search
REKLAMA
Ranking

NIEZAPOMNIANE FILMOWE PROLOGI

Jacek Lubiński

29 października 2016

REKLAMA

The Social Network

To ja już chyba pójdę...
To ja już chyba pójdę

Sceny gadane są realizacyjnie podchwytliwe. Linijka za dużo i widz poczuje się znudzony. Słowo za mało i będzie czegoś brakować. Do tego trzeba atrakcyjnie przedstawić zarówno omawiany problem, jak i uczestników konwersacji – zwłaszcza gdy ich wywody rozpoczynają cały film. W przypadku Social Network wszelkie elementy udało się wymieszać wręcz perfekcyjnie, owocem czego wielce emocjonujący, dramatyczny początek historii Marka Zuckerberga i jego społecznych problemów. Niby mogłoby się zdawać, że bez jego dyskusji z dziewczyną, szybko przeradzającej się w kłótnię i w rezultacie zerwanie związku, film niewiele by stracił. A jednak to cała podstawa dla dalszych poczynań przyszłego twórcy Facebooka. Świetnie odegrana, doskonale napisana, znakomicie zainicjowana. Nie jest to może najlepsza scena z dwugodzinnej fabuły, ale to pyszny jej przedsmak. Palce lizać.

Szczęki

W księżycową jasną noc.
W księżycową jasną noc

W jednym z poprzednich zestawień co prawda pominąłem ten prolog ze względu na dużą konkurencję, ale nie ulega wątpliwości, że to i tak solidny kawałek kina, który wciąż może robić wrażenie – zwłaszcza jako antyalkoholowy viral bądź przypominająca o ochronie pożycia reklamówka. Oto bowiem sielski obrazek imprezy, podczas której u dwójki młodych ludzi wzmaga się zew natury, zostaje zaburzony, kiedy pod wpływem procentów chłopak pada na wznak w piasek, a pływającą w oceanie nagą dziewczynę zjada za moment rekin. Brzmi tanio i tandetnie, lecz sfilmowane jest to tak, iż faktycznie budzi grozę i niejaki respekt przed naturą. Klasyczny już dziś punkt widzenia rekina oferuje zarówno trochę przyjemnych podwodnych widoczków, jak i pozwala twórcom na jeden z najoryginalniejszych full frontali w historii oceanografii. A bezbłędnie narastająca w tle muzyka Johna Williamsa niepokoi do szpiku kości. Niepodważalnego klimatu tej sekwencji nie zdołał zepsuć nawet sam Spielberg, który parę lat później sparodiował scenę w swojej farsie wojennej 1941, gdzie rekina zastąpiła… łódź podwodna.

Trainspotting

Renton
Renton

Dynamiczna. Arogancka. Bezprecedensowa. Świeża. Zabójczo trafna. I porażająca bijącym z ekranu autentyzmem. Szare, biednie wyglądające ulice. Wychudzone postaci przypominające żywe trupy. I sytuacja kryzysowa, niemalże bez wyjścia. A w tle agresywne Lust For Life Iggy’ego Popa. Wybierz życie. Wybierz pracę. Wybierz karierę. Wybierz rodzinę. Wybierz duży pieprzony telewizor, pralkę, samochód, odtwarzacz kompaktów i elektryczny otwieracz do puszek. Wybierz zdrowie, niski cholesterol i ubezpieczenie stomatologiczne. Wybierz film Danny’ego Boyla. Wybierz ten prolog. Wybierz to zestawienie i tę stronę. Wybierz własne typy…

X-Men 2

Say hello to my little friend!
Say hello to my little friend

Mutanci, Biały Dom, zamach i Mozart? Taki właśnie nietypowy zestaw proponuje Bryan Singer w swoim bodaj najlepszym filmie o ludziach-iksach, rozpoczynającym się prawdziwą bombą. Jak bowiem inaczej traktować wybryki w sercu amerykańskiej demokracji anonimowego dla ówczesnej masowej widowni Wagnera, Kurta Wagnera – przypominającego diabła, niebieskiego teleportera (w cyrku monachijskim znanego jako Niesamowity Nightcrawler), który ni stąd, ni zowąd zaczyna nagle obezwładniać poszczególnych agentów Secret Service w takt podkręconego, chóralnego Dies Irae. Bestialsko intensywna sekwencja, która o mało nie kończy się postawieniem kropki nad prezydenckim „i” za pomocą sztyletu, to popis nie tylko znakomitych efektów specjalnych i kaskaderki, co montażu, który nie pozwala nam opuścić skrawka fotela. Do czasu popisów Quicksilvera w nowszych częściach X-Menów uniwersum to nie miało lepszej sekwencji. A i po ich wejściu na ekrany dalej przoduje dramatyzmem oraz elementem zaskoczenia.

Zawodowcy

Pełna profeska.
Pełna profeska

I na koniec – również początkiem będącym – bardzo fachowe podejście do tematu. Twórcy Zawodowców nie dają wszak widzowi szans na rozwalenie się z kubełkiem popcornu i cierpliwe czekanie na zawiązanie akcji, tylko od razu walą z grubej rury, serwując nam efektownie efektywne intro, w którym po kolei i w takt niesamowicie energicznego tematu przewodniego Maurice’a Jarre’a możemy zapoznać się z głównymi bohaterami/najemnikami i domyśleć się ich fachu. Zero zbędnych dialogów, zero pierdół, po prostu akcja i suche fakty. Takie kino ogląda się samo!

I to by było na tyle. Tylko pamiętajcie, że prawdziwych artystów poznaje się nie po tym, jak zaczynają, ani nie po tym jak kończą (ani też nie po tym, jak zaczynają i kończą), tylko po tym, czy są konsekwentni.

korekta: Kornelia Farynowska

Avatar

Jacek Lubiński

KINO - potężne narzędzie, które pochłaniam, jem, żrę, delektuję się. Często skuszając się jeno tymi najulubieńszymi, których wszystkich wymienić nie sposób, a czasem dosłownie wszystkim. W kinie szukam przede wszystkim magii i "tego czegoś", co pozwala zapomnieć o sobie samym i szarej codzienności, a jednocześnie wyczula na pewne sprawy nas otaczające. Bo jeśli w kinie nie ma emocji, to nie ma w nim miejsca dla człowieka - zostaje półprodukt, który pożera się wraz z popcornem, a potem wydala równie gładko. Dlatego też najbardziej cenię twórców, którzy potrafią zawrzeć w swym dziele kawałek serca i pasji - takich, dla których robienie filmów to nie jest zwykły zawód, a niezwykła przygoda, która znosi wszelkie bariery, odkrywa kolejne lądy i poszerza horyzonty, dając upust wyobraźni.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA