Przeminęło z wiatrem
Wokół tego niesamowitego, epickiego, zrealizowanego z imponującym rozmachem filmu przez lata narosło wiele legend, anegdot i opowieści – niektóre pikantne, inne intrygujące, jeszcze inne na swój sposób smutne. Droga do nakręcenia Przeminęło z wiatrem była długa i wyboista, w konsekwencji jednak powstał film, który jest czymś więcej niż arcydziełem sztuki filmowej – to też prawdziwy pomnik Złotej Ery Hollywood i praw, które nią niepodzielnie rządziły.
Niesamowita popularność wydanej w 1936 roku książki, która przyniosła autorce, Margaret Mitchell, nagrodę Pulitzera, była praktycznie gwarantem przeniesienia materiału literackiego na duży ekran. Siła książki – a potem również filmu – okazała się tak przemożna, że skutecznie przekonała tysiące czytelników na całym świecie do autentyczności przedstawionego w niej obrazu Starego Południa, jak również utrwaliła w ich świadomości mit “Wielkiej Sprawy Konfederacji” (Lost Cause of the Confederacy), ku rozpaczy uczonych i znawców epoki.
Siłą napędową i ostatecznym decydentem przez cały okres kręcenia filmu pozostawał producent, David O. Selznick. To, w gruncie rzeczy, przede wszystkim jego film – niezależnie od faktu, kto ostatecznie zasiadł na stołku reżysera. Szybko zwolnionego z tej funkcji George’a Cukora zastąpił Victor Fleming, który z uwagi na wyczerpanie ustąpił na krótko miejsca Samowi Woodowi. Koniec końców to Fleming figuruje na plakatach jako reżyser, ale marionetkowość tej roli w przypadku Przeminęło z wiatrem była szeroko znana jeszcze przed oficjalną premierą.
Co do Selznicka, miał jedno podstawowe marzenie – obsadzenie Clarka Gable’a w roli Rhetta Butlera. Okazało się to przedsięwzięciem karkołomnym i pochłonęło dwa lata starań. Były to bowiem czasy, kiedy kontrakty z potężnymi wytwórniami krępowały aktorów na amen, odbierając im wszelką swobodę doboru ról. Gable był zobowiązany umową z MGM, znanym z tego, że swoich gwiazd nie udostępnia. Negocjacje ciągnęły się całymi miesiącami. Padały konkretne, coraz większe sumy. Ostatecznie Selznick dopiął swego, ale słono musiał za to zapłacić. I pomyśleć, że na samym początku drogi nawet nie był zainteresowany projektem!
Wyczerpująca walka z MGM to, oczywiście, tylko jeden z elementów układanki. Kolejnym były prace nad scenariuszem – pierwotna wersja opracowana przez Sidneya Howarda trwała tak długo, że wymagałaby sześciogodzinnego materiału filmowego. Ściągnięty na szybko Ben Hecht dostał całe pięć dni na dokonanie przeróbek. Udało mu się dociągnąć do połowy, po czym rolę scenarzysty przejął David O. Selznick osobiście. Ponieważ jednak miał kłopot z dotrzymaniem terminu, całą robotę skończył pierwszy autor, czyli Sidney Howard. On też figuruje jako scenarzysta na liście płac, nie tylko dlatego, że ostateczna wersja była bliska jego koncepcji, ale również w ramach hołdu – Howard zginął w tragicznym wypadku jeszcze przed premierą, w wieku zaledwie 48 lat. Pośmiertnie za Przeminęło z wiatrem nagrodzono go Oscarem.
Najtrudniejszym wyzwaniem jednak okazało się znalezienie odpowiedniej kandydatki do roli głównej bohaterki – Scarlett O’Hary. Selznick rozpoczął poszukiwania pośród nieznanych talentów, ogłaszając casting, na który zgłosiło się 1400 osób. Był to zabieg przede wszystkim marketingowy, ponieważ od początku wydawało się jasne, że rola Scarlett nie przypadnie nikomu anonimowemu.
