Największe filmowe PORAŻKI FINANSOWE 2023 roku
Czas podsumować filmowy rok 2023 i wziąć pod lupę wszystkie sukcesy i porażki produkcji, które w ciągu ostatnich 12 miesięcy mieliśmy okazję zobaczyć na ekranach kin czy platformach VOD. Za nami czas pełen wielkich filmowych wydarzeń, takich jak wakacyjny Barbenheimer oraz długo wyczekiwanych premier od mistrzów ekranu – Martina Scorsese czy Ridleya Scotta. Pośród tych wielkobudżetowych, niewątpliwie opłacalnych marketingowo produkcji znalazły się jednak również i te, które mimo milionów wydanych najpierw na stworzenie, a następnie wypromowanie filmu nie zarobiły optymistycznie wówczas przewidywanych zawrotnych sum. Wręcz przeciwnie – okazały się totalnym niewypałem, nie przyciągnęły do kin liczby widzów wystarczającej do tego, by tytuł się spłacił. Niektóre zasługują na dużo więcej, niż ostatecznie udało im się zarobić, a zostały przez widownię pominięte zupełnie niesłusznie, inne zaś nie bez przyczyny skończyły z takim, a nie innym, wyjątkowo marnym box office’em. Oto największe finansowe rozczarowania 2023 roku.
„The Marvels” (reż. Nia DaCosta)
Nie boję się stwierdzenia, że The Marvels rozczarowało niemal we wszystkich aspektach, jakie przychodzą do głowy przy recenzjach filmów z uniwersum Marvela, a przy tym wskoczyło na listę tych najsłabszych i najbardziej krindżowych. Połączenie teatralnego aktorstwa ze słabym pomysłem na fabułę klejoną na siłę nieśmiesznymi żartami zdecydowanie nie wyszło twórcom na dobre, powodując zarówno wizerunkową, jak i finansową porażkę. Kontynuacja poczynań Carol Danvers, która tym razem u boku Ms. Marvel oraz Moniki Rambeau ratuje ludzkość, nie wzbudziła żadnych szczególnych emocji i szczerze zniechęciła nawet do spędzenia dodatkowych kilku minut w oczekiwaniu na scenę po napisach. Przy 270 milionach władowanych w powstanie i przewidywany sukces produkcji The Marvels powoli kończy swoją kinową przygodę z 205 milionami na koncie, czego nie uratuje z pewnością ten krótki okres, podczas którego wciąż możemy zobaczyć film na dużym ekranie.
„Życzenie” (reż. Chris Buck, Fawn Veerasunthorn)
Choć najnowszy projekt Disneya debiutujący w setną rocznicę istnienia spółki wciąż wyświetlany jest na ekranach kin na całym świecie, już teraz wiadomo, że Życzenie nie da rady finansowo się wybronić, przynajmniej jeśli mówimy o zarobkach z biletów. Przy solidnym budżecie wynoszącym 200 milionów dolarów – a przypomnijmy, że film jest dostępny dla widzów już od 22 listopada – jak na razie udało mu się uzyskać nieco ponad 100 milionów przychodu. Życzenie ma co prawda wiele odniesień do klasycznych dzieł Disneya i broni się zapadającymi w ucho utworami, a za produkcją stoją twórcy Krainy lodu, z pewnością jednak nie zostanie zapamiętane tak mocno, jak hity z poprzednich lat. Mimo iż na ten moment sytuacja finansowa tytułu niespecjalnie cieszyć powinna producentów, wszystko może przybrać oczywiście zupełnie inny kierunek, gdy Życzenie trafi na platformę Disney+, a znamy już wiele przypadków dzieł, które po niezbyt przyjemnym powitaniu ze strony publiczności w kinach przypadły widzom do gustu dopiero po wylądowaniu w internetowym katalogu.
„Przymierze” (reż. Guy Ritchie)
Guy Ritchie niejednokrotnie udowadniał, że jest w stanie przyciągnąć przed ekrany rzesze widzów. Mimo to 2023 nie był jego szczęśliwym rokiem. Reżyser wypuścił dwa tytuły wyjątkowo oddalone gatunkowo, z których Przymierze jest jego pierwszym tak głębokim, pozbawionym charakterystycznej dozy poczucia humoru dziełem, które z zabójczą powagą ukazuje realia afgańskiej wojny. Film zebrał niemal wyłącznie pozytywne recenzje, jednak wiele czynników złożyło się na to, że skończył ostatecznie jako jego najmniej opłacalna produkcja (budżet wyniósł 55 milionów, podczas gdy box office zaledwie 22 miliony). Winić można tu dystrybucję kinową ograniczoną wyłącznie do Stanów Zjednoczonych, niedługo potem film pojawił się zresztą na Amazon Prime, co wcale nie poprawiło drastycznie jego zarobków. Niezbyt wyszukana okazała się również akcja promocyjna, przez którą Przymierze przeszło w tym roku widzom niemal niezauważenie; zupełnie niesłusznie.
