RANKING kinowych FILMÓW WOJCIECHA SMARZOWSKIEGO

3. Kler
Bardzo duże zaskoczenie i dla mnie, osobiście, lekcja pokory. Przyznam, że nieco dałem ponieść się medialnej wrzawie wytworzonej wokół filmu, jak i pochopnie oceniłem jego trailer, który okazał się mylący. Jeszcze pierwsze trzydzieści minut Kleru utwierdza w przekonaniu, że Smarzowski idzie na dużą łatwiznę. Płonący kościół i trzy kieliszki wódki w jednym z pierwszych ujęć są banalną metaforą tego, co oglądamy na ekranie. Ale potem jest już tylko lepiej. Postacie nabierają wyrazu, ich historie zaczynają wciągać, ich dramaty nagle stają się bardzo ludzkie. Przez jakiś czas widzowie są wodzeni za nos i utwierdzani w błędnych przekonaniach co do zachowań i decyzji filmowych bohaterów. Na koniec mamy porządny, scenopisarski twist, który odwraca nasze przekonania, a Kler wychodzi obronną ręką z pojedynku z bojownikami, którzy filmu nie widzieli, ale są święcie przekonani, że jest albo paszkwilem na kościół, albo filmem w stylu Vegi. Także pod względem formy jest to Smarzowski na wysokich obrotach, ale Kler odsłania niestety bolesną prawdę o filmowcu. Jego filmy istotnie są takie same i jeśli nadal będzie kontynuował uprawianie tej „smarzowszczyzny”, to dalej będzie tylko gorzej. No bo w filmie o księżach reżyser pokazuje księży złych i trochę mniej złych. Ci trochę mniej źli wydają się na początku być najgorsi – ale zwrot akcji przenosi ciężar winy na kogoś innego. Nadal jednak – na innego księdza. Nie ma tutaj nic zaskakującego ani odkrywczego, jest za to dużo uogólnień. Szczerze? Film o postaci Roberta Więckiewicza, rozwinięty do pełnego metrażu, mógłby być dużo bardziej interesującym dziełem.
Moja ocena: Osiem zdrowasiek.
2. Dom zły
Podobne wpisy
Film z czasów, kiedy filmowca interesowały jeszcze intryga, fabuła i postacie. Brud, syf i grzech wylewają się z ekranu hektolitrami, ale wszystko to jest odpowiednio podbudowane i zaplanowane oraz stanowi punkt wyjścia do głębszej, istotniejszej kwestii: kto mówi prawdę i czym ona w ogóle jest. Dom zły przedstawia historię oddziału milicji, który przybywa na miejsce zbrodni sprzed lat, by dokonać wizji lokalnej. Milicjantom towarzyszy podejrzany o udział w tej zbrodni. W retrospekcjach poznajemy jego wersję wydarzeń. Okazuje się, że przeszłość nadal żyje i swoimi mackami dosięga teraźniejszości. Umieszczam Dom zły na drugim miejscu rankingu, co wskazuje na to, że każdy kolejny film Smarzowskiego jest nieco gorszy od poprzedniego i chyba nie ma w tym sformułowaniu dużego przekłamania. Patrząc na filmografię tego reżysera z dystansu – w sposób podobny do punktu widzenia kamery w ostatnich ujęciach jego filmów – widać, jak bardzo przywiązanie do scenariusza i postaci schodzi powoli na dalszy plan, by dać upust wściekłości twórcy i jego upodobaniu do szokowania. Wciąż jednak nie można mu odmówić talentu do wyciskania z filmowej materii niezliczonych pokładów napięcia i emocji.
Moja ocena: Osiem ciosów siekierą.
1. Wesele
Wczesny obraz, kinowy debiut, silne uderzenie, nowa jakość i jednocześnie mój ulubiony film Smarzowskiego. Siłą napędową Wesela jest znakomicie napisany scenariusz, w którym historia powoli się rozwija, postacie ulegają przeobrażeniu lub dostają nauczkę, poszczególne wątki uzupełniają się i zazębiają, a napięcie rośnie niczym w rasowym thrillerze. Historia nade wszystko – to motto powinno być wtłaczane wszystkim filmowcom w szkołach filmowych na każdym możliwym kroku, przy każdej możliwej okazji. Smarzowski, absolwent wydziału operatorskiego, obraz wykorzystuje oszczędnie, ale efektywnie. Wplata do filmu ujęcia z VHS, kamerę trzyma blisko postaci, aktorom pozwala grać w długich ujęciach, w samym finale dopiero robiąc efektowny odjazd na kranie, który stanie się elementem wspólnym wszystkich jego obrazów. To oddalenie może być spojrzeniem z góry na przywary i wady Polaków, może być też zdystansowaniem się od zachowań i motywacji bohaterów, wśród których trudno znaleźć jednoznacznie dobrego i pozytywnego. O Weselu nie można powiedzieć ani, że jest wrażliwym spojrzeniem na polskość, ani jej odbiciem w krzywym zwierciadle. To autorska wizja reżysera, który dostrzega w ludziach złe cechy i eksploatuje je do granic możliwości – przynajmniej tak nam się wtedy, w 2004, zdawało.
Moja ocena: Dziewięć kieliszków wódki na dziesięć polanych.