Pierwsze filmowe i serialowe CRUSHE. Które postaci nas zauroczyły?
Zauroczenia w młodym wieku to powszechna sprawa. Serce może szybciej bić nie tylko na widok ulubionej koleżanki czy kolegi lub nowo poznanej osoby, lecz także podczas seansów filmów i seriali. W nowej Szybkiej Piątce piszemy o naszych pierwszych crushach z produkcji filmowych i telewizyjnych.
Natalia Hluzow
1. Książę Eryk (Mała syrenka) – Mała syrenka była jedną z moich pierwszych ulubionych animacji Disneya, a książę Eryk miał w sobie to coś, co poruszyło moje małe serduszko. Trudno mi dziś powiedzieć, czy chodziło o kwadratową szczękę, bujną czarną czuprynę czy rozpiętą nonszalancko białą koszulę… Czy może o to, że to on został uratowany przez Ariel, a nie odwrotnie… W każdym razie przez wiele lat pytana o ulubionego księcia Disneya zawsze wskazywałam ukochanego Małej syrenki.
2. „Buźka” (Drużyna A) – Oglądanie Drużyny A i Yattamana z dziadkiem wspominam jako swoje pierwsze telewizyjne rytuały. Moim absolutnym numerem jeden był wówczas Templeton Peck, w którego wcielał się Dirk Benedict. Łamacz kobiecych serc raz za razem deklarował porzucenie drużyny, a ilekroć to robił, mała, nieświadoma konstrukcji serialu ja niesamowicie przeżywałam to zapowiadane rozstanie z ukochanym bohaterem. „Buźka” oczywiście, ku mojej wielkiej radości, zawsze wracał. I ku tej radości raczył mnie swoim szelmowskim uśmiechem aż do końca serialu.
3. Jeff Goldblum – Nie jestem w stanie powiedzieć, która rola, w którym filmie sprawiła, że straciłam głowę dla tego aktora. Tak naprawdę przez wiele lat myślałam, że jako zdecydowanie zbyt mała dziewczynka obejrzałam Jurassic Park, Muchę i Ziemskie dziewczyny są łatwe dlatego, że to moja mama była jego fanką, kiedy ja byłam dzieckiem. Podczas jednej z rozmów o tym, jak bardzo kocham filmowego Grandmastera, mama uświadomiła mi jednak, że wypożyczała te filmy dla mnie, bo to nie ona, lecz ja chciałam jak najczęściej oglądać go na ekranie. W tym miejscu pozostaje mi tylko podziękować mojej rodzicielce za tak wczesną edukację filmową. I za pielęgnowanie miłości do Goldbluma, która szczęśliwie trwa do dziś.
4. Rhett Butler (Przeminęło z wiatrem) – Może i mama wypożyczała filmy z Jeffem Goldblumem z mojego powodu, ale Przeminęło z wiatrem obejrzałam jako kilkulatka wyłącznie dlatego, że moja babcia była zakochana bez pamięci w zuchwałym, cwanym i kpiącym sobie z norm społecznych Rhetcie Butlerze. Od razu zrozumiałam, z czego wynika fascynacja babci i – choć z dzisiejszej perspektywy uważam, że tak postać Rhetta, jak i całe Przeminęło z wiatrem, zestarzały się okropnie – kultowy tekst Frankly, my dear, I don’t give a damn na zawsze pozostanie jednym z moich ulubionych filmowych cytatów.
5. Martin Riggs (Zabójcza broń) – Nie pamiętam, kiedy po raz pierwszy obejrzałam Zabójczą broń, ale wiem, że Mel Gibson jako niepokorny i niezrównoważony Martin Riggs był moją pierwszą wielką filmową miłością. Ekspresowo przerodziło się to w fascynację samym Australijczykiem. Właściciel osiedlowej wypożyczalni kaset wideo wiedział, że kiedy przychodzę, należy już szykować kolejne pozycje z filmografii Gibsona. Jako kilkunastolatka miałam już odhaczoną prawie całą. Z oczywistych przyczyn miłość do aktora nie przetrwała próby czasu, ale bezczelne poczucie humoru, dzikie spojrzenie i rozbrajający uśmiech w stylu Martina Riggsa, za którymi skrywa się wrażliwe, poranione serce, działają na mnie do dziś.
