacja dotyczy postaci Richarda Brooka, fikcyjnego aktora, w którego wciela się sam Moriarty, próbując udowodnić całemu światu, że nie jest Napoleonem Zbrodni (ang. The Napoleon of crime), a jedynie odgrywa jego rolę na zlecenie Sherlocka. W trakcie finałowego spotkania na dachu szpitala St Bart’s dowiadujemy się, że wyrażenie Reichenbach przetłumaczone na język angielski oznacza Richarda Brooka; jeśli zastanawiacie się, jak to możliwe, odsyłam do pisowni fonetycznej. W związku z tym tytuł odcinka można przetłumaczyć dosłownie jako Upadek Richarda Brooka. Sherlockowy fandom jest jednak przekonany o tym, że tytuł niesie ze sobą jeszcze kilka innych, jakże odmiennych interpretacji.
Fani serialu zwracają uwagę, że angielskie słowo fall w tytule może odnosić się do wyrażenia fall for it, co oznacza nabrać się. Oznaczałoby to, że Sherlock „nabrał się” na intrygę przygotowaną przez Moriarty’ego, odgrywającego rolę Richarda Brooka; wiele osób odrzuca jednak ten pomysł, zwracając uwagę na strukturę przejawianą przez tytuł odcinka. Druga z interpretacji dotyczy założenia, gdzie tytuł epizodu implikuje, że to właśnie Moriarty wpadł w sidła zastawione przez Sherlocka. Z kolei trzecia interpretacja wskazuje, iż chodzi nie o słowo fall, ale całe wyrażenie – downfall, oznaczające upadek bądź zgubę. Tę rozgrywkę przegrywa Moriarty, który traci przez to życie; oczywiście poszczególne analizy psychologiczne tejże postaci wyraźnie wskazują, że ten cierpiał na tzw. osobowość suicydalną, a cały plan był tylko pretekstem do popełnienia samobójstwa, jednak twórcy nie dali w tej sprawie jednoznacznej odpowiedzi. Całość pozostaje więc dalej w sferze domysłów fanów. Co ciekawe jeden z członków fandomu zauważył, że Fall po niemiecku może oznaczać zarówno sprawę, jak i pułapkę, przez co tytuł odcinka można tłumaczyć na język angielski w sposób następujący – „The Rich(ard) Brooke Case/Trap”.
Niekończące się nawiązania
Można odnieść wrażenie, że finał drugiego sezonu serialu to festiwal niekończących się nawiązań oraz mrugnięć oka do fanów wszystkiego, co związane jest z postacią Sherlocka Holmesa; to cała lista nazwisk, wydarzeń oraz detali skorelowanych z szeroko pojętym światem utworzonym wokół brytyjskiego detektywa. Twórcy postanowili odnieść się praktycznie do wszystkiego, czego tylko mogli, korzystając z bogatych zasobów filmowych, muzyczny, literackich itd.
Nie poprzestali oni tylko na tej jednej grze słownej z poprzedniego punktu. Ostatnie z planowanych przez Conana Doyle’a opowiadań z Sherlockiem Holmesem w roli głównej zatytułowane jest Final problem w tłumaczeniu na polski – Ostatnia zagadka; zwrot ten pojawia się notorycznie na przestrzeni całego odcinka. To także clou całej rozgrywki toczącej się pomiędzy naszym głównym bohaterem a jego nemezis; odniesienie do tegoż zwrotu odnajdujemy chociażby w słynnej scenie po uniewinnieniu Moriarty’ego, który postanawia bez zapowiedzi odwiedzić Sherlocka.
Jest to także mój ulubiony moment w serialu – kolejne niezapowiedziane spotkanie głównego bohatera i antagonisty – wypełniony po brzegi nawiązaniami oraz świetnymi dialogami. Po pierwsze, Moriarty, zmierzając do mieszkania detektywa, zatrzymuje się w momencie, gdy jeden ze schodków niespodziewanie zaskrzypiał – ujawniając jego obecność – przez co Sherlock na moment przestał grać na skrzypcach, nasłuchując. Bezpośrednio nawiązuje on [moment – przyp. aut.] zarówno do sztuki z 1899 roku, jak i filmu z 1945 roku zatytułowanego Kobieta w zieleni (ang. The Woman in Green). Zresztą sama historia opowiedziana w odcinku serialu inspirowana jest fabułą tegoż dzieła, gdyż Profesor Moriarty planował najpierw zniszczyć reputację detektywa z Baker Street, by ten w konsekwencji skoczył z wysokiego budynku. Przypadek? Nie sądzę.
Sam wątek porwanych dzieci Ambasadora to nie tylko bezpośrednie nawiązanie do jednej z Baśni braci Grimm (zatytułowanej Jaś i Małgosia), ale także opowiadania Conana Doyle’a pod tytułem – Zniknięcie młodego lorda z 1904 roku. Ciekawostką jest też, że aktor Douglas Wilmer, który pojawił się jako członek Klubu Diogenesa w serialu, w rzeczywistości w 1960 roku wcielił się w samego Sherlocka w jednej z telewizyjnych adaptacji przygotowanej dla BBC.
Szeroko komentowana przez fandom spinka w kształcie lisa, którą Jim Moriarty nosi we wspomnianej scenie odwiedzin, to także nawiązanie do Baśni Braci Grimm, a dokładniej historii o lisie, który sfingował własną śmierć. Przez długi czas fani byli przekonani, że to jedna ze wskazówek od twórców, na temat tego, w jaki sposób Moriarty przeżył finałowy pojedynek na dachu szpitala św. Bartłomieja (St Bart’s). Ostatecznie było to tylko mrugnięcie okiem do widzów.
