WIEDŹMIN i polski ból RZYCI, czyli co się UDAŁO, a co NIE WYSZŁO
Ci, którzy nie znają prozy Sapkowskiego, pewnie będą mieli pretensje, że twórcy serialu aż tak po macoszemu potraktowali ich niewiedzę, nie dając im żadnej taryfy ulgowej. Z kolei ci widzowie, którzy oczekiwali potwierdzenia ich tezy o słowiańskości Wiedźmina, poczują zawód, bo produkcja Netflixa nie uwzględnia naszych polskich wyimaginowanych roszczeń. Jest ponadnarodowa, rozrywkowa i zarazem niepozbawiona refleksji. Jednym słowem – czekaliśmy na takiego wiedźmińskiego superbohatera, jakim zdołał nieoczekiwanie stać się Henry Cavill. Mam nadzieję, że gdy go nareszcie po tylu latach dostaliśmy, będziemy szczerze zadowoleni. Nie będzie narzekań w stylu: bo za mało słowiański, bo są czarni, bo Cirilla nie jest taka jak w grze, bo Geralt za mało klnie, pije i generalnie jest nie taki swojski jak w książkach Sapkowskiego. Może to nasze polaczkowskie utyskiwanie w końcu ucichnie, bo dostaliśmy historię Wiedźmina kompletną i dopracowaną. Minęło już kilka dni od premiery. Można więc pokusić się o podsumowanie, żeby nie zapomnieć, na czym polega sukces Wiedźmina. No i przecież nigdy nie jest tak, że wszystko okazało się idealne.
Słowiańskość nie wyszła
Podobne wpisy
I nie miała. Zacznijmy od tego, że wiedźmiński świat w żadnym wypadku nie jest realny. To wielki tygiel kulturowy, a Sapkowski poszedł trochę na łatwiznę, warząc w nim zupę o tysiącu smaków. Zrobił to celowo, ponieważ w samej mitologii słowiańskiej nie znalazłby tylu inspiracji, zwłaszcza bez spędzania dziesiątków godzin w bibliotekach. To znaczy, uściślając, pewnie by znalazł, ale prościej dla niego jako pisarza było sięgnąć do bardziej znanych motywów fantasy z wielu światowych kultur i spiąć je klamrą odniesień do naszego, słowiańskiego dziedzictwa niż opierać wszystko na nim. Dzięki takiemu podejściu Wiedźmin jest bardziej uniwersalny, a jako nasz nieliczny literacki towar eksportowy ze świata fantasy może być zrozumiany na przykład przez niewiele wiedzącego o Słowianach Amerykanina. Zakładanie więc, że Wiedźmin jest jakimś naszym słowiańskim dobrem narodowym, wynika bardziej z nieznajomości literackiego wzorca. Spora również w tym zasługa gry od CD Projekt Red. Wykreowany w komputerze świat Redanii bardzo przypomina Rzeczpospolitą Obojga Narodów. Wiele obcych kulturowo wątków (Skellige, Toussaint) zostało jednak skrzętniej dopasowanych, tak żeby nie wchodziła w konflikt z główną linią fabularną, zapewne z tego samego względu – eksport kultury ma swoje antyhermetyczne prawa.
Gdzieś więc ta multikulturowość prozy Sapkowskiego została zapomniana. Sama strzyga czy poroniec nie wystarczą ani grze, ani produkcji Netflixa do nadania im słowiańskiego charakteru. A jednak ludzie tak myślą. Stąd pewnie to zdziwienie, skąd w serialu nagle pojawiają się czarni aktorzy. Te głosy sprzeciwu, że przecież za mało w nim bezpośrednich (a więc łopatologicznych) odniesień do naszych bóstw i naszej historii. Spójrzmy jednak na serial obiektywnie – jego słowiańskość jest mitem, podobnie jak duża część naszych korzeni zarówno tych sprzed 966 roku, jak i tych zrodzonych po. Będzie nam jako narodowi z pewnością lepiej, jeśli tę gumę poluzujemy, bo serial Wiedźmin został nakręcony jako produkt komercyjny, nie z myślą o nas i tym bardziej nie dla nas. W 2001 roku mieliśmy swoją szansę, więc lepiej teraz siedźmy cicho, żeby większego wstydu nie było. Po prostu cieszmy się z najnowszego Wiedźmina. Doceńmy klimatyczną muzykę, pięknie zbalansowane cyjanami zdjęcia oraz fotosy Ogrodzieńca wzbogaconego o nawiązujący do czasów rzymskich most, skaliste góry w tle i trzymające w napięciu starcie magów z siłami Nilfgaardu (druga bitwa o Wzgórze Sodden).
