Publicystyka filmowa
5 powodów, dla których uważam BREAKING BAD za najlepszy serial w historii
Przez pięć powodów przekonaj się, dlaczego BREAKING BAD zyskał status legendy. Chemia, dramat i nieprzewidywalność w najlepszym wydaniu!
Scenariusz przedstawiał się dokładnie tak, jak widzieliście. Piękna sceneria. Czerwone góry. Z nieba spadają spodnie, po których przejeżdża kamper. W środku znajduje się jadący szaleńczo mężczyzna w średnim wieku, ubrany jedynie w białe, ciasne majtki i maskę gazową. Z tyłu, wśród płynów i szkła, po podłodze suwają się dwa martwe ciała. Inny mężczyzna w masce gazowej jest nieprzytomny. Pomyślałem: „co, do ku***?!”. A to była pierwsza strona.
Przytoczone powyżej słowa Bryana Cranstona stanowią odpowiedź na pytanie dotyczące szokujących aspektów scenariusza Breaking Bad. Serial podpisany nazwiskiem Vince’a Gilligana (wcześniej między innymi scenarzysty Z archiwum X) w styczniu tego roku obchodził dziesięciolecie premiery – wkrótce natomiast minie pięć lat, odkąd wyemitowano odcinek finałowy. Od tamtej pory opowieść o chemiku pnącym się po szczeblach biznesu narkotykowego niezmiennie plasuje się w czołówkach list najlepszych seriali w historii. Opinia, z którą absolutnie się zgadzam, a nawet idę krok dalej – żaden inny telewizyjny format nie zachwycił mnie w takim stopniu jak historia Waltera White’a. Oto pięć powodów dlaczego.
DOskonały sceNariusz

Mam tu na myśli zarówno skrypty do pojedynczych odcinków, jak i całość serialu. Do dziś zadziwia mnie, jak świetnie Breaking Bad został przemyślany w najdrobniejszych szczegółach. Wprowadzone wątki zazębiają się ze sobą nawet w odstępie kilkunastu odcinków, a niektóre rozwiązania i ich wpływ na dalsze wydarzenia to nieraz wprost szokujące fabularne wolty. Scenarzyści bezbłędnie potrafili uśpić czujność widza, by po jakimś czasie z głośnym hukiem powrócić do kwestii poruszanej dużo wcześniej (nawet, wydawałoby się, nieistotnej) i uczynić z niej kluczowy element fabuły, a wszystko to bez cienia fałszu i przesady.
Po zakończeniu ma się pewność, że nic w Breaking Bad nie było przypadkowe, a pięć sezonów to liczba idealna, by w pełni przedstawić drogę, jaką przeszedł Walter. Nie inaczej jest w przypadku pojedynczych odcinków, które wyłącznie w swoich ramach stanowią niekiedy prawdziwe arcydzieła, zachwycające dialogami, dramaturgią, aktorstwem i intensywnością wydarzeń. Nawet najsłabsze epizody to wciąż znakomity poziom, nieosiągalny dla wielu produkcji. Ba, również odcinek butelkowy (z ograniczoną do minimum liczbą członków obsady i lokacji) to nie zapychacz, ale bardzo interesujące studium charakterów dwójki głównych bohaterów.
TeNdencja zWyżkowa

Są seriale, których finałowy sezon czy samo zakończenie to dla widza doświadczenie szczególnie bolesne, wzbudzające jedynie niesmak wynikający z drastycznego spadku poziomu w stosunku do odcinków pilotażowych. W moim przypadku reprezentantem takich produkcji są na przykład Zagubieni, gdzie ostatnia seria mocno sprowadziła mnie na ziemię i przygasiła entuzjazm wzbudzony przez poprzednie sezony. Podobnej sytuacji udało się szczęśliwie uniknąć w przypadku Breaking Bad – tutaj poziom nie tyle został utrzymany, ile po prostu rósł z każdym kolejnym sezonem. Pierwsze odcinki, a nawet cały sezon, mogą wymagać nieco cierpliwości od widza – dzieje się bowiem stosunkowo niewiele, dopiero poznajemy bohaterów, ich motywacje i historię. Im dalej w fabułę, tym intensywniej.
Działania Walta odbijają się na nim samym i osobach z jego otoczenia, z rodziny lub nie, a efekt jest – niestety – bardzo często negatywny. Gdy już wchodzi na narkotykowy rynek, a jego niebieska metamfetamina staje się najbardziej pożądanym towarem wśród klienteli i producentów, atmosfera gęstnieje z każdym odcinkiem. Nikt nie jest bezpieczny, spięcia między bohaterami rosną z minuty na minutę, dramaturgia wydarzeń bywa zaś wręcz przytłaczająca. Do postaci lepiej się nie przywiązywać. Serial zaczyna się wręcz składać z punktów kulminacyjnych, z finałowym sezonem na czele, który szarga każdy pojedynczy nerw.
Postaci i ich rOzwój
Walter White jest dziś uznawany, zresztą całkiem słusznie, za jedną z najlepszych postaci w historii telewizji. Zestawiwszy ze sobą pierwszy i ostatni odcinek serialu, aż trudno uwierzyć, że w obu pierwsze skrzypce gra ta sama osoba. Przemiana, jaką Walt przechodzi na przestrzeni pięciu sezonów, szokuje i fascynuje. Bohater wciąż przekracza kolejne granice, zza których nie ma już powrotu, na pierwszym miejscu stawiając własne ego i przestając się po czasie liczyć z czymkolwiek i kimkolwiek. Władza i siła są uzależniające, zwłaszcza w rękach kogoś tak inteligentnego i zdolnego do manipulacji jak Walt.
Po czasie bez mrugnięcia okiem potrafi się dopuścić czynów odpychających, ale jest w nim coś, co nie pozwala czuć całkowitej odrazy. Ofiarą poczynań Walta jest w pewien sposób Jesse Pinkman, którego poznajemy jako lekkomyślnego ćpuna, a żegnamy kompletnie odmienionego – to właśnie psychika Jessego pod wpływem wydarzeń ugięła się najbardziej i choć jego zachowania bywają irytujące, to w pewnym momencie już trudno mu nie współczuć. Na przekór wielu widzom serialu współczuję również Skyler, żonie Waltera – z jakiegoś powodu fandom nie znosi tej postaci, mnie zaś imponuje determinacja tej kobiety i stanie murem za rodziną.
Jej cele są w gruncie rzeczy bardzo podobne do tych wyznaczonych pierwotnie przez Walta, jednak egzekwowane w zupełnie inny sposób, siłą rzeczy często kolidujący z działaniami jej męża. Także ona zmienia się pod wpływem wydarzeń i – jak chyba wszyscy – nie unika niemoralnego zachowania, ale skoro nie skreślamy za nie Walta, nie skreślajmy również Skyler.
Trójce tej wtóruje cała plejada znakomitych postaci z dalszego planu. Są to ludzie z różnych środowisk, dla fabuły istotni mniej lub bardziej, ale bez względu na to, czy pojawiają się tylko co kilka lub kilkanaście odcinków (kumple Jessego), czy stanowią, choćby tymczasowo, istotne trzony fabuły (Hank, Gus, Saul, Walter Jr.) – w pamięci zostają wszyscy, bo każdy z graczy zajmuje idealne miejsce na planszy.
WyBitne aktorStwo

Wielokrotnie podczas seansów kolejnych odcinków łapałem się na myśli, że obsada Breaking Bad po prostu nie ma słabszego ogniwa. Króluje oczywiście Bryan Cranston, który tę fantastycznie rozpisaną na papierze przemianę Walta oddaje na ekranie bez jednej fałszywej nuty, wzbudzając na zmianę współczucie, podziw, szacunek, strach, a czasami i obrzydzenie. Każda linijka, gest i spojrzenie to aktorski majstersztyk. To banalne stwierdzenie, ale Cranston wręcz staje się Walterem, który pod pseudonimem Heisenberg wzbudza dreszcze nawet w szeregach karteli.
To on jest tym, który puka. Nie daje mu się przyćmić Aaron Paul jako Jesse, w przekonujący sposób ukazując destrukcyjny wpływ, jaki Walt ma na tę postać. Podobnie jak w przypadku Heisenberga, Jesse z odcinka pierwszego to na skutek wydarzeń zupełnie inny człowiek niż w finale, a Paul fantastycznie radzi sobie w ukazywaniu fizycznego i psychicznego upadku swej postaci, niejednokrotnie kradnąc dla siebie emocjonalne sceny. To samo można zresztą powiedzieć o Annie Gunn, z wielkim powodzeniem odtwarzającej rolę Skyler (na tyle dużym, że wspomniany wyżej pałający nienawiścią fandom ubliżał samej aktorce – kompletna paranoja).
Podobnie jak w poprzednim podpunkcie, tak i tutaj drugi i trzeci plan sprowadzę do wspólnego mianownika. Nie dlatego, że dewaluuję kogokolwiek z obsady – przeciwnie, o każdym z bohaterów można by było tworzyć osobne artykuły. Błyszczą wszyscy, niektórzy tworząc naprawdę wspaniałe kreacje (Giancarlo Esposito jako Gus!) i dokładając cegiełkę do niesamowitej całości.
OzymandiAs

Ostatni powód wyraża się w czternastym odcinku finałowego sezonu, zatytułowanym Ozymandias. Wyreżyserowany przez Riana Johnsona (tak, tego samego, który jest odpowiedzialny za Ostatniego Jedi) odcinek w najlepszy możliwy sposób reprezentuje wszystko to, o czym pisałem wyżej.
Jest szokujący, wstrząsający i wywołuje poczucie tak ogromnej beznadziei, że trudno opanować emocje po seansie. Wszystkie działania podjęte przez Walta od początku serialu mają tutaj swoją przykrą kumulację – to przełom i granica ostateczna. Jeżeli wcześniej istniały jeszcze jakieś łączniki z czasem, gdy życie White’ów było cudownie zwyczajne, to w tym odcinku zostały ostatecznie zerwane. Wyjątkowe osiągnięcie scenariuszowe, reżyserskie i aktorskie. Prawdziwe arcydzieło.
Breaking Bad to wyjątkowy rozdział w historii telewizji, który uznaję za dzieło kompletne i nie mam wątpliwości, że wszystkie kolejne powtórki będą tak samo satysfakcjonujące. To fantastyczne studium charakterów, doskonale rozpisana fabuła i historia pełna niesamowitych niuansów, których odkrywanie jest dla widza wyjątkowym doświadczeniem. Mistrzostwo.
