SHERLOCK. „Reichenbach Fall”, czyli genialny finał, który przewidział koniec serialu

Stayin’ alive
Cały odcinek warty jest pogłębionej analizy, jednak ja skoncentruję się na jednej z najbardziej pamiętnych scen, która stała się punktem wyjścia do niezliczonej ilości obrazoburczych fanfików zgłębiających gejowską naturę relacji między Moriartym a Sherlockiem; ja przychylam się do wersji, że – zanim pojawiły się rewelacje z czwartego sezonu – obaj byli sapiofilami; zresztą w pierwszym odcinku Sherlock sam wspomina, że jest niejako poślubiony swojej pracy (ang. I consider myself married to my work), która skupia się na rozwiązywaniu zagadek kryminalnych, za którymi stoi w większości przypadków Moriarty, ergo Moriarty jest jego pracą. To jednak kwestia do poruszenia w osobnym artykule.
Po swoim uniewinnieniu przez ławę przysięgłych – jak wspomniałam w poprzednich podpunktach – Jim Moriarty postawia odwiedzić Sherlocka w jego własnym domu, czyli na Baker Street 221B. Widać, że twórcy postanowili iść absolutnie na całość, dodając jednak kilka zmodyfikowanych elementów nawiązujących bezpośrednio do książkowego pierwowzoru. Po pierwsze w przeciwieństwie do książki to nie Sherlock „ugania się” za Moriartym, ale jest zupełnie na odwrót. To ten drugi praktycznie od samego początku tytułuje się nieoficjalnie fanem detektywa, a w pewnym momencie dowiadujemy się, że do dziś zachował także swoje pierwsze trofeum (morderstwo Carla Powersa), którym Sherlock interesował się, będąc jeszcze dzieckiem; już ten aspekt pokazuje, że Moriarty znał Holmesa praktycznie od momentu popełnienia przez siebie pierwszej zbrodni. Dodatkowo należy nadmienić, że sama intryga przypomina momentami skandaliczne rewelacje zawarte w nominowanym do Oskara filmie z 1976 roku – The Seven-Per-Cent Solution (Obsesja Sherlocka Holmesa / Siedmioprocentowy roztwór); Watson w tej adaptacji jest przekonany, że Sherlock zwariował na skutek uzależnienia od kokainy, przez co wymyślił sobie, że Moriarty jest złoczyńcą.
W trakcie wspomnianego spotkania pada stwierdzenie, że obaj bohaterowie są do siebie podobni. Na przestrzeni dwóch sezonów widzimy pomiędzy nimi porównanie tzw. typów lustrzanych. Główna różnica polega jednak na tym, że Sherlock nie jest zainteresowany tym, co myśli reszta świata, którego de facto nie do końca rozumie. Cały czas skupia się na tym, by zaimponować jednej osobie – Johnowi Watsonowi. Świetnie to widać chociażby w odcinku specjalnym, zatytułowanym Upiorna panna młoda.
Moriarty praktycznie od samego początku funkcjonuje jako lustrzane odbicie Sherlocka. Podobnie jak detektyw także ma w poważaniu praktycznie cały świat, mimo że przez większość czasu jest ekstremalnie ekspresywny, by pokazać, jak bardzo wyróżnia się spośród tłumu. Jedyną osobą, na której tak naprawdę mu zależy, jest Sherlock; do momentu finałowego starcia, gdzie stwierdza, że Holmes jest, cytując zwyczajny. O ile złoczyńca również ma swojego Johna pod postacią pułkownika Sebastiana Morana, który jest jego prawą ręką, to nie zależy mu w ogóle na jego aprobacie. Oczywiście fandom nie byłby sobą, gdyby tych dwóch nie było razem w intymnej-partnerskiej relacji, jednak ani książki, ani serial (który całkowicie zmienił tę postać), ani nawet film nie wskazują na nic wykraczającego poza relacje czysto biznesowe. Dlatego też jestem przekonana o tym, że wszystko, co robi Moriarty praktycznie od samego początku, ma jeden cel – zaimponować Sherlockowi, tak jak Sherlock lubi imponować Watsonowi.
