NIEZAPOMNIANE FILMOWE PROLOGI
The Social Network
Sceny gadane są realizacyjnie podchwytliwe. Linijka za dużo i widz poczuje się znudzony. Słowo za mało i będzie czegoś brakować. Do tego trzeba atrakcyjnie przedstawić zarówno omawiany problem, jak i uczestników konwersacji – zwłaszcza gdy ich wywody rozpoczynają cały film. W przypadku Social Network wszelkie elementy udało się wymieszać wręcz perfekcyjnie, owocem czego wielce emocjonujący, dramatyczny początek historii Marka Zuckerberga i jego społecznych problemów. Niby mogłoby się zdawać, że bez jego dyskusji z dziewczyną, szybko przeradzającej się w kłótnię i w rezultacie zerwanie związku, film niewiele by stracił. A jednak to cała podstawa dla dalszych poczynań przyszłego twórcy Facebooka. Świetnie odegrana, doskonale napisana, znakomicie zainicjowana. Nie jest to może najlepsza scena z dwugodzinnej fabuły, ale to pyszny jej przedsmak. Palce lizać.
Szczęki
W jednym z poprzednich zestawień co prawda pominąłem ten prolog ze względu na dużą konkurencję, ale nie ulega wątpliwości, że to i tak solidny kawałek kina, który wciąż może robić wrażenie – zwłaszcza jako antyalkoholowy viral bądź przypominająca o ochronie pożycia reklamówka. Oto bowiem sielski obrazek imprezy, podczas której u dwójki młodych ludzi wzmaga się zew natury, zostaje zaburzony, kiedy pod wpływem procentów chłopak pada na wznak w piasek, a pływającą w oceanie nagą dziewczynę zjada za moment rekin. Brzmi tanio i tandetnie, lecz sfilmowane jest to tak, iż faktycznie budzi grozę i niejaki respekt przed naturą. Klasyczny już dziś punkt widzenia rekina oferuje zarówno trochę przyjemnych podwodnych widoczków, jak i pozwala twórcom na jeden z najoryginalniejszych full frontali w historii oceanografii. A bezbłędnie narastająca w tle muzyka Johna Williamsa niepokoi do szpiku kości. Niepodważalnego klimatu tej sekwencji nie zdołał zepsuć nawet sam Spielberg, który parę lat później sparodiował scenę w swojej farsie wojennej 1941, gdzie rekina zastąpiła… łódź podwodna.
Trainspotting
Dynamiczna. Arogancka. Bezprecedensowa. Świeża. Zabójczo trafna. I porażająca bijącym z ekranu autentyzmem. Szare, biednie wyglądające ulice. Wychudzone postaci przypominające żywe trupy. I sytuacja kryzysowa, niemalże bez wyjścia. A w tle agresywne Lust For Life Iggy’ego Popa. Wybierz życie. Wybierz pracę. Wybierz karierę. Wybierz rodzinę. Wybierz duży pieprzony telewizor, pralkę, samochód, odtwarzacz kompaktów i elektryczny otwieracz do puszek. Wybierz zdrowie, niski cholesterol i ubezpieczenie stomatologiczne. Wybierz film Danny’ego Boyla. Wybierz ten prolog. Wybierz to zestawienie i tę stronę. Wybierz własne typy…
X-Men 2
Mutanci, Biały Dom, zamach i Mozart? Taki właśnie nietypowy zestaw proponuje Bryan Singer w swoim bodaj najlepszym filmie o ludziach-iksach, rozpoczynającym się prawdziwą bombą. Jak bowiem inaczej traktować wybryki w sercu amerykańskiej demokracji anonimowego dla ówczesnej masowej widowni Wagnera, Kurta Wagnera – przypominającego diabła, niebieskiego teleportera (w cyrku monachijskim znanego jako Niesamowity Nightcrawler), który ni stąd, ni zowąd zaczyna nagle obezwładniać poszczególnych agentów Secret Service w takt podkręconego, chóralnego Dies Irae. Bestialsko intensywna sekwencja, która o mało nie kończy się postawieniem kropki nad prezydenckim „i” za pomocą sztyletu, to popis nie tylko znakomitych efektów specjalnych i kaskaderki, co montażu, który nie pozwala nam opuścić skrawka fotela. Do czasu popisów Quicksilvera w nowszych częściach X-Menów uniwersum to nie miało lepszej sekwencji. A i po ich wejściu na ekrany dalej przoduje dramatyzmem oraz elementem zaskoczenia.
Zawodowcy
I na koniec – również początkiem będącym – bardzo fachowe podejście do tematu. Twórcy Zawodowców nie dają wszak widzowi szans na rozwalenie się z kubełkiem popcornu i cierpliwe czekanie na zawiązanie akcji, tylko od razu walą z grubej rury, serwując nam efektownie efektywne intro, w którym po kolei i w takt niesamowicie energicznego tematu przewodniego Maurice’a Jarre’a możemy zapoznać się z głównymi bohaterami/najemnikami i domyśleć się ich fachu. Zero zbędnych dialogów, zero pierdół, po prostu akcja i suche fakty. Takie kino ogląda się samo!
I to by było na tyle. Tylko pamiętajcie, że prawdziwych artystów poznaje się nie po tym, jak zaczynają, ani nie po tym jak kończą (ani też nie po tym, jak zaczynają i kończą), tylko po tym, czy są konsekwentni.
korekta: Kornelia Farynowska