Mary Kosiarz
1. Austin Ames (Historia Kopciuszka) – jako przedstawicielka młodszego pokolenia w redakcji mam w swojej „kolekcji” filmowych crushy bohaterów nieco nowszych produkcji. Na pierwszy ogień idzie główny męski protagonista z Historii Kopciuszka. Nie zliczę, ile godzin spędziłam na oglądaniu tego (z dzisiejszej perspektywy jednak okropnie krindżowego) dzieła i ile razy moje policzki oblewał rumieniec, gdy na ekranie pojawiał się 42-letni obecnie aktor.
2. Cztery (Niezgodna) – pierwszy seans Niezgodnej zaliczyłam w szkolnej ławce podczas wolnej lekcji i od tamtej pory miałam trwającą przynajmniej kilka lat obsesję na punkcie aktora wcielającego się w rolę Tobiasa, inaczej Cztery – Theo Jamesa. Jak przystało na wierną fankę, stalkowałam go w każdy możliwy sposób i z ekscytacją wyczekiwałam kolejnych części sagi. Jakże sentymentalnie i zabawnie było więc zobaczyć go niedawno w Białym Lotosie ze świadomością, że jeszcze parę lat wcześniej był moim największym crushem.
3. Draco Malfoy (Harry Potter) – tak, byłam dokładnie tą dziewczyną, która podzielała wszechobecną miłość do tego skądinąd skrajnie antypatycznego bohatera. Zawsze żałowałam, że poświęcono mu tak niewiele ekranowego czasu i jak bardzo psychologiczna strona jego postaci mogłaby zostać rozwinięta, szczególnie w pierwszych częściach Harry’ego Pottera. No i nie ukrywam, przemawiała za tym jeszcze jedna przesłanka – Tom Felton wstrząsał moim sercem w każdej, nawet krótkiej scenie ze swoim udziałem, więc tym bardziej, nawet jeśli jego bohater miałby być smutny czy czynić komuś kolejne mniejsze lub większe krzywdy – ja zawsze starałam się go bronić i znajdywałam w nim pierwiastek dobra.
4. John Carter (Ostry dyżur) – miłość do dr. Johna Cartera to u nas rodzinna przypadłość – jako dziecko towarzyszyłam mojej starszej siostrze w nałogowym oglądaniu Ostrego dyżuru, a co za tym idzie, przejęłam po niej absolutne zauroczenie tym serialem. Młody Noah Wyle do dzisiaj jest jednym z moich ulubionych aktorów wcielających się w lekarzy z County General Hospital, a to, co wyprawiał w moim sercu, gdy widziałam na ekranie jego niesforną czuprynę i szelmowski uśmiech… dla kilkuletniej mnie było to niemałe emocjonalne zawirowanie.
5. Jack Dawson (Titanic) – no cóż, w tym zestawieniu nie mogło zabraknąć i jednego z największych łamaczy damskich serc w historii kinematografii. Jacka Dawsona pokochałam od pierwszej chwili, kiedy jako dziecko w okolicach świąt Bożego Narodzenia siedziałam wgapiona w telewizor, na którym puszczany był Titanic. Z czasem to zauroczenie przeistoczyło się jednak bardziej w podziw ze względu na jego talent i aktorskie umiejętności, ale do dzisiaj mam do tego nazwiska, a szczególnie do tej pamiętnej roli niemały sentyment.
Przemysław Mudlaff
1. Gadżet Hackwrench (Brygada RR) – dziwnie jest przyznać się do tego, że pierwszy raz poczułem motylki w swoim małym jeszcze wówczas brzuszku, kiedy ujrzałem animowaną mysz, ale jednak taka właśnie jest o mnie prawda! To Gadżet Hackwrench, jedyna przedstawicielka płci pięknej należąca do słynnej Brygady RR skradła moje serce jako pierwsza. Ta niebieskooka, blondwłosa, filigranowa antropomorficzna myszka zauroczyła małego Przema przede wszystkim swoją życzliwością, inteligencją, skromnością i pasją do majsterkowania.
2. Cesarzowa Fantazji (Niekończąca się opowieść) – Niekończąca się opowieść była produkcją, której seans jako dziecko bardzo często sobie powtarzałem. Jednym z powodów ponownych wyświetleń filmu Petersena była Cesarzowa Fantazji. Postać ta była dla mnie uosobieniem czystego piękna, niewinności oraz nadziei. Za każdym razem, gdy widziałem scenę, w której grana przez Tami Stronach dziewczynka płakała, błagając Atreyu o pomoc, chciałem nim być, aby móc uchronić świat fantazji i otrzeć łzy z twarzy Cesarzowej.