Świat fantasy bez polityki
Miłośnicy Gry o tron mogą być zawiedzeni. Wiedźmin od Netflixa postawił na akcję, magię i tajemnicę, a nie bezkresne rozgrywki polityczne i przydługie dialogi filozoficzne. W rzeczywistości fantasy magia nie może być widywana „przy okazji”, skoro więc środowisko Gry o tron uchodzi za fantastyczne, to świat Wiedźmina jest przemagiczniony, jak mógłby powiedzieć Terry Pratchett. Co do wlokących się dialogów, to nawet w wielotomowej Pieśni lodu i ognia George R.R. Martin potrafił mnie nimi znużyć, a jestem zajawionym czytelnikiem wszelkich światów fantasy, bardzo odpornym na zbyt akcentowany realizm w literaturze. W stosunku do książek Sapkowskiego w serialu i tak mocno ograniczono działania magiczne, a także ilość potworów. Film nie mógł stać się przecież ruchomym bestiariuszem ani encyklopedią czarów. Zachowano jednak klimat tajemnicy, a wszelkie dworskie intrygi zredukowane są do potrzebnego dla akcji minimum. Udało się więc zachować równowagę, co nie było proste, zważywszy na wielość źródłowych informacji. Nie obraziłbym się, gdyby o wiele dokładniej zaprezentowano historię relacji Cintry i Nilfgaardu, ale też nie przeszkadza mi takie, a nie inne, czyli szkicowe potraktowanie relacji między Geraltem, Calanthe oraz Pavettą, z której to zrodziła się Cirilla przeznaczona Białemu Wilkowi jako Dziecko Niespodzianka.
Geralt
Mówi niskim głosem, klnie, czasem warczy jak nieoswojone zwierzę, lecz poprawnie sklecić zdania umie. Ba, nawet udaje mu się czasem powiedzieć coś głębokiego, aczkolwiek lapidarnego. Świetnie walczy, nie udaje filozofa, a jego życie opiera się na doświadczeniu. Urzeka kobiety oschłością, skrywając pod twardą skorupą naturę prawdziwego bohatera. Gdybym nie miał dowodu w postaci pierwszego sezonu Wiedźmina, uznałbym, że Henry Cavill mocno minął się z prawdą, kiedy stwierdził, że „przygotowywał się do roli Geralta przez całe życie”. Teraz już wiem, że to jego najlepsza dotychczasowa rola, wreszcie odcinająca tę wszechmocną pępowinę łączącą go z postacią Supermana. Cavill jest najjaśniejszym punktem w serialu. Swojego kunsztu aktorskiego nie pokazuje bynajmniej w walce z potworami, jak to wiedźmin, ale w relacji z dwoma postaciami – Jaskrem (Joey Batey) i Yennefer (Anya Chalotra). One go widzowi odkrywają i to dzięki nim można potraktować Białego Wilka nie jako bezmózgiego siepacza poczwar, a przyjaciela, którego cień gdzieś z boku dodaje odwagi i sprawia, że otaczający świat wydaje się jeszcze nie do końca pozbawiony zasad. Tak właśnie, u Sapkowskiego Geralt jest z jednej strony buntownikiem, a z drugiej jegomościem bardziej zasadniczym niż konserwa gulaszu angielskiego z czasów PRL. Tej wizji nie zmarnowali twórcy serialu, a wręcz ją nietuzinkowo podkreślili.