REKLAMA
Szybka piątka
Filmy, których nie polecilibyśmy NAJGORSZEMU WROGOWI
REKLAMA
Szybka Piątka #157
Zapewne każdy z nas obejrzał w życiu filmy, które można podsumować słowem „zły”. Nieraz są to jednak takie tytuły, które zostawiły nas w wyjątkowym poczuciu znudzenia, żenady czy złości – do tego stopnia, że nie polecilibyśmy ich nawet najgorszemu wrogowi. O takich właśnie filmach piszemy w dzisiejszej odsłonie Szybkiej Piątki, a was zachęcamy do podawania własnych propozycji.
Odys Korczyński
- Żołnierze kosmosu – antyteza kina fantastycznonaukowego, którą wielu miłośników ma za pastisz gatunkowy, polityczny i nie wiadomo jeszcze jaki. Te marne próby obrony niewypału Paula Verhoevena na nic się jednak nie zdadzą. Film może być co najwyżej rodzajem guilty pleasure oglądanej co jakiś czas dla towarzyskiej beki – jakże ujmują mnie te słowa.
- Czarny czwartek – Krauze to był reżyser z marnym doświadczeniem fabularnym. Czarny czwartek trudno nazwać doinwestowanym kinem. Dziury w aktorskim opowiadaniu historii zostały wypełnione wstawkami dokumentalnymi. Miały zwiększyć potencjał emocjonalny, a zadziałały wręcz przeciwnie. Ze względu na szacunek do naszej historii nie mógłbym polecić tego tytułu nikomu, kto ją naprawdę ceni. Lepiej czytać książki niż oglądać kulawe opowieści.
- Smoleńsk – o ile jeszcze Czarny czwartek dochowuje historycznej logiki, to Smoleńsk poszedł całkiem w laurkowość i iście propagandową konfabulację. Ze względu na zawartość szkodliwych dla racjonalnej świadomości tez, mając na względzie ogólnie pojęte dobro narodowe, nie mogę tego filmopodobnego produktu polecić komukolwiek.
- Kac Wawa – polecenie tego filmu najgorszemu wrogowi mogłoby skończyć się tym, że stałby się jeszcze gorszy – nie w sensie bycia wrogiem, ale wyzucia z wszelkiej moralności. Kac Wawa to film o wyjątkowych palantach, których oglądanie nie wnosi nic do osobistego rozwoju. Dla higieny umysłu nie należy zawracać sobie nimi głowy.
- Power Rangers – chyba rozminąłem się z uwielbieniem dla tego tytułu, chociaż pamiętam go z lat 90. Kwintesencja kiczu, która może zabić. Realizacyjna tandeta tak rażąca zmysły, że wywołująca ból, a nie chcę, żeby ktoś z moich znajomych cierpiał, nawet jeśli go bardzo nie lubię.
Jacek Lubiński
- Prometeusz i Obcy: Przymierze – definicja filmowej beznadziei, scenariuszowej miernoty i intelektualnej miałkości, którą z całą pewnością aplikuje się więźniom w Guantanamo (czyli w sumie może poleciłbym je najgorszemu wrogowi…). Można doszukiwać się w tych produkcjach boskiego namaszczenia i symboliki (płytkiej jak wszystko pozostałe), można też mamić się stroną wizualną. Ale pod tym płaszczykiem intelektu zwyczajnie capi tandetą, którą można zabijać wszelkie nadzieje.
- Duchy Marsa – campowy saj-faj nawet nie kryje się ze swoimi założeniami, ale jest tak niezgrabny i toporny, że aż boli fizycznie, a rozrywki z tego żadnej (sprawdzone w bojach). Gdyby to cudo powstało w erze świetności Troi, miasto to byłoby nie do zdobycia przez wrogów, zmuszonych do z góry przegranej walki ze złym gustem.
- Geniusze w pieluchach – nie wiem, kto wpadł na pomysł tego koszmarku, ale jest on tak zły, że byłby wspaniałym prezentem dla hiszpańskiej inkwizycji, zwłaszcza że powstał też i sequel, ponoć jeszcze gorszy.
- Mortal Kombat 2: Unicestwienie – film, który zabija radość z obcowania z kinem, szczególnie po całkiem sympatycznym oryginale, którego ducha tym samym również zabito. Nawet świetna ścieżka dźwiękowa – jedyny element potrafiący się samoistnie obronić – nie rekompensuje tej traumy.
- Plac Zbawiciela – dzieło może nie tyle porównywalne jakością z poprzednikami, ale psychicznie wycieńczające i stylowo odpychające bardziej od nich. A ogółem po prostu źle wpływające na zdrowie. Zamiast niego już chyba kosa pod żebra jest lepszą rekomendacją.
REKLAMA