O angaż energicznie zabiegały dwie gwiazdy – Bette Davis i Katharine Hepburn, przekonana, że rola została napisana wprost dla niej. Selznick tego przekonania nie podzielał, czemu dał wyraz w dosyć brutalnych słowach. Brano pod uwagę również naczelne aktorki MGM – Joan Crawford i Normę Shearer, która jednak sama wycofała się z rywalizacji. Na liście chętnych figurowały też między innymi Lana Turner, Jean Arthur, Tallulah Bankhead, Joan Bennett i Miriam Hopkins, która, jak głosiła plotka, była faworytką Margaret Mitchell. Oficjalnie jednak pisarka nie wyraziła poparcia dla żadnej z pań. Pod koniec grudnia 1938 roku na ringu zostały już tylko dwie kandydatki: Vivien Leigh i Paulette Goddard. Początkowo uznawana za “zbyt brytyjską” do roli Scarlett, Vivien Leigh szybko wyrosła na czarnego konia całej rozgrywki, również dlatego, że podobnie jak książkowa bohaterka miała francusko-irlandzkie pochodzenie. Paulette Goddard ostatecznie odpadła z powodu swojego skandalicznego romansu i małżeństwa z Charliem Chaplinem.
Obok Leigh i Gable’a w filmie pojawiają się Olivia de Havilland jako Melania Hamilton, Leslie Howard jako jej mąż i obiekt pożądania Scarlett – Ashley Wilkes i Hattie McDaniel jako Mammy, która za Przeminęło z wiatrem otrzymała nagrodę Akademii, stając się pierwszą w dziejach Afroamerykanką uhonorowaną tą nagrodą. Niestety, z powodu koloru skóry nie mogła uczestniczyć w oficjalnej premierze filmu, która miała miejsce w Atlancie 15 grudnia 1939 roku. Jednak to ona przekonała oburzonego do żywego Clarka Gable’a, by nie bojkotował wydarzenia z jej powodu.
300 tysięcy mieszkańców Atlanty wyległo na ulice, owacyjnie witając paradę limuzyn wiozących gwiazdy do budynku kina. Trzy poprzedzające premierę dni również upłynęły w atmosferze święta, pełnego rozdawania autografów i powiewania flagami Konfederacji.
Opinie krytyków po premierze były w większości bardzo pozytywne, chociaż nie brakowało też niezadowolonych głosów, dopatrujących się powierzchowności (zwłaszcza w drugiej części filmu), przesadnego rozdmuchiwania nieistotnych detali i zaburzenia proporcji między siłą samej historii a osobistymi perypetiami bohaterów.
Mocnym głosem odezwała się też czarnoskóra społeczność, oburzona sposobem przedstawienia postaci Murzynów w filmie. Szczególnie dostało się Hattie McDaniel, którą nazwano obelżywie “wujem Tomem”. Ten epitet, zarezerwowany dla pokornego, poddanego władzy białych sługi-niewolnika, oznaczał de facto zdrajcę własnej rasy. Nie dając się zbić z tropu, Hattie McDaniel odpowiedziała spokojnie, że woli zarabiać siedemset dolarów tygodniowo, grając rolę służącej, niż siedem dolarów tygodniowo będąc nią. Czarna społeczność nie była zresztą zgodna w swoim sprzeciwie, część głośno wyrażała nadzieję, że powszechne uznanie dla roli McDaniel oznacza pierwszy krok na drodze zmian w sposobie postrzegania i pokazywania Murzynów przez Hollywood i przepustkę do ich większej obecności na ekranach kin.
W latach siedemdziesiątych film dostał się pod ogień krytyki filmowej. Nowe pokolenie dziennikarzy było zdecydowanie surowsze niż ich poprzednicy z lat czterdziestych. Osądzono, że film “nie starzeje się dobrze”, że nie zapada w pamięć, jest źle napisany, źle poprowadzony, ma głębię kolorowej pocztówki i w zasadzie jest bardziej dziełem ciężkiej ręki wyrobnika niż wyobraźni artysty. Jednak nawet wówczas branża krytyków filmowych nie była w stanie odmówić Przeminęło z wiatrem waloru rozrywkowego – mimo upływu lat, nadal bił rekordy popularności i oglądalności. Był to pierwszy i ostatni raz, gdy prasa obeszła się z filmem Selznicka i Fleminga tak ostro, ostatecznie w głosowaniu przeprowadzonym przez BBC w 2015 roku 62 krytyków filmowych umieściło Przeminęło z wiatrem na 97. miejscu w gronie najlepszych amerykańskich filmów wszech czasów, a w rankingu stu najwspanialszych filmów American Film Institute uplasował się na czwartej pozycji w 1998 roku i na szóstej w 2007. Na pierwszym miejscu w obu wydaniach plebiscytu znalazł się Obywatel Kane.
