Największe filmowe KLAPY finansowe lat 90.
W latach 90. zdarzało się równie dużo klap finansowych, co w poprzedni dziesięcioleciu. Wydaje się, że ta dysproporcja między zarobkami produkcji filmowych a ich jakością artystyczną jest jeszcze większa. Wybrałem zaledwie 10 z o wiele większej puli tytułów, które są przykładami świetnego kina, a jednak zupełnie tego nie widać po box offisie. Nie pomogli znani reżyserzy, jeszcze bardziej znane gwiazdy w obsadzie, już wtedy, a nie na dorobku. Nie pomogła muzyka, której słucha się do dzisiaj, oraz świetne zdjęcia. W niektórych przypadkach problem tkwił w tematyce, w innych klapa została spowodowana brakiem promocji, a w jeszcze innych zbyt standardowymi oczekiwaniami widzów, stworzonymi na podstawie dotychczasowych dorobków reżyserów. Każda ze wspomnianych w tym zestawieniu produkcji zasługuje na uwagę, bo są to filmy naprawdę ważne dla historii kina.
„Fajerwerki próżności”, 1990, reż. Brian De Palma, budżet: 47 milionów, box office: 15,6 miliona
Klimatyczny, charakterystyczny, jedyny w swoim rodzaju film obyczajowy, zrealizowany przez mistrza sensacji. Brian De Palma zebrał w produkcji trzy znane nazwiska – Tom Hanks, Bruce Willis i Melanie Griffith. Kolekcja artystów świetnie się ze sobą zgrała, jednak żadnemu z nich nie udało się wzbudzić większego zainteresowania wśród widzów, którzy w dużej mierze odnieśli się do filmu obojętnie. Czego więc oczekiwała publiczność? Więcej sensacji czy może więcej komedii?
„Hudson Hawk”, 1991, reż. Michael Lehmann, budżet: 65 milionów, box office: 17 milionów
Zbyt dużo komedii omyłek, w komedii omyłek. Zbyt dużo gagów, częściowo nieśmiesznych, ale mam sentyment do tego filmu. W świecie produkcji przygodowych jest on z pewnością jedyny w swoim rodzaju. Czy więc faktycznie było aż tak źle, że film w 1992 roku otrzymał Złotą Malinę? To, że dostał ją reżyser, całkowicie rozumiem, właśnie za owo zmarnowanie potencjału, ale produkcji jako całości się ona nie należała. Plastyczne zdjęcia Dantego Spinottiego, klimatyczna muzyka Michaela Kamena, sam pomysł na fabułę. Kilka scen faktycznie powinno być dłuższych, z mniej oszczędnymi dialogami, wygłaszanymi nie na zasadzie sloganów reklamowych czy haseł wykrzykiwanych podczas demonstracji. Film zachowałby wtedy coś, co jest kluczowe dla dobrego kina przygodowego, czyli rytm i wrażenie nieodkrytej tajemnicy, a więc wszystko to, co wiąże się z równomiernym zaplanowaniem czasu i miejsca dla fabularnych wydarzeń – wstęp, zbudowanie napięcia, postawienie pytań wiążących widza emocjonalnie i intelektualnie z treścią produkcji, rozwinięcie suspensu, kulminację i wyjaśnienie.
„Martwica mózgu”, 1992, reż. Peter Jackson, budżet: 3 miliony, box office: 242 tysiące
W tamtych czasach widzowie nie byli gotowi jeszcze na takie kino. Martwica mózgu jest filmem przedziwnym, przyciągającym i jednocześnie odstręczającym. To nie zwykłe wyciskanie flaków na ekranie ze wszystkiego, co tylko je posiada, bo Jackson mocno nawiązuje swoją wizją do Freuda i jego analiz na temat erotycznego stosunku syna do matki oraz matki do syna na tle innej, młodszej kobiety postrzeganej jako śmiertelnie niebezpieczna rywalka. Jak celnie zauważa w filmie Lionel, stan ludzi po ugryzieniu przez dziwne stworzenie z Wyspy Czaszek przypomina rozkład, tyle że z niekontrolowanym działaniem popędów, w tym tego seksualnego. W obliczu niechybnej śmierci trupy chcą się tylko parzyć i jeść. Osobliwe połączenie, nawet dla gore, więc dzisiaj status kultowy, lecz zarobek mierny.
„Prawdziwy romans”, 1993, reż. Tony Scott, budżet: 12,5 miliona, box office: 4 miliony
Jak to się mogło zdarzyć, że jeden z najlepszych filmów Tony’ego Scotta na podstawie scenariusza, w którym maczał palce m.in. Quentin Tarantino, został taką klapą? Prawdziwy romans jest sensacyjną historią nietuzinkowego związku Clarence’a i Alabamy, którzy zostają wplątani w morderstwo i kradzież narkotyków. Można powiedzieć, że film wyprzedzał swoje czasy w wyobrażaniu sobie, czym niezależne kino stanie się w nadchodzących latach. Był wypełniony charakterystycznymi dla Tarantino i Scotta narracjami, takimi jak stylizowana przemoc, zwroty akcji i odniesienia do kultury popularnej.
