Rozwój postaci WYRZUCONY DO KOSZA. Problem ze współczesnymi seriami filmowymi
Nie trzeba być filmoznawcą, żeby wiedzieć, że fabułę filmu tworzą konflikty. Bohaterowie ścierają się z przeciwnościami losu, własnymi słabościami oraz innymi postaciami. Nierzadko to właśnie ten ostatni rodzaj konfrontacji stanowi najbardziej interesującą część historii. Dobrze napisane (i jeszcze lepiej zagrane) utarczki między intrygującymi postaciami potrafią przykuć do ekranu i zostać w pamięci na długo. Często są one również integralną częścią wędrówki bohaterów, którzy przechodzą jakąś przemianę, zdobywają cenne doświadczenie, wyciągają wnioski ze swoich błędów. Pojedyncze dzieło filmowe ma dość ograniczony czas, w jakim może ukazać taką drogę; wydawałoby się więc, że wieloczęściowe serie będą wykorzystywać swój ogromny potencjał na przedstawienie rozbudowanego rozwoju postaci na przestrzeni lat. Niestety, rzeczywistość często wygląda inaczej. Niedawny seans Hobbsa i Shawa zwrócił mi uwagę na dość powszechny problem we współczesnym kinie: wyrzucanie do kosza rozwoju postaci z poprzednich części. Często tylko po to, by powielić go w podobnej formie.
W tym przypadku sprawa dotyczy dwójki tytułowych bohaterów. Jak dobrze wiecie (albo i nie), grany przez Jasona Stathama Shaw był antagonistą w siódmej części serii Szybcy i wściekli. Pomimo hucznych gróźb Doma (Vin Diesel) Shaw wychodzi ze starcia z nim praktycznie bez szwanku i powraca w ósmej odsłonie serii, tym razem jako nie do końca pożądany sprzymierzeniec. Idea „wróg mojego wroga” nie przypada do gustu ekipie, a w szczególności Hobbsowi, który z jakiegoś powodu wygląda podobnie do The Rocka. Obaj panowie prężą muskuły i wygłaszają coraz bardziej niedorzeczne groźby, aż wreszcie kiełkujący wzajemny szacunek daje owoce: bohaterowie wybuchają śmiechem i cementują nowo powstałą sztamę braterską grabą. Dalszy rozwój wydarzeń i niemały wkład Shawa w sukces ekipy zapewniają mu miejsce przy stole oraz – wydawałoby się – sympatię kompanów, z Hobbsem na czele.
Najnowszy spin-off sprawia jednak wrażenie, jakby tamten film w ogóle nie miał miejsca. Kiedy tytułowa dwójka spotyka się po raz pierwszy, przedłużony konkurs gróźb i wyzwisk niemalże kończy się zakrapianą testosteronem rozjebundą. Brak pełnego zaufania między bohaterami wydaje się zrozumiały – czyny Shawa nie są łatwe do odpokutowania – ale ten poziom agresji i niechęci zupełnie nie ma uzasadnienia. Jedyne przedstawione wytłumaczenie tych samczych fochów to „jego styl nie nadaje się do tego zadania”. No i w porządku, inny punkt widzenia na właściwe podejście do misji to wątek z potencjałem, ale momentalnie znika on tutaj na rzecz kolejnych spin i wyzwisk. Nie zrozumcie mnie źle, ja naprawdę nie spodziewam się zniuansowanych portretów psychologicznych postaci w Szybkich i wściekłych, ale drażni mnie taki brak konsekwencji. Wątek relacji Hobbsa i Shawa uważałem za jeden z ciekawszych elementów poprzedniej odsłony serii, a teraz wychodzi na to, że równie dobrze mogło go wcale nie być. W efekcie totalnie nie potrafiłem kupić dynamiki relacji (i kolejnej finalnej sztamy) między bohaterami, a cały konflikt wydawał się sztuczny i nieprzekonywujący. Szkoda, bo ewidentne jest, że interakcje między protagonistami miały być drugą (zaraz po przegiętych scenach akcji) główną atrakcją produkcji. Na koniec pozostaje zaś pytanie: czy to kwestia lenistwa scenarzystów? Czy może podejście na zasadzie: „ludziom się podobało, więc zróbmy to jeszcze raz, co z tego, że to bez sensu”?
Podobne wpisy
Prawdopodobnie jeszcze gorszym przykładem zjawiska, o którym piszę, są okropne Zbrodnie Grindelwalda (chyba były tam też jakieś fantastyczne zwierzęta, ale pewności nie mam). Poprzednia część kończy się prawieromansem między Newtem a Tiną; jest iskra, chemia i napięcie. Co dostaliśmy w sequelu? Focha Tiny i udar mózgu Newta – nie wiem, jak inaczej wyjaśnić jego niezdolność do wyjaśnienia całego nieporozumienia. Okazało się bowiem, że jakiś magiczny szmatławiec z trudnego do wytłumaczenia powodu wydrukował błędną informację o zaręczynach Newta z Letą Lestrange (w rzeczywistości zaręczonym szczęśliwcem był brat Newta). To wybitnie durny pretekst do skłócenia bohaterów, najgorszy jest jednak fakt, że nieudolny protagonista przez większość filmu nie potrafi sklecić dwóch zdań, które wyprowadziłyby Tinę z błędu. Za każdym razem ogranicza się do frazesów w stylu: „to nie tak, jak myślisz”, czeka nie wiadomo na co albo przerywa z powodu jakiegoś zamieszania. Bardzo szybko staje się to męczące i irytujące; nie sposób także uwierzyć w to, że tego typu sytuacja nie zostałaby rozwiązana w trzy minuty. Podobny, choć mimo wszystko bardziej wiarygodny zabieg, mogliśmy rok temu zobaczyć w drugim Jurassic World/piątym Parku Jurajskim. Między wydarzeniami dwóch ostatnich części Owen i Claire byli w związku, ale zerwali z powodu osobistych różnic i trudnych temperamentów. Trudno nie określić tego konfliktu jako wymuszonego (zwłaszcza podczas dość kiepskiej rozmowy postaci na ten temat), z drugiej strony problemy w związku tak odmiennych od siebie osób są jak najbardziej wiarygodne. Na całe szczęście dalsza część filmu nie została pogrążona przez idiotyczne kłótnie, a bohaterowie w dość naturalny sposób z powrotem zbliżyli się do siebie. Do samego końca nie opuszczało mnie jednak poczucie, że cały czas, który miała ta para na ekranie, można było spożytkować lepiej.