Fani opowiadań Conana Doyle’a zdają sobie sprawę, że element, jakim jest krzesło, nie pozostaje w tym kontekście bez znaczenia, o czym wiedzą także twórcy. Rozgrywają oni ten aspekt strategicznie, podkreślając wskazane wcześniej lustrzane podobieństwo pomiędzy bohaterami. Moriarty zawsze musi mieć kontrolę nad wszystkim (nawet, jeżeli coś widzowi wydaje się chaotyczne, wcale takie nie jest), dlatego też nie pozwala, by spotkanie nawet w najmniejszym detalu było dyktowane przez Sherlocka. Przykładowo w opowiadaniach Holmes zawsze wybierał krzesło, które skierowane było tyłem do okien, dzięki czemu światło przez nie wpadające padało bezpośrednio na klientów; oni, siedząc naprzeciwko, znajdowali się, kolokwialnie mówiąc, w świetle, podczas gdy on znajdował się w cieniu. Była to z jego strony zagrywka czysto strategiczna, dzięki czemu dużo lepiej widział klientów, dla nich był zaś praktycznie niewidoczny. W serialu to Jim zajmuje krzesło, w którym normalnie siedzi Sherlock, zmuszając go do zajęcia fotela naprzeciwko, należącego do Watsona. Z jednej strony strategiczne zagranie, z drugiej symboliczne, biorąc pod uwagę naturę opowiadań; dla mnie zagranie także czysto złośliwe, jako bezpośrednia odpowiedź na złe ułożenie łyżeczki do herbaty. Sherlock jako geniusz był świadom tego, że Moriarty jest leworęczny, jednak ułożył ją w miejscu, w którym kładą ją zazwyczaj osoby praworęczne.
Jak wcześniej wspominałam, twórcy zadbali o to, by żaden szczegół widoczny na ekranie nie pozostał bez znaczenia. Tak też jest w przypadku najbardziej epickiego, intelektualnego pojedynku z brytyjską herbatą w tle. Sam wybór napoju nie jest przypadkowy, gdyż to jeden z symboli Wielkiej Brytanii; zestaw do parzenia herbaty wykorzystany przez Sherlocka także nawiązuje do Wielkiej Brytanii poprzez jej wzór znajdujący się na filiżankach oraz imbryku do herbaty; wielu fanów jest przekonanych o tym, że nie stanowi on własności Holmesa, a został wyłącznie wypożyczony na tę specjalną okazję od pani Hudson, czyli właścicielki mieszkania. W założeniu pojawienie się herbaty implikuje także określone maniery po stronie uczestników „wydarzenia” oraz wymianę uprzejmości, co idealnie wpisuje się w kontekst cywilizowanej rozmowy, która zamienia się w kurtuazyjny pojedynek słowny na śmierć i życie pomiędzy Sherlockiem a Moriartym.
Kolejny symboliczny moment dotyczy tzw. anielskiej analogii, która pojawia się także w innych odcinkach. To cały czas metaforyczne wnoszenie się bądź opadanie na przemian obydwu bohaterów od nieba do piekła, czyli miejsc, w których nie powinni się de facto znaleźć. W przypadku tej konkretnej sceny – Moriarty, wchodząc do mieszkania przy Baker Street, wkracza do rzekomego królestwa aniołów, bez względu na to, czy przy użyciu podstępu, czy też nie; później analogia ta zostanie obalona w finałowej scenie. Po pierwsze i najważniejsze, Moriarty’ego tam w ogóle nie powinno być. Dodatkowo okazuje się, że to nie pierwszy raz, gdy „nawiedza” mieszkanie Holmesa. Mało kto zwraca uwagę, że ten nie puka do głównego wejścia, a otwiera je – najprawdopodobniej – przy pomocy klucza. Już pierwszy sezon, a dokładniej odcinek zatytułowany Wielka gra (ang. The Great Game) implikował, że Moriarty najprawdopodobniej posiada klucz do mieszkania, dzięki czemu mógł umieścić buty Carla Powersa pod numerem 221C. Na przestrzeni dwóch sezonów, okazuje się, że był on gościem mieszania przy Baker Street przynajmniej trzy razy pod nieobecność Sherlocka i Watsona i na pewno zachował klucz.
Wiele osób zapomina, że blog Johna Watsona (http://www.johnwatsonblog.co.uk/) jest cały czas kanoniczny w stosunku do serialu, choć obecnie nic nie jest dodawane na stronie, jego wygląd zaś mocno odbiega od pierwotnego. Dlatego też rzeczy, które były na nim publikowane, faktycznie odnosiły się do sytuacji mających miejsce w poszczególnych epizodach. Okazuje się, iż 16 marca na blogu miało miejsce włamanie, gdzie Moriarty zamieścił niepokojące nagranie ze swojej wizyty w mieszkaniu Sherlocka, na którym komentuje umiejętności kucharskie pani Hudson oraz z niesmakiem odnosi się do wystroju mieszkania detektywa; miało to miejsce, gdy Sherlock oraz Watson znajdowali się na terenie Dartmoor w odcinku zatytułowanym Demony Baskerville (ang. The Hounds of Baskerville). Warto dodać, że aspekt ten odnosi się do telewizyjnego tropu, jakim jest foreshadowing (zapowiedź), czyli wskazówka lub aluzja osadzona w narracji, która przewiduje jakieś późniejsze wydarzenie lub objawienie. Widać to wyraźnie w scenie, gdzie Moriarty, kradnąc klejnoty koronne, maluje na szybie uśmiechniętą buźkę, zbliżoną do tej, która najprawdopodobniej widział w mieszkaniu detektywa.
Ostatnia zagadka
Czy na przestrzeni finałowego odcinka dowiadujemy się, jaki jest finałowy problem? No niestety nie, bo koncept ten został przeniesiony na kolejne sezony i w sumie dalej nie wiem do końca, co nim było; jeśli ktoś wie, to proszę o informację w komentarzu. Ponieważ historia skupia się na jednym z opowiadań Conana Doyle’a, można by uznać, że dostarczy ona tak widzowi, jak i czytelnikowi potrzebnych wskazówek do rozwikłania tejże zagadki. Książkowy Moriarty prosi Holmesa, by ten zaprzestał swoich działań, bo jeśli nie, to będzie musiał go dosłownie zniszczyć, a w jego słowach – to godny pożałowania sposób. Z kolei detektyw stwierdza, że szczytem jego kariery będzie pokonanie Moriarty’ego i całej jego przestępczej organizacji, a potem będzie mógł umrzeć zadowolony.
Czy ma to jakiekolwiek przełożenie na serial? I tak i nie. Można uznać, że finałowy problem (ostatnia zagadka) to pokazanie, kto w tym przypadku jest mądrzejszy, a jedyny sposób, by to udowodnić, to zniszczyć przeciwnika. Warto jednak pamiętać, że widz odnosi wrażenie, iż każda ze stron gotowa jest umrzeć za sprawę; w moim mniemaniu nie jest to takie sprytne zagranie, jak chcieliby twórcy, jeśli uznamy, że o to chodzi. Spotkałam się jednak z teorią, że od samego początku Sherlock wie, iż bierze udział z Moriartym w grze na śmierć i życie, gdzie by wygrać, musi pozwolić mu realizować swój plan krok po kroku; gdzie dużo wcześniej wpadł na to, jaki będzie kolejny krok jego nemesis. Jaki jest więc sens tego wszystkiego? Twórca teorii twierdzi, że najważniejsze okazuje się zniszczenie sieci, co dalej wydaje się mało satysfakcjonujące, biorąc pod uwagę, co obserwujemy na ekranie od dwóch sezonów. I tak wiem, że to założenie jakże kanoniczne, ale czuję dalej wielki niedosyt odnośnie do całej tajemnicy budowanej przez twórców.
Dodatkowo pojawiły się głosy, że Moffat i Gatiss tak naprawdę wykorzystywali w tym przypadku trop, jakim jest Gambit Batmana (ang. Batman Gambit), czyli planu, który obraca się całkowicie wokół ludzi robiących dokładnie to, czego można się po nich spodziewać. W finałowej scenie Moriarty zdradza, że Sherlock cały czas koncentruje się na rozwiązaniach, które są tak skomplikowane, jak i interesujące; stąd też cały plan był oparty na tym założeniu. Detektyw zaś swoje działania ukierunkował na potrzebę zwyciężenia w tym pojedynku za wszelką cenę.
Ktoś zwrócił także uwagę, że cały koncept ostatniej zagadki zawiera się w scenie z finałowego odcinka pierwszego sezonu. Moriarty w trakcie pojedynku przy herbacie wyznaje detektywowi, że powiedział mu, czym ów problem jest i, że jeśli ten zwrócił uwagę na szczegóły, to powinien wiedzieć. Jakie jest więc rozwiązanie – ano dzwonek telefonu, a dokładniej Stayin’ Alive (tłum. pozostać przy życiu), grupy Bee Gees.
Mimo wszystko uważam, że sam pomysł dyskredytacji Holmesa przez Moriarty’ego jest nadal genialny w swojej prostocie. Z kolei wykorzystanie przez twórców tropu, że przeciwnik Sherlocka, mógłby zostać przez niego wymyślony, to chyba stały element większości pastiszy nawiązujących bezpośrednio do twórczości Conana Doyle’a. Jednak pewna rzecz nie dawała mi w związku z tym spokoju. Finałowy problem, czy ostatnia zagadka nigdy – przynajmniej zanim wyszedł sezon 4. – nie odnosiła się do żadnej postaci poza Moriartym. Szukając odpowiedzi wśród osób z fandomu, natrafiłam na tzw. aspekt metafikcji, który jest obecny nie tylko w przypadku dzieł Doyle’a, ale także został przeniesiony – w ramach hołdu – na ekran telewizora przez twórców serialu. Zwróćcie bowiem uwagę, że profesor James Moriarty został stworzony tylko w jednym celu – by uśmiercić Sherlocka, gdzie poza byciem Napoleonem Zbrodni to jego jedyna funkcja, którą pełni w świadomości czytelników. Wiemy jedynie, że jest profesorem akademickim i ma dwóch braci o imieniu James. Nie jest to pełnoprawna postać, w prawdziwym tego słowa znaczeniu.
Gdy mówimy o serialu, Moriarty to postać w pełni zbudowana od postaw, która mogłaby funkcjonować w całkowitym oderwaniu od Sherlocka; dalej czekam na spin-off. W Internecie możliwe jest odnalezienie szeregu analiz psychologicznych na temat geniusza zbrodni, czyli Jamesa Moriarty’ego; choć twórcy nie do końca potwierdzili kilka mocnych rewelacji na jego temat, jedynie to, że jest gejem, duh. Zakłada się, że był nie tylko psychopatą (wskazuje na to młody wiek, gdy popełnił własnoręcznie pierwsze morderstwo) oraz czerpał sadystyczną przyjemność z torturowania swoich ofiar, co widać na przestrzeni chociażby pierwszego odcinka. Należy do niego przypisać takie cechy jak: ponadprzeciętna inteligencja, wyniosłość, niezdolność do wyrzutów sumienia; co widać w linijce dialogu, gdzie Sherlock zwraca uwagę, że ludzie umierają, na co ten odpowiada – That’s what people do! (tłum. To właśnie robią ludzie!). Warto także dodać do tych cech arogancję i niezdrowy wręcz poziom pewności siebie, oscylujący na granicy narcyzmu. Fani serialu zwracają w swoich analizach uwagę, że z jednej strony przejawiał on cechy wysoce makiaweliczne. W ramach psychologii wskazuje się, iż opisują one osobę tak skoncentrowaną na własnych interesach, że jest w stanie manipulować, oszukiwać i wykorzystywać innych do osiągnięcia swoich celów. A ponieważ wcześniej przewijała się zarówno psychopatia, jak i narcyzm to śmiało można powiedzieć, że w przypadku Moriarty’ego mamy do czynienia z tzw. mroczną triadą cech osobowości. Na koniec dodam mój ulubiony element, czyli sarkastyczne, cyniczne, aczkolwiek dziecinne poczucie humoru.
Jak więc wspomniany aspekt został wpleciony do serialu? Ano metafikcja z baśniowymi elementami została bezpośrednio wpleciona w postać Richarda „Richa” Brooka, czyli fałszywą tożsamość Moriarty’ego. Jest on aktorem, który czyta dzieciom bajki na dobranoc (ang. The Storyteller), a przy okazji nagrał bajkę na temat – uwaga znalazłam kilka tłumaczeń, np. Chwalancelota – Pana Chwalipięty (ang. Sir Boast-a-lot), którym jest Sherlock, co tylko dodaje dziwaczności całej historii. To czyni przede wszystkim Moriarty’ego jeszcze lepszym i bardziej przerażającym antagonistą; jak zawsze z idealnym hołdem dla oryginalnych opowiadań. Wyobraźcie sobie kuriozalną sytuację, że Moriarty, szykując się do tego momentu, chodził na przesłuchania i budował swoją filmografię na IMDb. Ja jestem pełna podziwu dla jego zaangażowania.
Podsumowanie
Finałowy odcinek drugiego sezonu mimo upływu czasu dalej zachwyca. Mimo iż na papierze poszczególne elementy w ogóle do siebie nie pasują, to na ekranie składają się w idealną wręcz całość, a 1,5 h odcinek ogląda się na krawędzi fotela. Finałowy plot twist dał jednak odczuć widzom, co niestety będzie ich czekało w kolejnych sezonach. Co prawda finał jest zbyt przekombinowy jak na moje Sherlockowe gusta, jednak dalej pod pewnymi względami pozostawał w duchu kanonicznego Conana Doyle’a; a przynajmniej tak mi się zawsze wydawało. Jak się okazuje, jeden z twórców, Moffat, nie mógł znieść, że w oryginale Holmes ginie de facto poza „kamerą”, dlatego zdecydował się pójść na całość, pokazując nie jedno, a dwa samobójstwa. Nawet nie wiecie, jak długo musiałam zbierać się po śmierci Moriarty’ego, a na ekranie w kilka minut potem razem z Watsonem patrzymy, jak ciało Sherlocka uderza o ziemię, widzimy krwawiące zwłoki, widzimy nagrobek i widzimy, że ten jednak żyje. Jaki był tego cel? Tego chyba sami twórcy nie wiedzieli. Jakby każdy wie, że Sherlock przeżył… ale te kilka finałowych chwil powoli zaczęło zabijać swego czasu mój ukochany serial, który przeistoczył się później w istny śmietnik scenopisarski, próbując przebić na wszystkich możliwych płaszczyznach ten odcinek, dodając Moriarty’ego gdzie tylko się dało, nawet w najbardziej bzdurnych retrospekcjach.