3. Kelly Bundy (Świat według Bundych) – jeżeli w przypadku wyżej wymienionych postaci źródłem mojego nimi zauroczenia były głównie cechy ich charakteru, a dopiero w następnej kolejności wygląd, to Kelly Bundy była moim pierwszym crushem bazującym wyłącznie na fizyczności. Burza blond włosów, obcisłe spódniczki oraz głębokie dekolty Kelly rozpalały moją nastoletnią wyobraźnię do czerwoności.
4. Milagros (Zbuntowany anioł) – chociaż chyba nigdy nie obejrzałem całego odcinka Zbuntowanego anioła, to grana przez Natalię Oreiro Milagros skutecznie zapisała się w moim sercu i pamięci. Kiedy tylko słyszałem, jak z telewizyjnego odbiornika płynęły dźwięki słynnego utworu Cambio dolor, zbiegałem w popłochu do pokoju, w którym stał telewizor, aby wgapiać się z otwartymi ustami w piękne, wijące się w rytm wspomnianej piosenki ciało Milagros. Dzięki Youtube’owi mam dziś możliwość oglądania czołówki Zbuntowanego anioła we właściwie dowolnym momencie i choć nie robię tego zbyt często, to przyznam, że wciąż jara mnie 21-letnia Natalia Oreiro.
5. Shelly Johnson (Miasteczko Twin Peaks) – na koniec postać, którą od pierwszego obejrzenia Miasteczka Twin Peaks chciałbym uratować. Uratować przed okropnym Leo, przed Bobbym, przed bieżącymi problemami, przed beznadzieją, przed brakiem perspektyw. Może i Shelly Johnson nigdy nie miała wielkich ambicji, może i nie grzeszyła również ponadprzeciętną inteligencją. Była jednak śliczną, filigranową kobietą spragnioną wielkiej miłości. Tyle mi wystarczyło, aby została jednym z moich pierwszych crushy.
Alicja Szalska-Radomska
1. Louis de Pointe du Lac, Lestat de Lioncourt (Wywiad z wampirem), Dracula (Dracula) – na pierwszym miejscu umieściłam aż trzech panów, żeby moja piątka nie była z góry na dół zajęta przez wampiry. Oba filmy obejrzałam jakoś w podobnym czasie, chociaż nie w momencie ich powstania, tylko trochę później, jak byłam młodą nastolatką. Od razu zakochałam się zarówno w postaciach, jak i w odgrywających ich aktorach. Pierwszy był chyba Louis, taki biedny i cierpiący, potem kochający ponad życie i śmierć Dracula, a ostatni był Lestat – to wtedy przyszła moja faza na bad boy’ów. Wampiry fascynują mnie do dziś, chociaż to już nie szczeniackie zauroczenie, a zainteresowanie kulturoznawcze. Za to, jak widać, stara miłość (nigdy) nie rdzewieje.
2. Conor (Prawo miecza) – pamiętam, że jakimś cudem trafiłam na ten australijski serial w telewizji, Heath Ledger od razu skradł moje młode serduszko. Nie dość, że jego bohater był walecznym młodzieńcem ratującym swój naród, to jeszcze aktor go odgrywający był taaaki przystojny. To wtedy też zafascynowałam się mitologią celtycką.
3. Edward Nożycoręki (Edward Nożycoręki) – Edward był taki dobry i czuły i tak bardzo brakowało mu miłości. Zwyczajnie miałam ochotę wyciągnąć do niego rękę i się nim zaopiekować. Faza na biednych chłopców minęła mi dość szybko, za to miłość do Johny’ego Deppa i Tima Burtona nie opuściły mnie nigdy. To ten Burtonowski klimat na zawsze mnie skrzywił i sprawił, że to takie dziwaczne filmowe baśnie podobają mi się najbardziej.
4. John Rambo (Rambo: Pierwsza krew) – a tu już faza na mięśniaków z kina akcji. Mając do wyboru Stallone’a, Willisa, van Damme’a i Schwarzeneggera postawiłam na tego pierwszego. Było w nim coś takiego, co mnie wtedy zafascynowało, spodobała mi się historia, polubiłam bohatera i rozmiłowałam się w kinie akcji. Dziś już nie oglądam go aż tak wiele, ale sentyment pozostał.
