ANDOR. „Gwiezdne wojny”, których szukacie [recenzja trzech odcinków]
Od wczoraj co środę i przez najbliższe kilka tygodni znów będziemy mieli okazję wrócić do świata stworzonego w późnych latach 70. ubiegłego wieku przez George’a Lucasa. Na Disney+ zadebiutował bowiem Andor, a dokładnie trzy pierwsze odcinki najnowszej produkcji LucasFilm.
Serial, jak wskazuje oczywiście jego nazwa, skupiać się będzie na historii Andora Cassiana, jednego z członków tytułowej grupy znanej z filmu Łotr 1. Gwiezdne wojny – historie. Co zrozumiałe dla każdego, kto zna wymieniony tytuł, Andor opowie o wcześniejszych losach postaci, a całość ma być rozpisana na dwa sezony, rozgrywać się na przestrzeni kilku lat i stanowić de facto opowieść o narodzinach Rebelii.
Podobne:
Pozytywne zaskoczenie
Nie będę ukrywał, że nie czekałem na ten tytuł z wypiekami na twarzy. Na poziomie pomysłu wydawał mi się dość nieciekawy, bo nie byłem zbyt zainteresowany kolejnym po Łotrze 1 wprowadzeniem do Nowej nadziei, a postać Andora nie była przecież nawet najbardziej interesującym bohaterem filmu Garetha Edwardsa. Nie pomogło też moje ogólne zniechęcenie do kolejnych produkcji LucasFilm po tym, jak mocno nieudanymi i nieprzemyślanymi projektami okazały się seriale Księga Boby Fetta i – przede wszystkim – Obi-Wan Kenobi.
Jak dobrze było pozytywnie się zaskoczyć. Andor zadebiutował bowiem jako naprawdę mocny kandydat do najciekawszych produkcji serialowych tego sezonu, a każdy z trzech zaprezentowanych wczoraj odcinków był jeszcze lepszy od poprzedniego. Po raz pierwszy mam też wrażenie, że LucasFilm przygotował prawdziwą, dojrzałą produkcję streamingową, a nie aktorską wersję serialu animowanego.
Odkrywanie galaktyki na nowo
Andor z jednej strony zaprasza nas do świata, który doskonale znamy, ale też pokazuje go w zupełnie, ale to zupełnie innym ujęciu niż dotychczasowe kinowe i małoekranowe odsłony Gwiezdnych wojen. To świat, w którym ludzie mają swoje cele, prowadzą ze sobą naturalne rozmowy, uprawiają seks i wiedzą, że każdy strzał z blastera może być tym śmiertelnym. Nie ma tu wesołej przygody, komediowych wstawek, czarno-białych podziałów, mitologicznych bitew dobra ze złem. Nie ma nawet wzmianek o Jedi, Sithach, Mocy. Nie ma też irytujących mrugnięć okiem i nachalnych nawiązań do świata George’a Lucasa. Jest za to stojący na własnych nogach serial z prowadzoną powoli intrygą, niespiesznie rozwijanymi postaciami i intrygującą obietnicą kryminalno-szpiegowskiej opowieści o tworzeniu ruchu oporu wobec opresyjnej władzy.
Świat, który żyje
Warto na pewno też zwrócić uwagę na znakomitą kreację świata przedstawionego. Galaktyka, do której zabierają nas twórcy, to żywe miejsce wypełnione prawdziwymi ludźmi i ich codziennością. Wszystko to stworzone za pomocą prawdziwych scenografii, namacalnych rekwizytów i zdjęć kręconych w plenerze (bez użycia generujących cyfrowy obraz teł znanych z poprzednich seriali LucasFilm). I z naprawdę spójnie i konsekwentnie dobraną obsadą, której skutecznie udaje się unikać chociażby grama przerysowania czy chęci zasłaniania się umownością konwencji. Oczywiście całość nieść musi na barkach Diego Luna, który na szczęście jest na tyle charyzmatycznym aktorem, że potrafi jak na razie skutecznie ukryć fakt, że Andor – podobnie jak było to w Łotrze 1 – nie jest specjalnie ciekawą postacią.
Andor zupełnie niespodziewanie może okazać się najbardziej oryginalną produkcją ze świata Gwiezdnych wojen w obecnie jeszcze krótkiej, acz intensywnej historii zarządzania tą marką przez Disneya, bo tak poważnego, pełnokrwistego tytułu w tym uniwersum jeszcze nie było chyba po prostu… nigdy.
Czekam na więcej i przypominam, że przed nami jeszcze 9 tygodni z Andorem, emisja ostatniego odcinka tego sezonu zaplanowana została 23 listopada, a drugi i przy tym ostatni sezon już dostał zielone światło od włodarzy Disneya. Oby udało się utrzymać poziom.