TOMB RAIDER: LEGENDA LARY CROFT. Nie lepiej zagrać w stare gry lub zrobić nową? [RECENZJA]
Znane z posiadania praw do franczyzy Tomb Raider studio gamerskie Crystal Dynamics wraz z DJ2, Powerhorse oraz Square Enix zdecydowały się, zamiast robić nową grę komputerową z serii, zrobić film animowany. Każdy znawca środowiska zna te studia i wie, że to profesjonaliści, zarówno w zakresie realizacji filmów animowanych, jak i zaawansowanych fabularnie gier komputerowych. Dostępny na Netfliksie Tomb Raider: Legenda Lary Croft jest więc pełnym szczegółów, dobrej akcji oraz wciągającej fabuły sequelem gry Shadow of the Tomb Raider, a w sensie ogólnym kontynuacją serii Survivor, która opowiada dalsze losy młodej odkrywczyni, próbującej rozwikłać nową zagadkę chińskich szkatuł z potężnymi kamieniami mocy (a raczej zguby). Wszystko jest więc jak najbardziej w porządku, dlaczego więc nie mogę pozbyć się z głowy tego pytania: Po co widzom ten serial?
Może dlatego, że animacje dla dorosłych, a Legenda Lary Croft tak się pozycjonuje, dramatycznie nigdy mnie nie przekonywały. Musiały być naprawdę treściowo genialne jak produkcje Studia Ghibli, żebym je docenił, a potem zaakceptował, że ich aktorskie wersje odarłyby tę historię z tej umownej, fantastycznej, animacyjne magii. Legenda Lary Croft bardzo chce być taka, jak tamte filmy, mieszając kulturę europejską z tą dalekowschodnią, ale korzeniami i sposobem myślenia tkwi na zachodzie świata. Nie pomógł tu nawet udział w produkcji jakże znanego graczom studia Square Enix, przy którego specyficznych tytułach bawiłem się naprawdę świetnie. No ale to były gry. Nawet najbardziej znana seria Square’ów – Final Fantasy – tak naprawdę nie doczekała się filmu pełnometrażowego, który dorównałby legendą grom. Wydaje się, że na tę samą ścieżkę weszli twórcy z serialem, ale widać, że 2. sezonu raczej nie będzie (o ile Netflix już go z góry nie zamówił). Zbyt dobrze jest napisana warstwa przygodowa, lecz za słabo osobowości postaci, a poza tym zbyt mało wyszukana forma estetyczna. Może brzmi to paradoksalnie, ale tę historię chce się zobaczyć w wersji aktorskiej, a nie animowanej. To świetny materiał na miniserial. Tak przynajmniej twierdzi ktoś, kogo trudno zadowolić tego typu produkcjami. Poza tym wierzę (celowo używam tego słowa), że wersja aktorska o wiele lepiej zaprezentowałaby antagonistę, jak i rozterki Lary Croft. Rysunki gdzieś na poziomie bardzo elementarnym blokują ten przekaz, tworząc niewygodne wrażenie symulacji – żywi aktorzy potrafią jej uciec, jeśli mają dobry warsztat.
Tomb Raider: Legenda Lary Croft to jak na razie 8 około 30-minutowych odcinków, pełnych akcji, kolorów, dobrze narysowanych teł i umownie – postaci. Od pierwszych minut fabuła nie daje wytchnąć widzowi, czasem nawet do tego stopnia, że trudno zrozumieć legendę oraz wydarzenia związane z Kamieniami Zguby. Warto też wiedzieć, że nie jest to tylko serial przygodowy. Elementów fantasy jest bardzo wiele, począwszy od wydzielających moc artefaktów, przez starożytne potwory, a kończąc na specyficznym rodzaju magii umysłu, którą dysponują niektórzy bohaterowie. Jest również wątek przebudowy świata, wyplenienia zeń zła, faszyzmu, wojen itp. Wszystkie te plany tak charakterystyczne dla popychanych wielkimi ideami antagonistów prowadzą nie do ewolucji i ulepszenia rzeczywistości, lecz do jeszcze większego rozplenienia się zła. Trudno więc stwierdzić, że pod tym względem Tomb Raider jest jakiś wyjątkowo metaznaczeniowy i intertekstualny. Właśnie nie jest, dlatego z tej świetnie napisanej przygodowo historii należałoby zrobić jednak wersję aktorską, żeby pozwolić wybrzmieć tej niewątpliwie obecnej, lecz nierozwiniętej, warstwie metafizycznej fabuły. Do tego potrzeba by było niewątpliwie genialnego reżysera i scenarzysty, a i tak nie zagwarantowałoby to produkcji, wynikającego z oglądalności sukcesu. Tak więc w sumie serial jest w sytuacji bez wyjścia. Lepiej więc pozostać w świecie gier, jeśli tak to ma wyglądać. Niemniej nie żałuję seansu. Zbyt dobrze się bawiłem, żeby dać Legendzie Lary Croft mniej niż 6, bo byłoby to niesprawiedliwe. Czuję jednak niedosyt, a może również zawód. Byłyby one pewnie o wiele większe, gdybym był fanem gier przygodowych, ale nie jestem. Grałem, doceniam, lecz to światy nie dla mnie, gdyż ma się zbyt mały wpływ na postać. A poza tym nigdy nie byłem tak sprawny manualnie albo nie miałem sprawnego połączenia mózg–ręce, żeby dawać sobie radę z elementami zręcznościowymi, a bez nich seria gier Tomb Raider by nie istniała. Są fani. Są ich miliony, więc system się sprawdził. Nie w moim przypadku jednak.
Tak więc widzicie, że do serialu podszedłem wyjątkowo subiektywnie, z mnóstwem osobistym naleciałości, które wpłynęły na ocenę. Dla wyjątkowych miłośników tematu wspomnę tylko, że w serialu znajdą oni nawiązania multikulturowe i LGBTQ. Główna bohaterka to kobieta wyzwolona, stroniąca od podkreślania swojej seksualności, no chyba że ktoś dostrzega erotykę w wysokich trepach, wykręcaniu rąk i wypływającej z pobitych mężczyzn hektolitrów krwi. Serial jest więc nowoczesny światopoglądowo, pełen przemocy, a z drugiej strony bardzo purytański seksualnie. Nie wiem więc, czy mi się takie zestawienie podoba, bo jest nowocześnie zacofane, tyle że po dzisiejszemu.