„Mission: Impossible – Dead Reckoning Part One” (reż. Christopher McQuarrie)
Ten przypadek to niemałe zaskoczenie, biorąc pod uwagę naprawdę solidną jakość najnowszej części serii z Tomem Cruise’em, która – powiedzmy sobie szczerze – zaczęła fatalnie, jednak począwszy od interesującej trójki, w której po raz pierwszy ujrzeliśmy Michelle Monaghan, z każdym kolejnym filmem radziła sobie coraz lepiej. Mission: Impossible 7 zalicza się zarówno do najlepiej zarabiających filmów w 2023 roku, jak i tych, które zaliczyły największą porażkę. Skąd ten dysonans? Tytuł na świecie zarobił ponad 560 milionów dolarów, a przypomnijmy, że w okresie emisji w kinach rywalizował z takimi petardami jak Barbie czy Oppenheimer. Chociażby z tego powodu ostatecznie zebrana sumka to niezaprzeczalny sukces. Jednakże sam budżet najnowszego akcyjniaka z Ethanem Huntem kosztował zawrotną sumę 300 milionów, nie mówiąc już o kosztach, jakie przeznaczono na gigantyczną akcję promocyjną filmu. Biorąc pod uwagę wszystkie powyższe czynniki, nie sposób zauważyć, że pomimo ponad półmiliardowych zarobków i przychylnych recenzji Mission: Impossible – Dead Reckoning Part One nie okazała się dla twórców wyjątkowo opłacalnym sukcesem.
„The Flash” (reż. Andy Muschietti)
Uniwersum DC również nie może się pochwalić w tym roku spektakularnymi finansowymi bombami. Na czele listy największych rozczarowań stoi długo wyczekiwany The Flash, któremu niezaprzeczalnie zaszkodziła zła reputacja ciągnąca się za Ezrą Millerem. Osoba aktorska wcielająca się we Flasha zaliczyła kilka kontrowersyjnych incydentów, w tym aresztowanie za napaść czy oskarżenia o manipulację i grooming, co nie przeszło bez echa w filmowym świecie. Produkcji nie pomogło nawet cameo Nicolasa Cage’a czy powrót Michaela Keatona i George’a Clooneya – straty The Flash w porównaniu do kwoty jego wyprodukowania szacowane są na niemal 200 milionów dolarów.
„Indiana Jones i artefakt przeznaczenia” (reż. James Mangold)
Powroty po latach to nie zawsze najlepsze rozwiązanie, zwłaszcza gdy już poprzedni film z serii wydawał się napisany na siłę i podtrzymujący widzów w kinie wyłącznie z sentymentu. Artefakt przeznaczenia to dobry finał, uroczy i przywołujący falę wspomnień z dzieciństwa dla najwierniejszych fanów produkcji w reżyserii Stevena Spielberga, jednak nawet dotychczas najniżej oceniane Królestwo Kryształowej Czaszki przebiło go finansowo niemal dwukrotnie. Może to nadmiar innych tegorocznych filmowych sensacji spowodował, że widzowie nie tak chętnie wybrali się do kin, by zobaczyć, jak aktorsko i kaskadersko radzi sobie ponad 80-letni Harrison Ford, może sama niepozbawiona wad produkcja okazała się dla nich zbyt oddalona od klasycznego przygodowego schematu poprzednich części. Przez połączenie jednego z drugim zwieńczenie losów doktora Jonesa zarobiło w kinach 384 miliony przy budżecie wynoszącym ich 294. Jakkolwiek ten rezultat zabolał twórców, przynajmniej Harrison Ford może pochwalić się całkiem przyzwoitym zakończeniem aktorskiej kariery.
„Shazam! Gniew bogów” (reż. David F. Sandberg)
Shazam! Gniew bogów zapisze się w historii jako najmniej kasowy film uniwersum DC. Na kiepskie wyniki finansowe produkcji złożyły się m.in. kontrowersje wokół odtwórcy głównej roli Zachary’ego Leviego, który za pośrednictwem Twittera zniechęcał ludzi do szczepienia się przeciw COVID-19 preparatami firmy Pfizer. Rzesza widzów, w tym nawet i ulubieńców jego postaci, dała wyraz swojej frustracji z powodu jego słów w internetowych komentarzach, a jak się okazuje także i poprzez niekupienie kinowych biletów na kontynuację przygód Billy’ego. Zresztą, nie tylko to nieporozumienie załatwiło filmowi wątpliwą renomę. Sama Helen Mirren, odtwórczyni roli jednej z bogiń, które schodzą na ziemię i sieją na niej spustoszenie, przyznała, że nie jest w stanie wytłumaczyć fabuły sequela, bo sama najzwyczajniej się w niej pogubiła. Fani więc także i tym razem nie spełnili wysokich oczekiwań Warner Bros. i nie zapełnili specjalnie kinowych sal. Produkcja z budżetem 125 milionów dolarów zarobiła ich 133, przynosząc zdecydowanie niesatysfakcjonujący zysk.
„65” (reż. Scott Beck, Bryan Woods)
Dobra koncepcja zmarnowana miałkim scenariuszem i licznymi błędami logicznymi, które z seansu 65 tworzą doświadczenie nie tyle rozczarowujące, ile wręcz groteskowe. Adam Driver wyruszający na 2-letnią misję w kosmosie rozbija się na planecie, która przypomina Ziemię sprzed 65 milionów lat. Wraz z nim z wypadku żywo wychodzi nastoletnia dziewczyna grana przez znaną z Barbie Arianę Greenblatt, z którą musi znaleźć nić porozumienia i wspólnie wydostać się z czasoprzestrzennej pułapki. Wszystko brzmi obiecująco jedynie w teorii, gdyż film Scotta Becka i Bryana Woodsa zdawała się utrzymywać na powierzchni jedynie obecność Drivera, jednak nawet on nie poradził sobie z tak drętwą akcją. Film, który kosztował Sony 45 milionów, nie zdołał zarobić nawet tytułowych 65.