NAJSMUTNIEJSZE momenty w HORRORACH
Kiedy przyjrzymy się oddziaływaniu emocjonalnemu horrorów w ogóle, łatwo będzie zauważyć pewien charakterystyczny rys emocjonalny tych produkcji. Horrory straszą, obrzydzają, napełniają lękiem w stosunku do rzeczywistości, ale nie wzruszają. Nie powodują smutku, który powoduje łzy. Nie powodują żalu, skłaniającej do refleksji melancholii, bo w większości przypadków mają straszyć, przerażać, lecz dawać poza tym rozrywkę. Są jednak takie horrory, które eksploatują widza do emocjonalnego dna. Są również takie, które czasami wzruszą, chociaż wybrać z nich sceny najbardziej płaczliwe, nie jest łatwo, bo jest ich mało. Poniżej 10 sugestywnych momentów często decydujących o jakości całych filmów.
Śmierć syna Ripley („Obcy: Przebudzenie”, 1997, reż. Jean-Pierre Jeunet)
Niektórzy uważają, że to najgorsza odsłona serii, chociaż nakręcił ją reżyser znany z nietypowego podejścia do kina, co zagwarantowało mu sukces i stałe miejsce w światowym kinie. Wielu powtarzało jego styl i zapewne będzie to robić. Może gdyby Ridley Scott nie wytyczył ścieżki Obcemu, Jeunet by się przebił ze swoją opowieścią, zwłaszcza że finałowa scena jak na horror SF jest poruszająca na zupełnie podstawowym poziomie. Ripley jest zmuszona zabić swojego pobratymca, którym jest ksenomorf, który wpierw zabił swoją matkę, a potem wybrał Ellen na nową. Scena jego śmierci jest długa. Jego ciało bardzo powoli znika w przestrzeni kosmicznej, uchodząc przez niewielką dziurkę w szkle. Na twarzy nowej formy ksenomorfa możemy dostrzec zdziwienie, przerażanie, złość, nadludzką walkę o swoje życie, a to wszystko emocje nam bliskie. Doskonale wiemy, że potwór musi zostać unicestwiony, ale gdzieś w głębi siebie się na to nie godzimy, bo jeszcze nie zaczął żyć, jak każde dziecko.
Czerwony latawiec („Smętarz dla zwierzaków”, 1989, reż. Mary Lambert)
Siłą tej sceny jest rozłożenie napięcia. Jesteśmy świadkami dwóch z pozoru niepasujących do siebie sekwencji – ujęć jadącej ciężarówki i zabawy latawcem na łące. Bawi się mały chłopczyk w asyście swojego ojca. Domyślamy się, co zaraz się stanie, ale nie do końca w to wierzymy. Widać, że cysterna jedzie szybko, a latawiec wyrywa się chłopczykowi na wietrze. Biegnie za nim, ojciec na chwilę się odwraca i już jest za późno. Dziecko wpada pod pędzące auto. Słychać krzyk i wszystko się kończy. Śmierć dziecka w filmie zawsze boli, a w horrorze jest pokazywana jeszcze mocniej. O tym chłopczyku w Smętarzu dla zwierzaków jeszcze usłyszymy.
Przejście („Drabina Jakubowa”, 1990, reż. Adrian Lyne)
Drabina Jakubowa jest specyficznym horrorem, bardziej psychologicznym niż klasycznym filmem grozy. Nie brakuje tu emocjonalnych scen, które poruszają. Warto jednak zwrócić uwagę na zwłaszcza jedną. Główny bohater spotyka w niej małego chłopca i idzie z nim w kierunku światła po schodach. Równocześnie oglądamy ujęcie ze szpitala polowego w czasie konfliktu wietnamskiego, gdy lekarz stwierdza zgon głównego bohatera: Jacoba. Osłuchuje go stetoskopem, upewnia się, że nie żyje, lecz na dłużej jeszcze zatrzymuje wzrok na jego twarzy. Jacob się uśmiecha. W sumie powinniśmy się z tego cieszyć, że nareszcie odnalazł spokój, ale smucimy się, wzruszamy, bo stało się to po śmierci. Jakuba już nie ma. Zostali tylko żywi, z których wielu nie znajdzie spokoju, dopóki nie umrze, podobnie jak on. Ta postwojenna niesprawiedliwość powoduje złość, bunt, sprzeciw, a ich widomym znakiem bezradności są łzy. Tak nie powinno być.