Bez wątpienia jest to film-ikona, ważna pozycja w dziejach światowej kinematografii, na którą w żadnym razie nie należy patrzeć jak na dokument dziejów. Podobnie jak książka, filmowa wersja Przeminęło z wiatrem jest wyrazem romantycznego mitu. Mitu silnego, szlachetnego Południa, strażnika tradycyjnych wartości, opiekuna zadowolonych z życia niewolników, atakowanego przez bezmyślną, okrutną, amoralną Północ, wobec której buntuje się w obronie swojego stylu życia i swojej tożsamości. To piękne, leniwe Południe, pola bawełny, potężne plantacje, kokieteryjne damy kołyszące krynolinami i ściskające cieniutkie talie morderczymi gorsetami, dżentelmeni o nienagannych manierach, z mocną głową i celnym okiem – to piękny, syty, zadowolony obrazek, w którym nie ma miejsca na problem wykorzystywania, upodlenia i niewolniczej pracy. Nawet Ku-Klux-Klan zyskuje nieco bardziej ludzkie oblicze – grupa mężczyzn staje wszak w obronie cnoty napadniętej damy. Nazwa klanu zresztą w filmie nie występuje, ukryta pod płaszczykiem “politycznych spotkań”.
Okrutna, bratobójcza wojna ściera w pył wszystko, co było drogie, pewne i wartościowe, przez co Stare Południe upada z hukiem, ustępując miejsca nowej rzeczywistości, rządzonej, rzecz jasna, przez wszelkiej maści łotrów i sprzedawczyków. Przedstawiciele szlachetnych, dawnych rodów są reliktami przeszłości, dumnie obnoszącymi swoją biedę jako dowód stałości charakteru i wierności zasadom – nic zatem dziwnego, że przedsiębiorcza Scarlett i wyzbyty złudzeń Rhett są traktowani przez całą społeczność jak zdrajcy i pariasi.
Ten nostalgiczny portret czasów, które minęły, aczkolwiek dyskusyjny pod względem faktograficznym, nie jest przecież taki do końca naiwny. Margaret Mitchell obchodzi się dosyć okrutnie z Ashleyem, stanowiącym wszak uosobienie południowych wartości. Portretuje go jako człowieka słabego, chwiejnego, pogrążonego w świecie iluzji, niezdolnego do podjęcia jakiejkolwiek dojrzałej decyzji. Jest jak listek na wietrze, bierny, wymagający opieki. Na domiar złego – nieuczciwy w stosunku do uwielbiającej go żony, której nie potrafi być ani wierny umysłem, ani niewierny ciałem, myląc przy tym po chłopięcemu miłość z pożądaniem.
Filmowy Ashley został potraktowany nieco łagodniej, wciąż jednak jest to mydłek bez charakteru, niesiony przez prąd wydarzeń. Słodka, dobra, nieskończenie cierpliwa Melania, niezdolna uwierzyć w jakiekolwiek złe słowo o osobach, które kocha, jest niemal nierealna, niczym postać współczesnej świętej.
Dlatego też przyszłość należy do Scarlett. Wyrosłej na gruncie idealistycznego Południa, ale w gruncie rzeczy nigdy w pełni nienależącej do niego. Jej natura jest praktyczna i pierwotna, a przede wszystkim silna. Scarlett się nie poddaje. Od małego hołubiona i rozpieszczana kilkunastoletnia dziewczyna, która nigdy sama nie zrobiła sobie nawet filiżanki herbaty, jest w stanie wziąć się w garść i zmierzyć się ze wszystkim, co niesie jej życie. Opiekuje się zdziecinniałym ojcem i siostrami, trzyma w ryzach podupadłą plantację, ziemię, którą kocha z całej siły, stawia czoło wojnie, głodowi, podatkom, zbiorom i ludzkiej słabości. Niepojęta jest tylko jej niegasnąca namiętność do Ashleya – dla niej, osoby ceniącej siłę i zdecydowanie, słabość tej męskiej mimozy powinna być odstręczająca. Prawdopodobnie jednak pokutuje w niej rozczarowanie rozgrymaszonego dziecka, któremu odmówiono jednej, jedynej zabawki – trzyma się iluzji uczucia do Ashleya, ponieważ on jest jedynym, którego nie udało jej się zdobyć.