5. Bestia (Piękna i Bestia) i Gan-chan (Yattaman) – cóż, każdy z nas oglądał kiedyś bajki; w dzieciństwie to właśnie one zapoznawały mnie ze światem kina. Dlatego też ich bohaterowie byli moimi pierwszymi zauroczeniami. Najwspanialszy był dla mnie Bestia, do dziś nie rozumiem, dlaczego przemienił się w tego mdłego księcia i jak mógł się w tej postaci komukolwiek podobać. A Gan-chan… nie oceniajcie – jestem dzieckiem Polonii 1.
Łukasz Budnik
1. Padmé (Star Wars) – sporo osób śmieje się z kwestii „Jesteś aniołem?” w wykonaniu Anakina, a ja się chłopakowi nie dziwię, bo sam mocno zauroczyłem się Padmé podczas pierwszego seansu Mrocznego widma. Przeniosło się to zresztą także na zauroczenie samą Natalie Portman, której karierę nieprzerwanie śledziłem od tamtego czasu, zachwycając się zarówno jej urodą, jak i talentem. Co się tyczy samej Padmé, ujmuje mnie z jednej strony jej delikatność i wrażliwość, z drugiej siła i gotowość do działania – dobrego wrażenia nie są w stanie zatrzeć nawet koślawe dialogi, które w jej usta włożył Lucas.
2. Kimberly (Power Rangers) – choć Padme/Portman była moim największym crushem młodości, to grana przez Amy Jo Johnson Kimberly była prawdopodobnie tym pierwszym. Nieszczególnie umiem nawet to wyjaśnić, po prostu, oglądając Power Rangers, wciąż myślałem sobie, że jest bardzo ładna i najchętniej to jej losy śledziłem.
3. Esmeralda (Dzwonnik z Notre Dame) – przechodzimy do postaci animowanych – na pierwszy ogień Esmeralda, która ujęła mnie swoją zadziornością, sprytem i dobrocią serca. Uśmiechem i tańcem zapewne też. Właściwie się nie dziwię, że była w filmie obiektem westchnień aż trzech mężczyzn (z czego tylko jeden chciał ją spalić na stosie).
4. Rogue (X-Men: The Animated Series) – podobnie jak w przypadku Kimberly, tutaj też mogę powiedzieć głównie to, że Rogue (w polskim dubbingu nazywana Rudą) dawała mi największą przyjemność z oglądania. Może to jej burza włosów, może głos w polskiej wersji językowej? Filmowa wersja w interpretacji Anny Paquin nie była w stanie jej dorównać.
5. Megara (Herkules) – kolejna postać z Disneya i przypadek podobny, co Esmeralda – Megara z Herkulesa to też twardo stąpająca po ziemi, inteligentna i silna postać kobieca, która nie odmawia sobie flirtu.
Kasia Kebernik
1. Jar Jar Binks (Mroczne widmo) – z cyklu: „rzeczy z dzieciństwa do wytłumaczenia z terapeutą”. Nie pamiętam, czym konkretnie mnie zauroczył, ale Jar Jar Binks był moim najwcześniejszym filmowym crushem. Codziennie po powrocie z przedszkola brałam w swoim pokoju ślub z opakowaniem puzzli, na którym widniała jego podobizna. Przeszło mi po jakichś dwóch miesiącach.
2. Bohun (Ogniem i mieczem) – klasyka gatunku, no explanation needed.
3. Arwena (Drużyna Pierścienia) – zamiast wzdychać do Legolasa albo Aragorna zakochałam się w Arwenie. W moich dziecięcych oczach była najpiękniejszą istotą na świecie.
4. Tom Riddle (Harry Potter i Komnata Tajemnic) – pamiętam, że czułam się mocno zawstydzona i zaniepokojona tym, jak bardzo podobał mi się młody lord Voldemort. Po latach jako nastolatka odkryłam Wattpad i z ulgą przekonałam się, że nie byłam jedyną dziewczynką, której Tom Riddle z drugiej części sagi wydawał się tak niesamowicie seksowny.
5. Gilbert Blythe (Ania z Zielonego Wzgórza) – najpierw była książka, a dopiero potem film, co nie zmienia faktu, że Gilbert chyba najmocniej ze wszystkich fikcyjnych męskich postaci, z którymi zetknęłam się tuż przed wejściem w okres dorastania, ukształtował moje wyobrażenie o chłopcu, w jakim mogłabym się zakochać. I kiedy dzisiaj myślę o moim pierwszym chłopaku, widzę sporo punktów wspólnych między nim a właśnie Gilbertem.
