search
REKLAMA
Zestawienie

RÓŻNE FILMY w RÓŻNYCH KRAJACH. Produkcje, które ZMIENIANO w zależności od rynku

Jacek Lubiński

26 czerwca 2020

REKLAMA
Ostatnio w Hollywood panuje moda na schlebianie Chinom, także w kwestii filmowej. Największe hity Fabryki Snów w wersjach przygotowanych na rynek azjatycki zawierają niedostępne nigdzie indziej dodatkowe sceny z ichnimi aktorami i/lub dziejące się w tamtejszych lokacjach. Zmienianie fragmentów filmów w zależności od kraju nie jest jednak nowe, a potencjalne różnice nie zawsze zależą od polityki studia. Przyjrzyjmy się wybranym przykładom takich produkcji. Jeśli znacie inne, to śmiało komentujcie.

Człowiek pies

Człowiek pies

Amerykański tytuł tego filmu brzmi Unleashed, europejski – Danny The Dog. I nie jest to bynajmniej jedyna różnica. Wersja europejska ma też inne napisy początkowe oraz jest dłuższa i bardziej pogłębia relację między bohaterami. Ma też inne zakończenie od amerykańskiej, która dodatkowo – co nie powinno być zaskoczeniem – tonuje sceny przemocy. W końcu nie ma to jak zrobić film o człowieku psie i pozbawić go mięsa.

F.I.S.T.

Ten luźno oparty o życie Jimmy’ego Hoffy dramat z Sylvestrem Stallone’em jest w swym europejskim wydaniu aż o 15 minut krótszy względem oryginalnej wersji. Być może stało się tak, aby uczynić film bardziej przystępnym dla widzów niekoniecznie znających problemy USA. Sęk w tym, że przez to wersja europejska staje się odrobinę chaotyczna i mało zrozumiała, bo brakuje w niej m.in. scen, do których odnoszą się bezpośrednio bohaterowie, a kilka innych jest wyraźnie uciętych. Jeśli więc już F.I.S.T. oglądać, to tylko w wersji amerykańskiej.

Joanna d’Arc

A tu odwrotnie – Europa dostała kopię o 10 minut dłuższą niż Ameryka, mimo iż później ten błąd został naprawiony na DVD. W kinach jednak Amerykanom brakowało kilku ważnych fabularnie wątków – jak na przykład testowanie dziewictwa Joanny przez królewski sąd. Poza tym, niejako tradycyjnie, zmiany odnosiły się głównie do krwi i seksu. W końcu nie ma to jak robić film o średniowieczu i udawać, że to oświecenie.

Kill Bill

Krwawa rzeźnia Quentina Tarantino została przygotowana w dwóch wersjach – japońskiej i „światowej”. Różnica pomiędzy nimi wynosi zaledwie minutę czasu ekranowego, ale jest znacząca. Przede wszystkim Japończycy dostali w całości kolorową wersję, podczas gdy Zachód uraczony został czarno-białą sekwencją masakry. Wszystko po to, aby uniknąć najwyższych możliwych klasyfikacji wiekowych (najwyraźniej przemoc wyprana w Perwollu to nie ta sama przemoc). Poza tym hołdujący azjatyckiemu kinu twórca dodał w japońskiej wersji nieco smaczków dla tamtejszej publiki i wydłużył poszczególne sceny, nierzadko korzystając z alternatywnych ujęć kamery i zaprawiając je jeszcze większą dawką krwi. Nie wiem jak wy, ale ja czuję się oszukany.

Legenda

Istnieją przynajmniej cztery różne wersje tego filmu fantasy – europejska, amerykańska, telewizyjna i reżyserska, która pozostaje zarazem tą najdłuższą (choć pierwotnie film miał liczyć nawet 150 minut). Najbardziej drastycznych zmian dokonano pomiędzy Starym a Nowym Kontynentem, uznając, że to, co nakręcił Ridley Scott, nie trafi do amerykańskiej młodzieży. Na potrzeby tamtejszego rynku produkcję zatem przemontowano oraz w całości zmieniono ścieżkę dźwiękową, do której dodano też piosenkę ubarwiającą napisy końcowe. W rezultacie wersja amerykańska jest o pięć minut krótsza i nie tak mroczna jak europejska.

Lincoln

Tutaj zdecydowano się na jedną konkretną zmianę, gdy przygotowywano kopię na światowy rynek. Słusznie uznając, że zagraniczny widz nie musi znać szczegółów wojny secesyjnej, postanowiono dodać do fabuły wprowadzenie, które nakreśliło ówczesną sytuację USA. Jeszcze inaczej sprawę sprzedano Japończykom, do kopii na ichni rynek dodając wstęp od samego reżysera, Stevena Spielberga. Jest to dość standardowa praktyka w kinie historycznym – lata wcześniej podobne rozwiązanie zastosowano, gdy wprowadzano na europejski rynek oscarowe Grona gniewu.

Łowca androidów

Podobnie jak w przypadku poprzedniego filmu Scotta, tak i tutaj istnieje kilka różnych wersji tego samego dzieła, które namnożyły się przez lata dzięki samemu zainteresowanemu. Zanim jednak doszło do ich stworzenia, raz jeszcze Europa stanęła w szranki ze Stanami Zjednoczonymi, wychodząc zwycięsko z porównania obu kopii. Kinowa wersja, którą można było oglądać także i w Polsce, jest nieco dłuższa od tej amerykańskiej i zawiera bardziej dosadne sceny przemocy, różniące się między innymi kątami kamery oraz czasem trwania.

M – morderca

Powstały dwie wersje tego dzieła – anglo- i francuskojęzyczna. Pomijając oczywiste różnice w ścieżce dźwiękowej, na potrzeby tej drugiej niektóre sceny… nagrano ponownie. Różni się zatem finał filmu, a także proces sądowy jego bohatera. Dostrzec można też rozbieżności w oświetleniu i zdjęciach poszczególnych sekwencji. Żeby było śmieszniej, kilka innych kadrów zaimportowano z wcześniejszej wersji – jak na przykład przyjazd policji (który, co ciekawe, Niemcy postanowili u siebie… w ogóle wyciąć). Na tym jednak nie koniec, bowiem w momencie, gdy do kin wchodził amerykański remake rzeczonej produkcji (Morderca, 1951), oryginał postanowiono odświeżyć i również przypomnieć publice, czego efektem jego krótsza wersja, do której dodano zupełnie nowe napisy początkowe, muzykę i efekty dźwiękowe.

Noc i miasto

Po tym, jak Amerykanie wycięli część scen dla większej płynności filmu, skorzystali na tym Brytyjczycy, którzy wypuścili do swoich kin pełniejszą, dłuższą o pięć minut wersję. Poza odmienną planszą tytułową i całkiem zmienionym prologiem angielska wersja posiada też inną ilustrację autorstwa Benjamina Frankela (w USA za muzykę odpowiedzialny był Franz Waxman). Reszta bez zmian, czyli bardzo dobra.

Avatar

Jacek Lubiński

KINO - potężne narzędzie, które pochłaniam, jem, żrę, delektuję się. Często skuszając się jeno tymi najulubieńszymi, których wszystkich wymienić nie sposób, a czasem dosłownie wszystkim. W kinie szukam przede wszystkim magii i "tego czegoś", co pozwala zapomnieć o sobie samym i szarej codzienności, a jednocześnie wyczula na pewne sprawy nas otaczające. Bo jeśli w kinie nie ma emocji, to nie ma w nim miejsca dla człowieka - zostaje półprodukt, który pożera się wraz z popcornem, a potem wydala równie gładko. Dlatego też najbardziej cenię twórców, którzy potrafią zawrzeć w swym dziele kawałek serca i pasji - takich, dla których robienie filmów to nie jest zwykły zawód, a niezwykła przygoda, która znosi wszelkie bariery, odkrywa kolejne lądy i poszerza horyzonty, dając upust wyobraźni.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA