search
REKLAMA
Ranking

AZJATYCKIE WYBIELANIE, czyli te wspaniałe gwiazdy w swych skośnookich rolach

Jacek Lubiński

23 października 2017

REKLAMA

Whitewashing to zjawisko równie stare co kino, a polegające po prostu na tym, że w rolach mniejszości rasowych/etnicznych obsadza się białych aktorów. Początkowo było to odgórnie podyktowane społecznymi normami i przyzwyczajeniami. Potem stało się po prostu wygodnym rozwiązaniem finansowym. O ile prościej jest bowiem zareklamować film znanym, klasowym nazwiskiem poddanym odpowiedniej charakteryzacji, niż fizycznie doskonałym, ale nikomu nieznanym naturszczykiem. Jakie by jednak nie były powody tego zabiegu, jest on nadal okazjonalnie uskuteczniany i wciąż budzi kontrowersje. Z oczywistych względów jego ofiarami padają głównie Azjaci – amerykański remake Ghost in the Shell, Doktor Strange czy Aloha to głośne tytuły z ostatnich lat. A jak to było wcześniej? Poniżej przykłady, które potrafią niekiedy zawstydzić nieoczekiwaną transformację Jamesa Bonda w Japończyka z Żyje się tylko dwa razy.


Alec Guinness

Większość jednego

W komedii Mervyna LeRoya z 1961 roku, będącej adaptacją starszej o dwa lata sztuki broadwayowskiej, brytyjski weteran wcielił się w Koichiego Asano – tokijskiego biznesmana i zagorzałego buddystę. Aktor wziął sobie rolę do serca, przed rozpoczęciem zdjęć udając się do Japonii, gdzie studiował tamtejszą kulturę, język i zwyczaje. Potem przykryto go toną charakteryzacji, która bynajmniej nikogo nie oszukała, choć ostatecznie doceniono kunszt Guinnessa. Jedynie pojawiający się na drugim planie George Takei – wtedy jeszcze kompletnie nieznany – był wstrząśnięty takim rozwiązaniem.


Boris Karloff / Christopher Lee

Maska Fu Manchu / Twarz Fu Manchu

Obaj mistrzowie kina grozy wcielili się w archetyp kryminalnego geniusza – doktora Fu Manchu – w ekranizacjach jego książkowych przygód z kolejno 1932 i 1965 roku (przy czym Lee grał go później jeszcze czterokrotnie). Swoimi kreacjami wydatnie przyczynili się do rozpowszechnienia zarówno złowrogiego wizerunku w popkulturze, jak i kontrowersji związanych z daną postacią. Po premierze Maski… Chińczycy złożyli oficjalną skargę do rządu USA, co doprowadziło do późniejszego wstrzymania jakichkolwiek materiałów z Fu Manchu w okresie wojennym, kiedy to Chiny wspierały Amerykę w walce z Japonią. W latach 70. do protestów dołączyła także cała azjatycka społeczność Stanów Zjednoczonych. Z czasem słynny doktorek stał się synonimem rasistowskiego stereotypu, z którego z powodzeniem nabijali się później m.in. Peter Sellers w Szatańskim planie doktora Fu Manchu i Nicolas Cage w fałszywym segmencie dyptyku Grindhouse. Ogółem na ponad pięćdziesiąt produkcji małego i dużego ekranu, w których ta postać się pojawia, ani razu nie zagrał jej prawdziwy Azjata.


Joel Grey

Remo: Nieuzbrojony i niebezpieczny

Jeden z nielicznych pozytywnych przykładów whitewashingu, który podyktowany był tym, że twórcy po prostu nie zdołali znaleźć nikogo lepszego do roli mistrza walk – Chiuna – od znanego z Kabaretu Joela Greya, z myślą o którym w ogóle projekt powstał. Rasizm? Być może, ale trzeba tutaj ekipę naprawdę pochwalić, bowiem nawet dzisiaj, po ponad trzydziestu latach od premiery tej zabawnej zgrywy szpiegowskiej, fałszerstwa Chiuna nie idzie się dopatrzeć. To nie tylko doskonała charakteryzacja (zasłużona nominacja do Oscara), ale po prostu rola totalna, której nawet autentyczni Azjaci nie mogą nic zarzucić. Nic zatem dziwnego, że obok wspomnianej kreacji w filmie Boba Fosse’a Chiun nadal pozostaje najbardziej pamiętnym występem w karierze tego niepozornego aktorskiego kameleona.


John Wayne

Zdobywca

W 1956 roku, będący wtedy u szczytu sławy, The Duke zdecydował się zagrać… Czyngis-chana. Był to wybór, który od samego początku spotkał się z krytyką i niedowierzaniem, co potwierdził efekt finalny – Wayne był po prostu dalej Waynem znanym z licznych westernów, tylko że tym razem paradował z groteskowym, sztucznym wąsikiem i w egzotycznych wdziankach. I choć sam film okazał się jako takim hitem frekwencyjnym, ostatecznie produkcję tę, podobnie jak rolę Wayne’a, przyszło się uważać za jedną z najgorszych tworów tamtych czasów. W tym wypadku rasowe kontrowersje skutecznie zabiła jednak inna wpadka twórców – większość zdjęć nakręcono bowiem w pobliżu poligonu atomowego, w skutek czego wielu członków ekipy, wliczając w to reżysera, samego Wayne’a oraz niektórych gości wizytujących na planie, zaczęło w kolejnych latach umierać na różne formy raka.

Avatar

Jacek Lubiński

KINO - potężne narzędzie, które pochłaniam, jem, żrę, delektuję się. Często skuszając się jeno tymi najulubieńszymi, których wszystkich wymienić nie sposób, a czasem dosłownie wszystkim. W kinie szukam przede wszystkim magii i "tego czegoś", co pozwala zapomnieć o sobie samym i szarej codzienności, a jednocześnie wyczula na pewne sprawy nas otaczające. Bo jeśli w kinie nie ma emocji, to nie ma w nim miejsca dla człowieka - zostaje półprodukt, który pożera się wraz z popcornem, a potem wydala równie gładko. Dlatego też najbardziej cenię twórców, którzy potrafią zawrzeć w swym dziele kawałek serca i pasji - takich, dla których robienie filmów to nie jest zwykły zawód, a niezwykła przygoda, która znosi wszelkie bariery, odkrywa kolejne lądy i poszerza horyzonty, dając upust wyobraźni.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA