Ranking wszystkich ZAKOŃCZEŃ w STAR WARS
Dopiero na końcu pisania tego typu tekstów, kiedy pozostaje do mozolnego wyrzeźbienia tylko główka, można zorientować się, jak różne są wyniki takich rankingów poszczególnych scen od rankingów filmów, w których one się pojawiły. Nie inaczej jest z Gwiezdnymi wojnami. Ranking filmów byłby zupełnie inny, a tak poszczególne zakończenia ułożyły się w kolejności zupełnie nieprzystającej do jakości treściowej filmów, z małymi wyjątkami. Zestawienie to uzupełniłem o dwie produkcje Gwiezdnych wojen historii, gdyż są one ważne dla zrozumienia wątków fabularnych głównej sagi. A więc od drugiego miejsca robi się naprawdę zaskakująco.
11. Dwa słońca, „Gwiezdne wojny: Część IX – Skywalker. Odrodzenie” (2019), reż. J.J. Abrams
Na ostatnim miejscu najmniej odkrywcza scena ze wszystkich kończących w całej sadze i produkcjach towarzyszących. Twórcy na tyle nie mieli pomysłu, jak poprowadzić historię Rey, że wykorzystali kultowy kadr z Tatooine. Najpierw Rey ukazują się Luke i Leia, a potem już jako pełnoprawna mistrzyni Jedi Rey staje na tle zachodzących dwóch słońc wraz z BB-8 jako nowym R2-D2 i metaforycznie spogląda w niejasną przyszłość. Żeby chociaż gdzieś na moment pojawił się Palpatine…
10. Luke Skywalker, Gwiezdne wojny: Część VII – Przebudzenie mocy (2015), reż. J.J. Abrams
Niestety, żadnego zaskoczenia nie było. Od samego początku, m.in. dzięki trailerom, było wiadomo, że Rey spotka się z Lukiem Skywalkerem, a koniec był najoczywistszym momentem. W takim podejściu brak jakichkolwiek emocji. Nie ma sensu czekać na takie zakończenia, skoro się wie, że nic więcej w nich się nie zobaczy, no chyba że ręka Luke’a jest tu atrakcją, sugerującą, że ostatni Jedi jest naznaczony mocą Sithów.
9. Kolejne świętowanie na Naboo, „Gwiezdne wojny: Część I – Mroczne widmo” (1999), reż. George Lucas
Świętowanie to najpopularniejszy sposób zakańczania historii w SW, ale jednocześnie najprostszy. Napisać tego typu zakończenia może każdy, nawet początkujący scenarzysta. O ile jeszcze ma sens stworzenie takiego finału, gdy historia nie będzie miała kontynuacji, to powtarzanie takich scen w wielu filmach, jest wyłącznie pójściem na łatwiznę dla widza, dla fana. Tak więc Nowej nadziei jeden raz wystarczył. Medale zostały wręczone, Chewbacca go nie dostał i na tym powinno się zakończyć eksploatację scen przedstawiających wiwatowanie na część zwycięstwa, które było tylko odłożeniem w czasie kolejnej wojny. Co tu więc świętować?
8. Świętowanie i medale, „Gwiezdne wojny: Część IV – Nowa nadzieja” (1977), reż. George Lucas
Dlaczego Chewbacca nie otrzymał medalu od księżniczki Lei? Dlatego, że nie jest człowiekiem. Czyżby więc Gwiezdne wojny od pierwszej części były ksenofobiczne wobec innych ras istot żyjących w Galaktyce? W tzw. rozszerzonym wszechświecie GW Chewbacca jednak otrzymuje medal, więc ktoś już o tym pomyślał, że brak nagrody jest poniżeniem dla jego rasy. Mało wyszukane zakończenie, chociaż pasujące do podgatunku, jakim jest space opera. A wszyscy żyli długo i szczęśliwie, chociaż za rogiem czaił się Vader z Imperatorem.