„Małolat”, 1994, reż. Rob Reiner, budżet: 40 milionów, box office: 7,1 miliona
W przypadku swoich pierwszych pięciu filmów Rob Reiner miał szczęście, możliwość pokazania talentu i sukces. Niestety potem nadszedł Małolat. Widzowie i krytycy odnieśli się do filmu albo neutralnie, albo wręcz negatywnie. Wyprodukowany za 40 milionów dolarów Małolat zarobił 7,1 miliona na całym świecie. Był to nie tylko kosztowny niewypał, ale okazał się punktem zwrotnym w karierze Reinera jako filmowca. Chociaż później zrobił kilka hitów, już nigdy nie osiągnął poziomu sprzed Małolata.
„Wyspa piratów”, 1995, reż. Renny Harlin, budżet: 98 milionów, box office: 10 milionów
Trudno sobie dzisiaj wyobrazić, że filmy o tematyce pirackiej mogą sukcesów nie odnosić i są nietrafioną rozrywką. Piraci z Karaibów przecież zapisali się w historii kina nie tylko wysokimi kosztami produkcji, ale i kosmicznymi zarobkami. Nie zawsze jednak tak było, chociaż Wyspie piratów nie można odmówić bogatej formy stylistycznej. Ta awanturnicza przygoda dostała budżet w wysokości 98 milionów dolarów. Ktoś postanowił zaryzykować, lecz przegrał z kretesem. Był to ostateczny cios w serce firmy produkcyjnej Carolco Pictures, która ogłosiła upadłość na miesiąc przed premierą. W ten sposób gatunek piracki został porzucony, aż do czasu przybycia do kin Jacka Sparrowa.
„Mary Reilly”, 1996, reż. Stephen Frears, budżet: 47 milionów, box office: 12,3 miliona
Mary Reilly, romantyczny, pięknie stylizowany, pełen suspensu dramat, który zarobił katastrofalne 12,9 miliona dolarów przy budżecie wynoszącym aż 47 milionów. Nim widzowie go jednak zobaczyli, wiele się zadziało – opóźnienia w dacie premiery, trudności w produkcji, permanentne napięcie nadszarpnęły reputację filmu. Może też wpłynęły na TriStar Pictures, który zapewnił tytułowi bardzo skromną premierę. W weekend otwarcia studio umieściło Mary Reilly w zaledwie 1470 kinach. Jak więc tytuł miał cokolwiek zarobić?
„Dzień ojca”, 1997, reż. Ivan Reitman, budżet: 85 milionów, box office: 35,6 miliona
Wydawać by się mogło, że Robin Williams oraz Billy Crystal swoimi talentami komediowymi są w stanie stworzyć hit. I tak się stało. Chemia na ekranie tych dwóch aktorów jest niezaprzeczalna. Pomimo tego Dzień Ojca stał się najmniej dochodowym filmem Robina Williamsa od czasu Zabaweczek pięć lat wcześniej, a trzecim najmniej dochodowym filmem Billy’ego Crystala. Może temat był zbyt ograny? Mało tego, produkcja miała premierę tydzień po pierwszym filmie Austin Powers i cały miesiąc przed Dniem Ojca. To jeszcze bardziej pogrążyło film z udziałem dwóch, jak się wydawało, genialnych komików.
„Jack Frost”, 1998, reż. Troy Miller, budżet: 85 milionów, box office: 68,7 miliona
Ciepła opowieść trochę w stylu familijnym o wokaliście zespołu rockowego, którego karierę przerywa śmierć w wypadku samochodowym. Powraca jednak do życia pod postacią bałwana. Desperacko próbuje nawiązać kontakt ze swoim pogrążonym w żałobie synem Charliem i paradoksalnie robi największą karierę w życiu. Ta osobliwa fabuła wymagała wielu efektów specjalnych, a był koniec lat 90. Może dziecięca widownia pogubiła się, czy to film, czy bajka? A dorośli widzowie nie byli w stanie wejść w fabułę, skoro tak dużą rolę odgrywała w niej istota wykreowana w komputerze?
„Trzynasty wojownik”, 1999, reż. Michael Crichton, John McTiernan, budżet: 160 milionów, box office: 61,7 miliona
Fenomen w tym zestawieniu, zarówno jeśli chodzi o porównanie kosztów produkcji, jak i zysków oraz finalnej jakości produkcji z wynikami finansowymi. Trzynasty wojownik miał być hitem, jednak okazał się spektakularną porażką. Jedną z przyczyn mogła być tematyka. Świat nie był gotowy na bardzo europejską opowieść o Wikingach oraz pewnym bliskowschodnim poecie, który stał się jednym z nich. Nie pomogły dobra gra aktorska ani przygodowy, aczkolwiek brutalny klimat fabuły.