Śmierć muchy („Mucha”, 1986, reż. David Cronenberg)
Nic tak nie cieszy jak śmierć potwora, ale u Cronenberga nic nie może być aż tak proste. Po to najpierw poznajemy doktora Brundle’a od strony tej ludzkiej, miłej, pozytywnej, nacechowanej emocjonalnością niekiedy jak z melodramatu psychologicznego. Potem zaczynamy mu towarzyszyć w czasie przemiany, która stopniowo odziera go z wcześniej obecnych emocji. Aż w końcu Brundle staje się potworem. W tym momencie jednak Cronenberg znów łamie klimat, sceną, kiedy Brundle już jako prawie mucha błaga Veronicę, żeby nie suwała ciąży. Nie o tę scenę jednak mi chodzi. Rozdzierająca jest ta na samym końcu, kiedy Brundle już jako mucha po jeszcze jednej przemianie genetycznej, czyli potwór, który nie jest w stanie już pewnie samodzielnie przeżyć, prosi Veronicę, żeby go zastrzeliła. Chwyta więc jednym z odnóży koniec strzelby i kieruje ją w kierunku swojej głowy. Widać oczy potwora, nieludzkie, lecz pełne strachu, od którego tylko śmierć jest wybawieniem.
Poświęcenie („Ciche miejsce”, 2018, reż. John Krasinski)
To ostatnie pożegnanie ojca z dziećmi, wymigane słowa „kocham cię” i „zawsze kochałem” do głuchoniemej córki, a potem przeraźliwy krzyk, który z jednej strony dodał mu odwagi tuż przed śmiercią, a z drugiej zwabił potwora, żeby odciągnąć go od dzieci. Cena była straszliwa, ale i odpowiednia za życie dwóch osób. Sekwencja wyłącznie dla osób o mocnych nerwach.
Newt („Obcy 3”, 1992, reż. David Fincher)
Newt była szansą, nowym życiem, jedyną istotą, którą naprawdę warto ocalić. Nie przeżyła jednak, a przyczyna jej śmierci dręczyła Ripley od chwili awaryjnego lądowania na więziennej planecie Fiorina 161. Wykorzystała więc odbywającego wyrok w kolonii karnej lekarza Jonathana Clemensa, żeby wykonał autopsję sprawdzającą, czy Newt przypadkiem nie była chora na cholerę. Ripley w jej ciele szukała jednak zupełnie czegoś innego. Sama scena sekcji dziecka jest poruszająca. Reżyser się nie spieszy. Ripley nalega, żeby rozciąć klatkę piersiową. Słychać to. Widać odkładane, zakrwawione narzędzia, a na twarzy Ellen pojawiają się łzy. Ciało Newt jest czyste. Utopiła się w komorze hibernacyjnej. Ze sceny autopsji film przechodzi do pogrzebu, jakże sugestywnego i mądrze opowiedzianego w scenariuszu słowami Dillona.
Pożegnanie („Zombie express”, 2016, reż. Sang-ho Yeon)
Scena rozgrywa się na lokomotywie. Jest to pożegnanie ojca z córką. Dziewczyna płacze, prosi, spazmuje i w pewnym momencie mocno chwyta ojca za rękaw koszuli. Ojciec prosi ją o to, żeby została z pewną kobietą i udała się w bezpieczne miejsce. Dziecko jednak nie rozumie. Boi się, jest czystą kwintesencją mrożących krew w żyłach emocji. Ojciec ma niewiele czasu, więc decyduje się siłą wyrwać swoją koszulę z rączki córki. Przez chwilę widzimy na ręce ranę po ugryzieniu zombie. Mimo że Zombie express jest w wielu momentach tak emocjonalny, że aż w tej uczuciowej otwartości staje się pastiszem dramatu i horroru, ta scena jest naprawdę wzruszająca, zwłaszcza w kontekście tego, co stanie się później, gdy ojciec popełni samobójstwo, a kobieta ze śpiewającą i płaczącą dziewczynką będzie szła tunelem na spotkanie być może jeszcze bardziej mrożącej krew w żyłach widza rzeczywistości.