7. Świętowanie, „Gwiezdne wojny: Część VI – Powrót Jedi” (1983), reż. Richard Marquand
Ciało Anakina Skywalkera odnalazło spokój w oczyszczającym ogniu. Luke zobaczył duchy swoich bliskich, które w założeniu powinny mu towarzyszyć przez resztę życia. Na Naboo odbył się wielki festyn z okazji wygranej z Imperium, lecz nic w nim nowatorskiego. Nawet dodanie kilku scen z poszczególnych galaktycznych stolic, gdzie mieszkańcy świętują, niczego nie zmieniło. Nadal jest sztampowo, ale urokliwie. Dlatego akurat ta scena świętowania jest najlepsza ze wszystkich. Nie byłaby jednak taka bez wprowadzenia wciąż świetnie wyglądających ujęć z Coruscant, Bespin, Naboo i Tatooine.
6. Nowa ręka i odlot z flotą, „Gwiezdne wojny: Część V – Imperium kontratakuje” (1980), reż. Irvin Kershner
Luke dostaje nową rękę, Lando z Chewbaccą opuszczają flotę rebelii, brak tylko Hana Solo. Jego ratunek odłożony został jednak na kolejną część przygód w odległej Galaktyce. Ujęcie jej spiralnego wizerunku oraz postaci stojące na jej tle, czyli Leia, Luke, C3PO, R2-D2, prezentują te postaci, które przetrwają – dzisiaj wiemy, że aż do dzisiaj, bo Han nie doczekał powrotu Imperatora. Jest trochę cukierkowo, może należałoby poprawić efekty specjalne, zwłaszcza nałożenie planu z postaciami na widok Galaktyki.
5. Nadświetlna, „Han Solo. Gwiezdne wojny – historie” (2018), reż. Ron Howard
Może dla niektórych jest to zbyt słabe zakończenie, bo w sumie nic spektakularnego się w nim nie dzieje, niczego się nie dowiadujemy, nie ma twistu, nie ma zagadki. Mamy za to skrótową prezentację Hana Solo w kokpicie Sokoła Millenium. Prezentację wyraźnie nawiązującą do estetyki najstarszych części SW. Pomogła w tym wizualizacja wejścia w nadprzestrzeń, ale także pewien wielki gość, o którym wspomniał Han. Duży, ważny gość, który kręci interesy.
4. Dziecko dwóch słońc, „Gwiezdne wojny: Część III – Zemsta Sithów” (2005), reż. George Lucas
I na tych dwóch słońcach bym poprzestał. Luke jest tym dzieckiem przyniesionym przez Obi-Wana na wychowanie do Beru i Owena. To oni stają z nim na tle zachodzących słońc, gdzie w kolejnej części również ponoszą śmierć. Zakończenie Zemsty Sithów jest pełne reminiscencji, smutku, bo wiemy, co się stanie. Jest także nieco sztampy, lecz akurat po mocnej prezentacji „narodzenia” Vadera jest to potrzebne. Daje widzowi naturalne wytchnienie i otwiera go na kolejną odsłonę sagi.
3. Armia klonów, a potem ślub, „Gwiezdne wojny: Część II – Atak klonów” (2002), reż. George Lucas
Potężna sekwencja, która powinna doczekać się remasteringu ze względu na zbyt animacyjny, kolorowy, graficzny i bajkowy styl. Nareszcie w całej okazałości i potędze zostają zaprezentowani nam… protoplaści szturmowców, czyli tzw. klony. Zostali potem zastąpieni przez zwykłych rekrutów, ponieważ za szybko się starzeli. Lepiej sprawdzali się humanoidzi zbierani po całej galaktyce, a następnie poddawani głębokiej, imperialnej indoktrynacji. W tej scenie możemy zobaczyć również dumnego Palpatine’a, któremu zależało na realizacji dwóch celów (na początek) – zyskaniu tytułu kanclerza i uczynieniu sobie poddanego senatu oraz posiadaniu armii. Tak rodziło się Imperium. Zwróćcie również uwagę na drugą część sceny – zupełnie odmienną, lecz podszytą inteligentnie pokazaną metaforą. Kiedy Anakin chwyta za rękę swojej ukochanej, jest ona łudząco podobna do ręki samej śmierci.