Z natury pozbawiona skłonności do analizy, Scarlett nie miała nigdy czasu, by zmierzyć się z realiami tego uczucia i skutecznie je wyrugować. Szkoda, bo to przecież właśnie przez tę swoją cechę ostatecznie traci Rhetta, orientując się za późno, że są dla siebie stworzeni, ponieważ ich charaktery to dwie połówki jednego jabłka. Rhett nie jest tu oczywiście bez winy – z jego strony przeważyła bowiem męska duma. Nie daje głośno wyrazu swoim faktycznym uczuciom do Scarlett, pozornie traktując ich małżeństwo jak transakcję handlową dla obopólnej korzyści. Ma bowiem świadomość, że gdyby Scarlett zdała sobie sprawę z sytuacji, oddałby jej w ręce absolutną władzę nad sobą. Do tego nie zamierza dopuścić.
Ostatecznie zatem ci przeznaczeni sobie, kochający się ludzie żyją obok siebie, coraz bardziej się od siebie oddalając i ostatecznie przekraczając Rubikon, za którym nie ma już odwrotu. Kiedy Scarlett biegnie przez mgłę z domu Melanii i Ashleya, by wyznać Rhettowi uczucie, które sobie wreszcie uświadomiła – jest już na to za późno.
Jego zupełnie już nie obchodzi, co się z nią stanie, a przynajmniej tak twierdzi. Dla Scarlett to cios, po którym się jednak podniesie – jak po każdym innym. Podniesie się i podejmie walkę, ponieważ jest urodzona do tego, by wygrywać, mierzyć się z przeciwnościami i pokonywać przeszkody, a ostatecznie – jutro też jest dzień.
Na przyjęciu w Dwunastu Dębach u Wilkesów Rhett Butler automatycznie staje się persona non grata za wygłoszenie praktycznie jedynej rozsądnej i racjonalnej uwagi w całym filmie. Spokojnie wskazuje rozochoconym, rwącym się do wojaczki południowcom, że do obrony przed uprzemysłowioną Północą, jej fabrykami i hutami mają wyłącznie bawełnę, niewolników i dumę. To celne proroctwo (które zresztą już wtedy przemówiło do praktycznej strony natury Scarlett) miało się spełnić co do joty.
Dlatego tak bardzo potrzebny był nowy symbol i tym właśnie staje się Scarlett O’Hara – uosobieniem niezniszczalnego ducha, a tym samym i nowej Ameryki, która porażkę jest w stanie obrócić w zwycięstwo.
Ten element, obok naiwnego wizerunku szczęśliwych niewolników, najbardziej zazgrzytał w zębach historykom. Jak pisze David Blight w swoim Race and Reunion: The Civil War in American Memory: “Na gruncie głosów obrońców koncepcji straconej Wielkiej Sprawy Konfederacji wyrasta ponownie zjednoczona Ameryka, czysta, niewinna, przekonana, że wszelkie konflikty z przeszłości były nieszczęśliwym wynikiem zewnętrznych nacisków. Przegrana strona ma ponadto pewność, że ich przekonania były właściwe i prawdziwe”.
https://www.youtube.com/watch?v=F86gx2sww88
Ze swojej strony patrzę na Przeminęło z wiatrem z pewnym odcieniem smutku i trochę abstrakcyjnej tęsknoty za kinem z innej epoki, kinem, którego już nie ma. Mamy 2016 rok i z oryginalnej obsady filmu żyją już tylko wspaniała Olivia de Havilland, która dobiega setki, i grający syna Melanii Beau Mickey Kuhn. Leslie Howard zginął jeszcze w czasie wojny. Clark Gable zmarł w 1960, a Vivien Leigh w 1967 roku. Hattie McDaniel odeszła w 1952 roku z powodu raka piersi. Co do Davida Selznicka, dożył 63. urodzin i zmarł na atak serca w 1965 roku, co i tak – zważywszy na jego wieloletnie uzależnienie od amfetaminy – można uznać za sukces.
A tymczasem kolejne pokolenia wciąż kibicują Scarlett, która w sukni uszytej z matczynych zasłon z niezachwianą odwagą rusza na podbój świata.
korekta: Kornelia Farynowska