search
REKLAMA
Seriale TV

COBRA KAI. Recenzja wybuchowego TRZECIEGO SEZONU

Gracja Grzegorczyk-Tokarska

7 stycznia 2021

REKLAMA

Wydawać by się mogło, że ekipa z Doliny po dramatycznych wydarzeniach z drugiego sezonu nie zaskoczy widza absolutnie niczym. I to było moje pierwsze błędne założenie odnośnie do trzeciej serii Cobra Kai. Cały czas byłam przekonana, że dostaniemy kolejną dawkę niekończącej się dramy pomiędzy bohaterami, która na pierwszy rzut oka może i jest efektowna, ale z czasem zaczyna się mocno nudzić. I to było moje kolejne błędne przewidywanie.

Jak wygląda więc fabuła? Nie będę za dużo zdradzać, bo szczerze uważam, że warto samemu zanurzyć się w świat Karate Kida i wydarzenia, które obserwujemy na przestrzeni dziesięciu półgodzinnych odcinków. Sensei Lawrence wini się za wydarzenia ze szkoły, więc robi to, co umie najlepiej poza karate – imprezuje na umór. Jego ukochana – matka Miguela – wini go za wypadek syna i nie pozwala mu odwiedzać jego ulubionego ucznia w szpitalu, co prowadzi do kilku świetnych scen. Z kolei synowi Lawrence’a – Robby’emu – grozi poprawczak. Również rodzina LaRusso zmaga się ze skutkami finałowych wydarzeń drugiego sezonu. A nad nimi wszystkimi majaczy kolejne zagrożenie, jakim jest John Kreese, który jako jedyny nie wie, co to litość.

 width=

Muszę przyznać, że twórcy postarali się, jeżeli chodzi o historię, bijatyki i rozwój postaci, i ustawili niezwykle wysoką poprzeczkę dla kolejnych sezonów. Nie starają się prawić moralitetów, a po prostu pokazują, że trauma u nastolatków jest prawdziwa, przyjaźń i miłość zawsze zwyciężą, a złość na cały świat może prowadzić do kolejnych tragedii. Wszystko to jest jednak opowiedziane z głową i bez zbędnego patosu. Jeżeli mamy historię z Wietnamu, to wciska ona w fotel; jeśli widzimy starcie starych wrogów, jest ono pełne emocji; gdy widzimy nastolatków, którzy próbują naprawić swoje błędy, jest to bliższe prawdzie, niż mogłoby się wydawać.

O ile rodzina LaRusso od samego początku mnie straszliwie irytowała, o tyle w tym sezonie autentycznie przeżywałam ich wzloty i porażki. Oczywiście zawsze będę kibicowała senseiowi Lawrence’owi, który mimo kolejnych kopniaków od życia nie poddaje się, jednak w tym sezonie Sam i Daniel pokazali, że wcale nie są irytującymi postaciami, którym życzy się najgorszego. Teraz jestem w stanie zrozumieć Samanthę, gdyż przestała być nadętą bogatą księżniczką, a stała się jedynie zagubioną nastolatką, która chce być zrozumiana, kochana i akceptowana. Także jej ojciec, Daniel, zyskał w moich oczach po wycieczce na Okinawę. Ale nic więcej nie będę zdradzać.

Oczywiście bohaterowie są tak dobrzy, jak przeciwnik, z którym muszą się mierzyć. John Kreese to prawdziwy badass i zabijaka, który nie cofnie się przed żadną manipulacją, by zdobyć to, co chce. Nie przejmuje się zupełnie cierpieniem innych. Weteran z Wietnamu na razie kompletuje bezwzględnych „killerów” na zbliżający się turniej. Muszę przyznać, że to jedna z tych postaci, którym od początku się nie ufa. Kiedy w poprzednim sezonie próbował grać pokrzywdzonego podstarzałego karatekę, ani na chwilę mu nie uwierzyłam. W tym sezonie rozwinął skrzydła i to bez wątpienia człowiek, którego powinniśmy się bać.

Co mnie ucieszyło – mniej w tym sezonie jest szkolnej teen dramy, a więcej poważnych tematów. W porównaniu do drugiego sezonu twórcy dużo większą uwagę zwracają na dorosłe postacie, co wychodzi serialowi zdecydowanie na dobre. Nawet John Kreese dostał własne interesujące backstory, pokazujące, w jaki sposób stał się bezwzględnym manipulatorem bez litości. Jednak produkcja jest poważna, gdy trzeba, w pozostałych momentach nadal zachowuje charakterystyczną dla siebie lekkość.

To, w jaki sposób serial jest prowadzony, jest dla mnie mistrzostwem świata. Scenariusz jest prawdziwy, momentami aż do bólu – bo każda podejmowana decyzja ma w tym świecie swoje konsekwencje. Ale jest też zabawny, a przede wszystkim nostalgiczny. Kto tak jak ja kocha lata 80. XX wieku, niech pierwszy zostawi komentarz. Interesujący jest fakt, iż Cobra Kai buduje swoją własną mitologię w części w oderwaniu od wcześniejszych filmów z serii Karate Kid. Jednak kiedy już do nich nawiązuje, robi to z pomysłowością i klasą. Twórcy spoglądają w przyszłość, biorąc jednak wszystkie najlepsze elementy z przeszłości. Dotyczy to nie tylko nawiązań fabularnych, ale również pojawienia się postaci, których – niczym hiszpańskiej inkwizycji – nikt się nie spodziewał.

W sezonie trzecim to właśnie one są najważniejsze, gdyż pokazują głównym bohaterom, że ich spór wynika w znacznej mierze z istniejących między nimi podobieństw. By im to uświadomić, potrzebna była perspektywa osób trzecich, takich jak Ali, w którą wciela się Elisabeth Shue. Jej powrót totalnie skradł moje serce. Twórcy doskonale wiedzą, co robią, sprowadzając bohaterów z przeszłości.

Trzeci sezon Cobra Kai to totalna mieszanka wybuchowa, gdzie wojna o dojo przeradza się w krwawe porachunki gangów karate. A to tylko początek! Trzeba pamiętać, że wszystko, co wydarzyło się w poprzednich sezonach, ma teraz swoje konsekwencje, nie zawsze przyjemne dla bohaterów. Ale to właśnie główna siła serialu, kiedy minie już urok przewrotności i nostalgii, który tak zachwycał w sezonie pierwszym. Całość prezentuje się niezwykle dobrze, będąc od początku do końca samoświadoma tego, czym jest, co sprawia, że oglądanie tego sezonu to prawdziwa frajda. To naprawdę dobra kontynuacja, pełna ciekawych wątków, gdzie każda postać dostaje swoje przysłowiowe pięć minut, a tematy takie jak gniew, przebaczenie czy odkupienie wybijają się na pierwszy plan. Dzięki Bogu, że powstanie kolejny sezon!

Gracja Grzegorczyk-Tokarska

Gracja Grzegorczyk-Tokarska

Chociaż docenia żelazny kanon kina, bardziej interesuje ją poszukiwanie takich filmów, które są już niepopularne i zapomniane. Wielka fanka kina klasy Z oraz Sherlocka Holmesa. Na co dzień uczestniczka seminarium doktoranckiego (Kulturoznawstwo), która marzy by zostać żoną Davida Lyncha.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA