search
REKLAMA
Zestawienie

Niedocenione PEREŁKI DEKADY. Filmy zasługujące na WIĘKSZE uznanie

Tomasz Raczkowski

12 stycznia 2020

REKLAMA

Księżyc Jowisza (2017)

Choć tzw. kryzys migracyjny był jednym z najistotniejszych społecznie i politycznie zdarzeń ostatnich dziesięciu lat, to można odnieść wrażenie, że kino nie do końca potrafiło zaoferować jego obraz. Z jednej strony mamy kilka ciekawych, ale cechujących się stosunkowo małym zasięgiem ujęć etnograficzno-dokumentalnych (nawet nagrodzony w Berlinie Ogień na morzu nie był filmowym wydarzeniem na masową skałę), z drugiej dramaty pozostawiające poczucie niedosytu (ze względu na częste osuwanie w banał czy brak interesującego klucza formalnego). W tej panoramie jak prawdziwy diament lśni Księżyc Jowisza węgierskiego twórcy Kornela Mundruczó, który do tematyki migracji i uchodźstwa podchodzi brawurowo – budując wokół niej sensacyjno-metafizyczno-fantastyczną konstrukcję, nazywającą się Księżyc Jowisza. Bez publicystycznych zabaw, asekuranckiego wahania i bez obaw przed oskarżeniem o trywializację problemu Mundruczó stworzył porywające dzieło, w którym silnie wybrzmiewają polityczne metafory (tytułowe ciało niebieskie to Europa, cel migrantów) oraz parareligijne rozważania nad moralnością i istotą dobra. Przede wszystkim jednak, począwszy od trzymającej w napięciu sceny przeprawy przez granicę, przez zachwycająco przełamującą realistyczną fakturę scenę objawienia paranormalnych zdolności głównego bohatera w obozie dla uchodźców, aż po finał rodem z klasycznego dramatu kryminalnego – Księżyc Jowisza jest filmowym majstersztykiem, zachwycającym formalnym wykonaniem i śmiałością koncepcji. To wszystko okazało się chyba jednak zbyt ekstrawaganckie (zwłaszcza w połączeniu z egzotycznie brzmiącym językiem węgierskim), by mogło stać się nieoczywistą wizytówką przepracowywania społecznych napięć w ramach kina. Szkoda, bo właśnie dzięki filmowej brawurze niuanse głównego tematu zdają się prezentować niezwykle wyraziście.

Her Smell (2018)

W świecie, w którym każda inkarnacja fikcyjnej historii dziewczyny stającej się gwiazdą muzyki popularnej – będąca dosłownie hollywoodzkim formatem – zgarnia przeróżne nominacje i statuetki, dziwić może, że film poświęcony wymyślonej (ale przypominającej kilka prawdziwych postaci) wokalistce i gitarzystce rockowej przechodzi przez kina niemal bez rozgłosu. Zwłaszcza że główną rolę kreuje znajdująca się w życiowej formie Elisabeth Moss. Her Smell Alexa Rossa Perry’ego zachwyca płynnymi zmianami perspektyw, dynamiki i nastroju, jednak to oszałamiająca rola Moss jest sercem opowieści o upadku gwiazdy, przytłoczonej własnym ego, sławą i tempem życia w show-businessie. Dzięki scenarzyście i aktorce do Becky czujemy na przemian niechęć, gniew, irytację, współczucie i sympatię. Ten film powinien przejść do historii jako największe (przynajmniej jak do tej pory) tour de force Moss i jeden z najlepszych dramatów muzycznych ostatnich lat. Na razie jednak Her Smell zdaje się nieco gubić w imponującej filmografii odtwórczyni Becky i pomimo coraz częstszego wzmiankowania w podobnych temu tekstach poświęconych przeoczonym perełkom, wciąż daleko mu do rozgłosu, do którego uprawniałaby oferowana przezeń jakość.

Atlantyk (2019)

Netflix

To może nie jest dokładna definicja niedocenienia – o Atlantyku dominują opinie pozytywne, czasami wręcz zachwyty. Jednak rolę gra tutaj kontekst – podczas gdy inne pokazywane w konkursie głównym Cannes filmy są na ustach całego świata i niemal od razu trafiały do kina na całym świecie, wizjonerski, nieodstający od nich pod żadnym względem film Mati Diop pozostaje prawie niezauważony, omijając m.in. polskie kina i po cichu pojawiając się na Netfliksie. Tymczasem senegalski dramat to jeden z najlepszych filmów 2019 roku – genialnie wyważający wątki obyczajowe z rysowaniem społecznej panoramy, wplatający w historię zakorzenione silnie w afrykańskim kontekście elementy mistyczno-duchowe i zachwycający sugestywnymi, intymnie miękkimi zdjęciami. Choć zrealizowany w belgijskiej koprodukcji, Atlantyk jest prawdopodobnie najmocniejszym w ostatnich latach dowodem na to, jak wiele do zaoferowania ma kino afrykańskie – tym bardziej szkoda, że film nie został (przynajmniej na razie) tak doceniony jak europejskie, amerykańskie i azjatyckie produkcje o podobnej stylistyce i jakości.

Avatar

Tomasz Raczkowski

Antropolog, krytyk, entuzjasta kina społecznego, brytyjskiego humoru i horrorów. W wolnych chwilach namawia znajomych do oglądania siedmiogodzinnych filmów o węgierskiej wsi.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA