Przerażający ideał, czyli 10 HORRORÓW, które nie mają ŻADNYCH WAD
Coś za mną chodzi (2014)
Drugi film fabularny w dorobku reżysera Davida Roberta Mitchella okazał się całkowitym zaskoczeniem. Fakt, iż widz od samego początku do końca trzymany jest przez twórców na dystans, dzięki czemu dużo łatwiej jest wciągnąć się w opowiadaną historię, sprawia, że jest to dzieło prawie idealne. To z jednej strony ciekawa wariacja na temat historii o duchach, choć te niekonieczne straszą i nawiedzają naszych bohaterów. Z drugiej strony fabuła skupia się na nastolatkach uprawiających seks, przy czym nie mamy do czynienia ani z celebracją tego zdarzenia, ani też całkowitym potępieniem tego typu zachowań. Siłą produkcji jest to, iż nasze lęki z czasów młodości zostaną spotęgowane na ekranie, a następnie związane ze starożytnymi wierzeniami. Mamy tu do czynienia z przesłaniem, iż po osiągnięciu pełnoletności cały czas musimy zmagać się z niepokojem i lękiem, które nigdy do końca nie znikają.
O idealności dzieła świadczy również to, że jest to „piękny horror” za garść dolarów, który od początku do końca jest przemyślany przez twórców. Dlatego ogląda się go znakomicie. To bardziej niepokojący sen aniżeli konwencjonalny, przerażający horror. Siłą obrazu jest jego atmosfera, z niepokojącym pejzażem dźwiękowym i przemieszczającymi się panoramicznymi obrazami.
Film jest także odświeżającym powrotem do klasycznych opowieści grozy, gdzie wiktoriańska mizoginia została całkowicie wywrócona do góry nogami za sprawą kilku prowokacji. Mimo ekspozycji zło dalej pozostaje niewytłumaczone i tajemnicze. Film zwraca także uwagę na złożoność roli seksu, który z jednej strony wiąże się z początkiem dorosłości, a z drugiej stanowi źródło komfortu czy ucieczki.
Pozwól mi wejść (2008)
Podobne wpisy
Jeden z moich ulubionych skandynawskich horrorów o wampirach także ociera się o bycie dziełem pozbawionym wad. Film jest ekranizacją powieści Wpuść mnie z 2004 roku. Jego niewątpliwą siłą jest odwołanie się do tradycji wampirycznej, która jest tu potraktowana śmiertelnie poważnie. To skoncentrowanie się na interpretacji przedstawionej chociażby przez Murnaua i Herzoga, co sprawia, że produkcja ta jest jeszcze bardziej oryginalna i idealna. Jest to również bolesny obraz nagłego związku między dwójką dwunastolatków u progu dojrzewania, który bez wątpienia nie jest przeznaczony dla dzieci.
Z jednej strony to idealnie połączenie życia i fantazji, gdzie prawdziwy horror przejawia się w ramach przyziemnych kontekstów, takich jak szkoła czy rodzina. To także zwrócenie uwagi, że wampirze życie Eli jest co prawda smutne, jednak relacja, jaką nawiązują dzieci, okazuje się równie delikatna, co niepokojąca.
Hedebrant i Leandersson są szczerzy w swoich kreacjach, gdzie przeplatają się między sobą niewinność, tajemniczość oraz zmysłowość. To kolejny z aspektów filmu sprawiający, że jest on pozbawiony wad. Do tego dodajmy kunszt techniczny oraz rewizjonistyczne podejście do gatunku, a otrzymamy film idealny. To wciąż horror i makabra, ale z delikatną stroną.
Maska Czerwonego Moru (1964)
Dla mnie to szczytowe osiągnięcie Rogera Cormana, gdy chodzi o jego „cykl” adaptacji Edgara Allana Poe. Wychodzę z założenia, że nie wszyscy są zaznajomieni z fabułą, dlatego warto zaznaczyć, iż głównym bohaterem jest nikczemny książę Prospero, w którego brawurowo wciela się legenda horroru, jaką bez wątpienia jest Vincent Price. To prawdopodobnie jego najbardziej teatralny występ, który jednocześnie mrozi krew w żyłach widza.
Epos Rogera Cormana z 1964 roku jest naprawdę imponujący w swojej nihilistycznej dekadencji. Prospero Price’a to odbicie markiza de Sade, który z jednej strony jest libertyński do cna, podczas gdy z drugiej strony w stylu – którego nie powstydziłby się sam Nietzsche – prezentuje swój nihilistyczny światopogląd. Price wypowiadający znamienne słowa o tym, że Bóg nie żyje, robi niesamowite wrażenie nawet 60 lat później.
Produkcja to przede wszystkim triumf horroru lat 60., gdzie klasyka miesza się z art house’em, a w niektórych momentach nawet z elementami psychodelicznymi. Zdjęcia Nicolasa Roega wprowadzają widza w świat halucynacji i surrealizmu, którym bliżej do majaków w czasie wysokiej gorączki aniżeli czegokolwiek innego. Na uwagę zasługuje również ścieżka dźwiękowa, która po brzegi wypełniona jest tamburynami czy piszczałkami, przez co widz od początku otoczony jest złowieszczymi dźwiękami. To także wystawne kostiumy Laury Nightingale. Każdy z tych elementów sprawia, że mamy do czynienia z ideałem oraz najważniejszym i najbardziej klasycznym z horrorów w całej historii gatunku.