search
REKLAMA
Anime

PERFECT BLUE. 20 lat od premiery niezwykłego anime

Krzysztof Gonerski

28 lutego 2018

Perfect Blue
REKLAMA

Wszystkie te elementy stalker movies odnajdziemy w Perfect Blue. Różnica dotyczy tylko japońskiej specyfiki społecznego tła. W Kraju Kwitnącej Wiśni idoli produkuje się taśmowo. Szczególnie prosta jest produkcja różnego rodzaju boys czy girls bandów. Materiał do nich stanowią młodzi ludzie o atrakcyjnym wyglądzie i o niekoniecznie wielkim talencie muzycznym. Wymyśla się dla nich chwytliwą nazwę, pisze prosty melodyjny przebój i wrzuca się w tryby machiny marketingowej. Trochę cierpliwości i tak powstaje kolejny hit. Jeśli materiał jest wystarczająco pojemny, można z takim boys czy girls bandem wylansować jeszcze dwa, trzy przeboje, po czym szuka się kolejnego towaru, który można by dobrze sprzedać. Słowo “towar” jest nieprzypadkowe, bowiem przemysł rozrywkowy traktuje ludzi i ich talenty jak towar. Ważne jest tylko, czy można go dobrze sprzedać. Takie są bowiem brutalne reguły show biznesu. Przeciwstawić się im udaje się tylko nielicznym i za naprawdę wysoką cenę.

Mima, popowa gwiazdka trio o swojsko brzmiącej nazwie CHAM, jest takim właśnie “towarem”. Kiedy postanawia odejść z zespołu, to nie do końca jest to jej osobista decyzja. Menedżer piosenkarki również ją namawia do zastąpienia estrady planem zdjęciowym filmu “Podwójne zobowiązanie”. Dostrzega bowiem możliwość zarobienia pieniędzy na zmianie emploi swojej podopiecznej. Okazuje się to wcale nie takie proste. Dla Mimy zresztą dość upokarzające. Zaczyna bowiem aktorską karierę od jednej linijki tekstu, potem jest scena zbiorowego gwałtu (dziewczyna mobilizuje się do jej zagrania powtarzając sobie: “Zrobię to. W końcu chcę grać. Ta słynna aktorka, nie pamiętam jak jej było, też tak zrobiła”. Wreszcie przychodzi kolej na rozbieraną sesję i na coraz większy moralny kac.

To prawda, że etyczne dylematy bohaterki, która godzi się na coraz większe kompromisy, zatracając stopniowo zwykłą ludzką przyzwoitość, oglądaliśmy nie raz, by wspomnieć Narodziny gwiazdy Franka Piersona, Spacer na linie Jamesa Magnolda, czy nawet nieudane Showgirls Paula Veorhovena. Ale chyba jeszcze nigdy nie widzieliśmy portretu bohatera wspinającego się po szczeblach kariery kosztem coraz większej moralnej degrengolady w filmie rysunkowym. I raczej rzadko dostajemy tak wnikliwe studium psychicznych następstw drogi ku sławie.

Wyrzuty sumienia gnębią Mimę nie tylko z powodu niespodziewanych sukcesów jej dawnych koleżanek, ale także z wielu innych nękających ją wątpliwości. Czy będzie dobrą aktorką? Czy dostanie większą rolę? Czy spodoba się reżyserowi? Czy nie godzi się na zbyt daleko idące ustępstwa? Z tych rozterek oraz zwykłego poczucia winy rodzi się sobowtór bohaterki – Mima-piosenkarka. Wprowadzenie sobowtóra ma ukryty cel. To nie tylko podkreślenie wewnętrznego rozdarcia bohaterki, to jeden z elementów rozdarcia całej rzeczywistości filmu.

Mima duplikat ma też jeszcze inną rolę do odegrania. Ukazuje się ona bowiem psychopatycznemu fanowi zwanemu Me-Manią. Dla mężczyzny jest tym właśnie ideałem, którym była Mima, gdy śpiewała w zespole i którą tak bardzo pokochał. Mima-aktorka to oszustka, uzurpatorka, która pragnie zastąpić “prawdziwą” Mimę. Musi więc ponieść karę, choć najpierw ponoszą ją ci wszyscy, którzy doprowadzili do odsunięcia w głęboki cień “prawdziwej” Mimy-piosenkarki. Kara jest surowa, ale sprawiedliwa. Najpierw okaleczenie menedżera przez list-bombę, a następnie wydłubanie oczu scenarzyście, a w końcu ukazany zaskakująco sugestywnie jak na film animowany (ale nie anime) mord na fotografie.

W Perfect Blue pojawia się jeszcze jedna Mima, ty razem “przebieraniec”. Znacznie bardziej szalona niż Me-Mania, który posłużył jej jedynie jako narzędzie. Czy to ona była Mimą-sobowtórem? Otrzymujemy sugestię, że tak, ale jest to sugestia nie przechodząca w dopowiedzenie.

Zanim odpowiemy, po co to mnożenie bohaterek, warto zauważyć, że w Perfect Blue oddano nie tylko wiernie obraz “idola na pięć minut”, lecz także specyficzny gatunek japońskich fanów w osobie Me-Manii. Należy on bowiem do tzw. otaku, czyli w wolnym tłumaczeniu “fanatyk”, “maniak”. Typowy otaku to mężczyzna w wieku 20 -40 lat, który nie dba o wygląd zewnętrzny, bo też co innego zaprząta mu głowę. Codzienność otaku polega na obsesyjnym gromadzeniu informacji na temat ulubionych produktów oraz idoli i/lub kolekcjonowaniu figurek ukochanych (przeważnie żeńskich) postaci. Różni się od zwykłego kolekcjonera tym, że jest głęboko uzależniony od produktów japońskiej pop kultury – idoli czy gadżetów. Do tego stopnia, że jego “pasja” zastępuje mu normalne relacje międzyludzkie. Większość czasu spędza w domu, surfując w sieci, bo też wirtualny świat jest dla niego ważniejszy niż realny (przypis 3). Wypisz, wymaluj Me-Mania, tyle tylko, że bez morderczej pasji (przypis 4).

Kiedyś otaku stanowili margines społeczeństwa, dziś jest ich trzy miliony, a wokół “otakuizmu” kręci się potężny przemysł. Rocznie wydają 290 bilionów jenów na swoje pasje i przyjemności. Widać, że nawet na społecznej alienacji można nieźle zarobić. Ofiarą bezdusznej machiny show biznesu nie jest więc tylko Mima, ale może nawet bardziej Me-Mania. Nie dość, że jest otaku – produktem ubocznym konsumpcjonizmu, to jeszcze jest jedynie narzędziem w ręku rzeczywistego sprawcy zbrodni i wreszcie ofiarą własnej wyobraźni. Bo jak pisze Joanna Bator: Otaku zna tylko dwa wymiary: wirtualną rzeczywistość i świat swojej wyobraźni (przypis 5). Szkoda, że Me-Mania jest tylko postacią drugiego planu.

REKLAMA