Co można zrobić dziecku („Smętarz dla zwierzaków”, 1989, reż. Mary Lambert)
W horrorze można je zabić, lecz najpierw przemienić w zombie, z miłości oczywiście, żeby ta śmierć była bardziej akceptowalna, umowna. A jednak boli i powinno. To świadczy o naszym zdrowiu psychicznym, jakimś podstawowym kręgosłupie moralnym, który posiadamy, jeśli nie w stosunku do dorosłych, to zawsze w stosunku do dzieci. Zabójstwa w tej scenie musi dokonać ojciec, ponieważ Gage inaczej go zabije. Twórcy zaproponowali pewną umowność w śmierci malucha. Odchodzi gdzieś w ciemny kąt i tam upada, a po jakimś czasie ogarnia go pierwszego płomień, bo Louis Creed decyduje się spalić cały dom. Najbardziej poruszające w tej scenie są załzawione oczy Gage’a, kiedy już wie, że przegrał, że umrze. Mary Lambert nie oszczędza widzów.
Twórca i jego dzieło („Frankenstein”, 1994, reż. Kenneth Branagh)
Potwory umieją wzruszać, a para Robert De Niro i Helena Bonham Carter znakomicie się w tym wzruszaniu widza uzupełnili. Prym wiodła jednak Helena. To jej zachowanie najbardziej porusza, gdy uświadamia sobie, że jest kimś bardziej podobnym do trupa niż żywą, piękną kobietą, że zrobiona została w desperacji i dla potwora. I nigdy nie będzie mogła żyć wśród normalnych ludzi. Dokonuje więc odważnego i racjonalnego czynu – oblewa się naftą i podpala. To, co w życiu ukochałem, spoczęło w płytkim grobie, który sam wygrzebałem. Podążyłem za nim, na północ, wciąż na północ. Już tyle miesięcy z jednym zamiarem – zabić go. Teraz jestem znużony. Tak umarł doktor Frankenstein, a wraz z nim jego potworny syn.
Śmierć we mgle („Mgła”, 2007, reż. Frank Darabont)
Na koniec scena, która długo zapada w pamięci. Bohaterem jej jest David Drayton (Thomas Jane). Sytuacja rozgrywa się w samochodzie, gdy grupa ludzi z nim na czele decyduje się opuścić supermarket i zaryzykować wszystko. Poruszają się samochodem we mgle. Widzą porozrzucane po okolicy trupy. Nie cofają się jednak, bo uważają, że w sklepie czeka ich śmierć. Zatrzymują się dopiero wtedy, gdy kończy się im paliwo. Wiedzą, że nie mogą wyjść z auta, bo wtedy zjedzą ich mgielne stwory. Decydują się więc na krok ostateczny. Wyrok, a raczej szybką śmierć, w przeciwieństwie do śmierci z ręki potworów, ma im zagwarantować rewolwer i David. Sytuacja jest podwójnie trudna, bo w aucie znajduje się również jego syn. W desperacji David zabija wszystkich, a na końcu chce strzelić sobie w usta, lecz rewolwer jest pusty. Wysiada więc z pełnego trupów samochodu i wtedy dostrzega, że mgła się podnosi. Dookoła pojawiają się ludzie – żołnierze, cywile na ciężarówkach. Świat wraca do życia po ataku potworów z mgły. Wtedy David zaczyna przeraźliwie krzyczeć. Film się kończy.