Michał Kaczoń
Gdy na redakcyjnym Slacku padł pomysł Szybkiej piątki o pierwszych filmowych crushach, z początku miałem lekką pustkę w głowie. Kiedy jednak otworzyłem drzwi do tego tematu, wybory same zaczęły wylewać się niczym strumień. A potem przypomniałem sobie jeszcze czyje zdjęcia miałem na ścianie na drzwiach pokoju w okresie dorastania i nagle okazało się, że pięć miejsc to może być za mało. Niemniej zasady to zasady, więc oto przed Państwem moja lista pierwszych pięciu filmowych (i serialowych) crushy.
1. Cameron Diaz – jednym z pierwszych filmowych crushy, o jakich pamiętam, była Cameron Diaz – szczupła, wysoka blondynka o pięknych niebieskich oczach, która uwielbiała się wygłupiać na ekranie, a jej uśmiech zarażał wszystkich pozytywną energią. Jej role zawsze epatowały jakąś nieposkromioną optymistyczną energią, a sceny jej tańca w obu częściach Aniołków Charliego (w tym niezapomniane nawiązanie do Deszczowej piosenki) na zawsze zostały w mojej głowie. Co więcej – do dziś pamiętam, jak oglądając Aniołki Charliego z rodziną, moja mama zawsze była zaskoczona, „jak ona potrafi robić tym tyłkiem takie kółka” w scenie, w której bohaterka Diaz wychodzi z pokoju z paczką w rękach. Potem przyszedł czas na niepoprawną komedię Ostrożnie z dziewczynami, która jakimś cudem skradła moje nastoletnie serce, racząc mnie świetną dawką rubasznego humoru, sporej dozy głupot, a przy tym pięknej opowieści o sile przyjaźni, która zniesie wszystko. No i ten komediowy timing w zasadzie całej obsady. Wspaniały film! Nie zapomnę go nigdy! 😉
2. Lindsay Lohan – drugim pamiętnym crushem mojej młodości była Lindsay Lohan. Zaczęło się od podwójnej roli w The Parent Trap, a następnie przyszedł czas na Freaky Friday oraz karierę muzyczną. Nie mówiąc już ofilmie Mean Girls, który przecież jest jedną z najcudowniejszych komedii młodzieżowych tamtego okresu. Rudowłosa Lohan potrafiła przykuć do ekranu, gdyż posiadała „to coś”, co kazało kibicować jej nawet w najbardziej absurdalnych pomysłach, a jej niepowodzenia stawały się źródłem niemałego humoru. No i ten jej popowy bangier Rumours – do dzisiaj nie odmówię sobie posłuchania go na pełnej głośności, bo wciąż się nie zestarzał!
Nic dziwnego, że miałem potem zdjęcie Lohan z magazynu „Rolling Stone”, gdzie w niebieskim stroju kąpielowym siedzi na wielkiej tafli lodu (sic!). Co ciekawe – crush na Lohan to chyba już wykwit przeszłości, bo najnowszego filmu z jej udziałem – komedii Netflixa Falling for Christmas nie byłem nawet w stanie dokończyć. Jednak OG Lindsay na zawsze w moim sercu. (To chyba znak, że pora na rewatch Freaky Friday).
3. Rachel Bilson – o tym, że The O.C. to jeden z najważniejszych seriali mojego życia, pisałem już w muzycznej Szybkiej Piątce, przypominając scenę z udziałem Hide and Seek Frou Frou. Teraz przyszła pora na przyznanie się do ogromnego crusha na Summer Roberts i grającą ją ciemnowłosą Rachel Bilson, która była uosobieniem ideału dla mojego nastoletniego ja. Summer napisana i zagrana była w sposób, który zwyczajnie przykuwał uwagę i kazał kibicować jej poczynaniom. Biorąc pod uwagę, że w czasach młodości bardzo mocno utożsamiałem się z Sethem Cohenem (w świetnej interpretacji Adama Brody’ego), nic dziwnego, że to właśnie jego wybranka skradła też moje nastoletnie serce. Crush na Bilson był tak duży, że to właśnie dla niej obejrzałem niezły film The Last Kiss, w którego soundtracku się zakochałem, oraz nieco marnujący swój potencjał akcyjniak Jumper.
Ten wybór pokazuje zresztą, jak wielki wpływ na moje nastoletnie życie miał ten serial. Nic dziwnego, że widziałem go dwa razy, a niektóre sceny (i piosenki!!) żyją w mojej głowie rent-free.