Jakby tego było mało, samo pożegnanie na cmentarzu, w którym John Watson wypowiada znamienne słowa: You were the best man, the most human… human being that I’ve ever known (tłum. Byłeś najlepszym człowiekiem, najbardziej ludzką… istotą ludzką, jaką kiedykolwiek znałem), tak naprawdę stanowi nawiązanie do prawdopodobnie jednej z najlepszych scen w historii Star Trekowych adaptacji, a mianowicie z drugiego filmu zatytułowanego – Gniew Khana. Tak jak w finałowej scenie Kirk żegna się ze Spockiem, tak samo John żegna się z Sherlockiem; warto nadmienić, że Benedict Cumberbatch w 2013 roku zagrał w filmie W ciemność. Star Trek, który bazuje na koncepcie tegoż filmu, gdzie przypadła mu rola Khana. W oryginale zagrał go Ricardo Montalbán.
Książka vs serial
W krótkim opowiadaniu zatytułowanym Ostatnia zagadka po raz pierwszy poznajemy najsłynniejszego wroga i przeciwnika Sherlocka, czyli Profesora Moriarty’ego, choć w moim mniemaniu byli znacznie lepsi antagoniści. Był on nie tylko genialnym matematykiem (napisał wybitną książkę zatytułowaną The Dynamics of an Asteroid), ale również ojcem chrzestnym wszystkich brytyjskich przestępców, określanym mianem Napoleona Zbrodni. O jego istnieniu dowiadujemy się na podstawie wymiany zdań pomiędzy Watsonem a Sherlockiem. Detektyw z Baker Street wyjaśnia, dlaczego nikt nigdy wcześniej nie słyszał o Moriartym – w kontekście przestępczym oczywiście – oraz nonszalancko stwierdza, że w końcu spotkał przeciwnika o tych samych zdolnościach intelektualnych, co on.
Na skutek intrygi Profesora nasi bohaterowie są zmuszeni do ucieczki. Nasz antagonista planuje bowiem nie tylko zabić swojego oponenta, ale jednocześnie ukraść obraz Mona Lisa; bo czemuż by nie. Mimo zebranych przez bohaterów dowodów przeciwko Moriarty’emu nie udaje się go aresztować, gdyż ten w ostatniej chwili ucieka. Jednak finalnie spotyka się z Sherlockiem w Szwajcarii w pojedynku na śmierć i życie. Watson, próbując uratować swojego przyjaciela, zostaje oszukany, przez co przybywa na ratunek zbyt późno. Sherlock i Moriarty po skoku z wodospadu oficjalnie zostali uznani za zmarłych, mimo że ich ciał nigdy nie odnaleziono.
W serialu postać Jima Moriarty’ego poznajemy znacznie wcześniej, bo już w finale pierwszego sezonu. Niemniej jednak jego działalność i obecność są dostrzegalne praktycznie już od pierwszego odcinka, mimo że miały one bardziej charakter zakulisowy. Tym razem twórcy, kolokwialnie mówiąc, bez zbędnych ceregieli skoncentrowali się na ostatecznym pojedynku pomiędzy dwoma przeciwnikami; sam antagonista wspomina w scenie z finału poprzedniego sezonu, że pewnego dnia zabije Sherlocka, nie chce jednak się zbytnio spieszyć.
Warto nadmienić, że finałowy odcinek tworzy zamkniętą klamrę z poprzednim sezonem, gdzie otwarcie serialu (w obu przypadkach) w pierwszych minutach koncentruje się na wizycie Watsona u terapeutki. W finale drugiego sezonu po 18 miesiącach powraca on na terapię, by wyznać – również nam widzom – że jego najlepszy przyjaciel, Sherlock Holmes nie żyje. Następnie cofamy się w czasie o trzy miesiące, by dowiedzieć się, co takiego naprawdę się stało. Twórcy nie hamują się i dają nam perfekcyjną scenę otwarcia, gdzie James Moriarty we własnej osobie, tanecznym krokiem, przy dźwiękach Rossiniego (ang. Thieving Magpie – Sroka złodziejka) postanawia ukraść klejnoty koronne z Londyńskiego Tower, a przy okazji bez najmniejszego problemu otwiera skarbiec Banku Anglii i uwalnia więźniów z więzienia Pentonville prowadzonego przez Służbę Więzienną Jej Królewskiej Mości. Mimo iż zostaje aresztowany i staje przed sądem, to ława przysięgłych w ciągu 6 minut podejmuje decyzję, że jest on jednak niewinny.
Oczywiście Sherlock był świadomy takiego obrotu sprawy, dlatego pod nieobecność Watsona, szykuje się na niezapowiedzianą wizytę swojego wroga. Nasi bohaterowie nie byliby sobą, gdybyśmy nie otrzymali ok. pięciominutowej sekwencji, gdzie obaj popisują się swoim intelektem; nie zapominajmy o genialnym wykorzystaniu mojej ukochanej Partity no 1 Bacha. Praktycznie cały odcinek skupia się na próbach zdyskredytowania Sherlocka poprzez zasugerowanie, że ten może być de facto oszustem, stojącym za poszczególnymi zbrodniami, gdyż żaden człowiek na świecie nie może być przecież tak mądry. Epizod kończy się finałowym starciem na dachu St Bart’s (w poprzednim sezonie – na basenie), gdzie Sherlock – jeśli nie zdecyduje się na samobójstwo – przyczyni się do zamordowania trójki najbliższych osób w jego życiu. Kolejne cztery minuty to jeden z najlepszych aktorskich serialowych pojedynków w historii telewizji, który kończy się śmiercią obu postaci; ale czy naprawdę obaj popełnili samobójstwo?