2. Ostatnia wieczerza, „Gwiezdne wojny: Ostatni Jedi” (2017), reż. Rian Johnson
Jakże zmyślny i cyniczny był Leonardo da Vinci, malując Ostatnią wieczerzę. Tak zręcznie osadził ją w religijnej kulturze, jako symbol, którego znaczenie jasne jest dla niewielu, wraz z intencjami malarza, a na pewno już najdalej od jego celnej i prawdziwej interpretacji jest grupa jej najbardziej wotywnych użytkowników. Mało tego, Ostatnia wieczerza stała się nie tylko krytycznym symbolem religijnym, ale motywem kulturowym jako takim, inspirującym twórców przeróżnych sztuk do tworzenia obrazów, grafik, szkiców, ale i książek oraz scen w filmach. Rian Johnson również skorzystał. Zobaczcie bardzo ciekawe ułożenie postaci w ostatniej scenie z centralnie ustawionymi Rey i Leią – kadr iście malarski, brak tylko stołu i wina. Potem następuje ujęcie Sokoła Millenium lecącego gdzieś w tunelu czasoprzestrzennym, a na samym końcu widzimy bawiące się dzieci. Kamera bardziej skupia się na jednym z nich. Ma na imię Temiri. Jest on sierotą sprzedaną przez rodziców w niewolę, aby spłacić ich długi hazardowe. Nie sposób więc nie dostrzec podobieństw między historią Temiri, a początkową historią Rey z Ostatniego Jedi. W ostatniej scenie Ostatniego Jedi Temiri i jego przyjaciele bawią się skleconą naprędce lalką Luke’a Skywalkera, biorącego udział w bitwie o Crait. Był to ostatni bohaterski czyn Luke’a, i właśnie on stał się legendą, rozpalił iskrę i nadzieję, które ostatecznie zjednoczą galaktykę przeciwko Najwyższemu Porządkowi. Końcowa scena, będąca swoistą kodą dla reszty filmu, ma za zadanie pokazać, że pod nieobecność Luke’a nadzieja wcale nie zgasła, i że Moc można odnaleźć w najbardziej nieoczekiwanych miejscach. Gest Temiriego o tym świadczy, kiedy wznosi on rękę z miotłą, trzymając ją jak miecz świetlny.
1. Wejście Pana Śmierci, „Łotr 1. Gwiezdne wojny – historie” (2016), reż. Gareth Edwards
Dla głównej sagi jest to niemal uwłaczające i w pewnym sensie oznacza porażkę, że to właśnie w spinn-offie znalazła się najlepsza scena kończąca. Oczywiście nie byłoby jej bez kultowej postaci Dartha Vadera, którą zawdzięczamy częściom IV, V i VI. Żadna jednak tak doskonale go nie wykorzystała. Vader jest tu wojownikiem kompletnym. Włada całkowicie mocą i zostawia daleko w tyle wszystkich antagonistów, jacy pojawili się kiedykolwiek w całym cyklu. Oglądając Vadera samotnie wdzierającego się na pokład flagowego statku admirała Raddusa (Profundity), odnosi się wrażenie, że jeszcze nigdy Anakin nie był tak zaprezentowany. Ponieważ pokazuje nam moc Vadera w sposób, jakiego nigdy wcześniej nie widzieliśmy.
Wiedzieliśmy, że jest potężny i przerażający, ale oryginalne filmy tak naprawdę nie pokazują nam zbyt dobrze tej strony, zwłaszcza dostosowanych do wrażliwości na stylistę prezentacji przemocy w dzisiejszych czasach. Jasne, że mogliśmy o nim przeczytać w książkach i komiksach, a także zobaczyć go trochę w serialach i grach wideo, ale na dużym ekranie taki Vader jest ewenementem. Rogue One jest udanym filmem, ale scena z Vaderem wymyka się temu poziomowi jakości, jest na innym poziomie. To przyjemność zobaczyć, jak jego karmazynowy miecz świetlny ożywa na końcu mrocznego korytarza.