GDY ŚMIERĆ ZAJRZY NAM W OCZY. Najciekawsze wizje zaświatów
„Niebo istnieje naprawdę” – mówi tytuł jednego z ciepłych, chrześcijańskich filmów. No właśnie, istnieje? Zapewne każdy z nas choć raz w swoim życiu zadał sobie to fundamentalne pytanie, co takiego stanie się z nim po śmierci. Ciało oczywiście ulegnie rozkładowi, ale czy nasza świadomość, jak obiecują nam religie świata, jest bezpieczna?
Wagę tego zagadnienia dostrzegli artyści, także filmowi, kreśląc przeróżne wizje tego, jak mogłoby wyglądać życie po śmierci. Ostatnio temat eksploatowany jest dość żywo (Odkrycie, Chata, serial The OA i zbliżający się remake Linii życia), co udowadnia, że warto przyjrzeć się mu z bliska. Zestawienie zbiera osiem – wedle mnie najciekawszych – przykładów tych wizji.
Filmy musiały jednak spełniać określone warunki. Nie interesowały mnie opowieści o aniołach i innych wysłannikach zaświatów. Nie interesowały mnie także wszelkiej maści fantastyczne upiory, odwiedzające piekielne czeluści. Istotne było dla mnie, by bohaterem był człowiek, który przekracza granicę śmierci, a którego widzowie mieli okazję poznać zarówno w wymiarze doczesnym (z akcją osadzoną na ziemi), jak i wiecznym (z akcją osadzoną w zaświatach lub po prostu po śmierci). Dużo jest w tych wizjach religijnych stereotypów, utrwalonych przez kulturę, ale zapewniam was, że co najmniej kilku twórców zdołało zachować pełną oryginalność.
Uwierz w ducha (1990), reż. Jerry Zucker
Zgodne i przykładne małżeństwo kończy się, gdy mąż ginie tragicznie zastrzelony na ulicy. Ale ku jego zdziwieniu nie trafia do zaświatów, a pozostaje w sferze doczesnej. Dlaczego? Najwyraźniej zostały mu do wyrównania pewne rachunki. Uwierz w ducha to zatem ciekawy pomysł na czyściec, gdyż zawieszona pomiędzy dwoma światami dusza otrzymuje konkretną misję do wypełnienia w celu odkupienia swoich lub czyichś win – i dopiero wówczas osiąga wieczny spokój. Ale tak po prawdzie film ten to przede wszystkim chwytająca za serce opowieść o bezgranicznej miłości dwojga osób. Dosłownie bezgranicznej.
Drzewo życia (2011), reż. Terrence Malick
W tym zestawieniu nie mogło zabraknąć Terrence’a Malicka. Wszak naczelny kaznodzieja Hollywood nieraz dał do zrozumienia swą twórczością, że najbardziej interesuje go podejmowanie kwestii ostatecznych. Nie inaczej jest w jego opus magnum, bo tak określam Drzewo życia. Film przez wielu odsądzany jest od czci i wiary z uwagi na swoją domniemaną pretensjonalność. Ja jednak widzę w nim jedyną w swoim rodzaju, natchnioną apoteozę życia. Punktem wyjścia dla fabuły jest rodzinna trauma po stracie syna. Ale na bazie tego reżyser pragnie przekazać, że każda śmierć jest częścią większej układanki o rozmiarach wszechświata. W ukazaniu zaświatów Malick nie sili się na efektowność. Spacer po plaży, wpatrywanie się w bezkres morza i odczuwanie prawdziwego spokoju – tak wygląda jego wieczność.
Między piekłem a niebem (1998), reż. Vincent Ward
Kontynuując tematykę miłości aż po grób, przechodzimy do niezwykle plastycznej wizji, która momentami wygląda jak wyjęta z ram obrazu. Na skutek tragicznych następstw cała rodzina Nielsenów trafia w zaświaty. Dusza matki jednak grzęźnie w piekle, gdyż ta postanowiła popełnić samobójstwo. Zatroskany o jej los mąż postanawia odnaleźć swą wybrankę w piekielnych czeluściach. Ta piękna historia została niezwykle pięknie zademonstrowana – Oscar za efekty specjalne w pełni zasłużony. Może film jest nieco naiwny, ale i tak pozostaje dla mnie ulubionym obrazem tego zestawienia, realizującym w stu procentach jego założenia.
Podobne wpisy
Nostalgia anioła (2009), reż. Peter Jackson
W adaptacji poczytnej powieści Alice Sebold śledzimy losy młodej dziewczyny, która zostaje zamordowana. Jej historia się jednak nie kończy. Wraz z bohaterką przenosimy się do zaświatów, z których dziewczyna – niczym anioł – spogląda na pozostawiony przez siebie świat. Wiem, że z zaproponowanych w zestawieniu filmów Nostalgia anioła odstaje jakością od reszty – doskwierają w nim przede wszystkim wszechobecne uproszczenia. Jak się zapewne domyślicie, nie dokonuję jednak tutaj całościowej oceny filmów, a raczej jego poszczególnych elementów, pasujących do kontekstu. A w tym wypadku na przód wybija się to, w jak malarski, momentami wręcz surrealistyczny sposób Peter Jackson wyobraził sobie niebiosa. Wisienką na torcie jest utwór Cocteau Twins pod tytułem Alice, pobrzmiewający w filmie (lub przynajmniej należący do soundtracku), nadający całości nutki cudowności. Polecam wsłuchiwanie się w utwór i wspominanie wizji Jacksona.