Rozwój postaci WYRZUCONY DO KOSZA. Problem ze współczesnymi seriami filmowymi
Nie jest bowiem tak, że porządne podstawy bliźniaczego konfliktu automatycznie uczynią go interesującym. Powtórzenie tego samego wątku może być dobrze uzasadnione, ale wciąż wydawać się nudne i odtwórcze. Do pewnego stopnia tak było w drugiej części Star Treka w reżyserii J.J. Abramsa. Poprzedni film w dużej mierze dotyczył budowania porozumienia i akceptacji między Kirkiem a Spockiem. Mężczyźni początkowo kompletnie się nie dogadywali, byli wobec siebie wrogo nastawieni i dopiero pod koniec nauczyli się widzieć zalety kryjące się w cechach i poglądach, które ich dzieliły. W ciemność serwuje nam z grubsza to samo; wskutek nierozważnej decyzji Kirka Spock wsypuje go przed dowództwem (pomimo tego, że wybryk Kirka ocalił mu życie), na co ten pierwszy zrozumiale reaguje furią. Prowadzi to do starcia światopoglądów i zdecydowanego ochłodzenia ich stosunków. To mocna motywacja ze strony obu bohaterów, w dodatku całkowicie uzasadniona odmiennością ich charakterów. Mimo to ponowne oglądanie, jak obaj przezwyciężają osobiste różnice, po prostu nie jest tak ciekawe, jak wcześniej. Widzieliśmy to wszystko w poprzednim filmie, którego finał ukazywał Kirka i Spocka jako ziomków na całe życie. Kiedy już na samym starcie sequela zostaje nam to odebrane, wspomniane zakończenie trochę traci na znaczeniu. Wydaje się to także leniwym zabiegiem; czyż nie ciekawiej byłoby zobaczyć, jak bohaterowie dogadujący się i wspierający przez pół filmu nagle stają przed wyzwaniem, które skłóca ich i wydobywa na wierzch fundamentalne różnice między nimi? W efekcie częścią historii stałby się konflikt niebędący recyklingiem pomysłów z poprzedniego filmu – i wilk syty, i owca cała.
Podobne wpisy
Co ciekawe, jedną z nielicznych serii, które pozostają wolne od opisywanych problemów, są Gwiezdne wojny. Bohaterowie na przestrzeni ośmiu dotychczasowych filmów (rozpatruję tu wyłącznie sagę Skywalkerów) przechodzą konsekwentne zmiany i ewolucje. Jasne, nie zawsze są one wystarczająco dobrze rozpisane (upadek Anakina staje się naprawdę wiarygodny dopiero po pozafilmowych suplementach), ale na próżno tu szukać ponownego mielenia rozwiązanych już konfliktów. Czasem trzeba sobie coś dopowiedzieć, na przykład stosunek do Anakina wyrażany przez Radę Jedi i Obi-Wana. Między Atakiem klonów a Zemstą Sithów dochodzi tu bowiem do zamiany ról, co można jednak wytłumaczyć przyjaźnią, która tworzy się między Anakinem a Obi-Wanem podczas trzech lat dzielących filmy, i rosnącymi obawami coraz bardziej paranoicznej Rady. Niezależnie od opinii na temat nowych epizodów i miejsc, w które zabierają one bohaterów, nie sposób zarzucić im wyrzucania rozwoju bohaterów do kosza. Rey spędza oba filmy na próbach zrozumienia swojego znaczenia i istoty Mocy, a jej sprawdzianem jest konfrontacja światopoglądu z więzią między nią a Kylo Renem. Kylo walczy ze swoim rozdarciem, próbuje stawiać pewniejsze kroki na ścieżce zła i desperacko chce zniszczyć wszystko, co uważa za relikt przeszłości. Finn zaczyna jako dezerter uciekający przed służbą w armii zbrodniarzy, ale poznaje Rey, która uczy go troski o kogoś innego niż on sam. Wbrew temu, co twierdzą niektórzy, Ostatni Jedi nie powiela jego wędrówki z Przebudzenia Mocy. Pod koniec siódmego epizodu Finn wciąż nie jest oddany sprawie Ruchu Oporu, a jedyna osoba, dla której ryzykuje życie, to Rey. Dopiero jego powszechnie nielubiana misja z kolejnej części inspiruje go do stanowczego opowiedzenia się po stronie rebeliantów i próby oddania życia w ich imieniu. Zwątpienie Luke’a także jest czymś świeżym, niezależnie od tego, czy ktoś kupuje taką wersję tej postaci, czy nie. Biorąc pod uwagę odbiór tego wątku, łatwo mi zrozumieć, dlaczego twórcy wolą bezpieczniejsze podejście i wałkowanie identycznych konfliktów w kolejnych częściach swoich serii.
Z drugiej strony, nikt przecież nie będzie się burzył z powodu ryzykownego zagrania z bohaterami Fantastycznych zwierząt czy Szybkich i wściekłych. Żaden z nich nie ma nawet namiastki znaczenia i statusu Luke’a Skywalkera. Może więc warto byłoby wziąć przykład z kultowego cyklu i pokusić się o cień oryginalności i scenopisarskiej konsekwencji?