4. Eva Longoria – kolejna brunetka na tej liście, która skradła moje serce za sprawą jednej wspaniałej roli. Mowa o Gabrielle Solis z Desperate Housewives; była ona nie tylko najmłodszą z grona głównych bohaterek, co też najładniejszą, najbardziej roztrzepaną, chaotyczną i pełną nieposkromionej energii, a co za tym idzie – jej losy budziły największe emocje. Na dodatek temperament bohaterki dodawał jej scenom pikanterii, a fakt, że zawsze była nienagannie ubrana, eksponując wszystkie swoje fizyczne walory, nie uchodził mojej uwadze. Z wielką radością oglądałem jej wszelkie miłostki i romanse, a potem przyglądałem się, w jaki sposób twórcy stawiają ją w coraz trudniejszych sytuacjach, z których jakimś cudem udaje jej się wyjść obronną ręką. Serial Marca Cherry’ego to w ogóle była wspaniała zabawa formą telenoweli, pięknie bawiąca się zasadami tego gatunku, dzięki czemu wraz z Lost stanowiła wtedy dla mnie najlepsze osiągnięcie telewizyjnej rozrywki.
5. Dylan O’Brien – Dylan O’Brien, czy właściwie Stiles Stilinski z serialu MTV Teen Wolf to prawie najnowsza pozycja na tej liście, więc nie wiem, czy zalicza się do listy „pierwszych” crushy. Uznaję jednak, że tak, bo Dylan i Stiles to był taki pierwszy proper guy crush, więc totalnie musiał znaleźć się na tej liście.
Kiedy jakoś w 2012 sięgnąłem po serial Teen Wolf od MTV, nie spodziewałem się, że tak mocno i tak szybko zawładnie on moją wyobraźnią. Okazało się, że wystarczyły dwa odcinki, bym pomyślał sobie: „jak ja żyłem dotychczas bez tego serialu” (poprzedni raz zdarzyło się to kilka lat wcześniej, przy omawianym wyżej serialu The O.C.). Wszystko było tam na swoim miejscu: wartka akcja, dobre dowcipy, świetna aktorska chemia, no i… on! Stiles Stilinski w interpretacji Dylana O’Briena. Idealny best friend forever, który poświęci się dla najlepszego przyjaciela, a przy okazji wtrąci wiele sarkastycznych uwag. Stiles był jak połączenie Chandlera z Friendsów z najlepszymi cechami Setha Cohena oraz kogoś piekielnie pewnego siebie, kto zawsze znajdzie rozwiązanie, nawet z najtrudniejszej opresji, oraz kogoś, kogo zwyczajnie chcesz przytulić. Jego energia, urok, śmiech, poczucie humoru i chemia z innymi postaciami sprawiały, że Stiles był najlepszą postacią tego rozpędzonego serialu, który pięknie bawił się gatunkami komedii, horroru i opowieści młodzieżowej, racząc nas idealnym miksem najlepszych rozwiązań każdego z nich. W pierwszych sezonach Stiles nie wyglądał nawet jakoś szczególnie dobrze, ale emanował taką energią, że człowiek zwyczajnie chciał spędzać z nim jak najwięcej czasu. Co też czyniłem, oglądając (a potem także recenzując) kolejne sezony.
Zauroczenie O’Brienem było tak duże, że kiedy dowiedziałem się, że Dylan zagra w adaptacji Więźnia Labiryntu, chyba już następnego dnia poszedłem do księgarni kupić książkę, by przygotować się na seans. Kiedy parę lat później spotkałem go przypadkiem na ulicy w Toronto, idąc nad ranem na pierwszy film podczas TIFF, czułem, że wiodę najlepsze możliwe życie. (I tylko trochę żałuję, że nie zrobiłem sobie selfie. Sama świadomość bycia w tej samej przestrzeni była dla mnie wystarczająca).
Miało być pięć, więc opisanych jest pięć, ale nie byłbym sobą, jakbym nie dodał lekkiej erraty, bo jak już otworzyłem te drzwi, to naprawdę trudno mi je zamknąć. Na rozszerzonej wersji tej listy na pewno powinny pojawić się także: Keira Knightley, Rooney Mara, Emma Stone, Anne Hathaway(?), Andrew Scott (Moriarty for Life) czy bohaterowie… animowanego hitu Disneya Nowe szaty króla, który pozostaje jedną z moich ulubionych animacji ever. (Kuzco? Kronk? Yzma? Nie jestem pewien, ale no coś jest na rzeczy).
Swoją drogą – ciekawa sprawa z tymi crushami, bo po dziś dzień nie widziałem Hart of Dixie ani American Assassin, mimo że grają w nich moje dwa główne obiekty westchnień.