ZOMBIE EXPRESS. Zaskakujący horror z Korei Południowej
Zombie, w różnych mediach, są dzisiaj przeżute ponad wszelkie możliwe granice – po popkulturze kręciły się już od dawna, ale dopiero XXI wiek wydoił temat do cna: niekończąca się saga komiksowego oraz serialowego The Walking Dead, sam wielki ojciec Romero podpisujący swoim nazwiskiem coraz to dziwniejsze produkcje, romanse z zombie (Wiecznie żywy), Duma i uprzedzenie, i zombie, Left 4 Dead, The Last of Us, proceduralniak o zombie (iZombie), zombie, zombie, zombie. Ciężko w tym temacie zrobić jeszcze coś naprawdę angażującego i chociaż trochę oryginalnego – na szczęście koreańscy nieumarli postanowili wsiąść do pociągu i przetoczyć do konwencji chociaż trochę (nie)świeżej krwi.
Fabuła jest tutaj w założeniach bardzo prosta: w Korei Południowej wybucha rozprzestrzeniająca się w niesamowitym tempie epidemia, zmieniająca ludzi w krwiożercze żywe trupy. W czasie, gdy kraj jest konsumowany przez obywateli, jednym z pociągów podróżuje grupka skrajnie zróżnicowanych bohaterów – pod względem wieku, płci, pozycji społecznej: jest tutaj skrajnie podły prezes z korporacji; para z klasy średniej spodziewająca się dziecka, gdzie mężczyzna na życie pracuje siłą własnych rąk; zespół licealnych sportowców na czele z zakochaną parką; siostry-staruszki; bezdomny czy w końcu główny bohater – korpoludek-rozwodnik przewożący nieletnią córkę do byłej żony. Nie wiedzą, co się dzieje na zewnątrz, jednak szybko się to zmienia, gdy w ostatniej chwili do odjeżdżającego pociągu wpada ugryziona nastolatka, natychmiastowo rozpętując prawdziwe piekło.
Za reżyserię Busanhaeng, czyli Pociągu do Pusan, odpowiada Yeon Sang-ho, mający na koncie dwa całkiem niezłe pełnometrażowe filmy anime (Król świń, The Fake). Zresztą samo Zombie express zaraz po premierze doczekało się pełnometrażowego animowanego prequela (Seoul Station). Twórca ma świadomość, na czym polega sprzężenie mediów i jak zrobić angażujące, szalenie dynamiczne kino. Nie ukrywa też, że dosyć wyraźnie wzorował się na innych hitach filmowych, jednak przy okazji naprawił ich błędy. Jego zombie są naprawdę przerażające – pierwszy atak przelewającej się przez wagon falangi potworów zupełnie mnie zaskoczył i sprawił, że mocniej wbiłem paznokcie w kinowy fotel. Błyskawiczne trupy, atakujące skomasowaną falą, bardzo przypominają nieumarłych z World War Z – jednak koreańska wersja, zrobiona za dużo mniejsze pieniądze, jest też dużo lepiej przemyślana. W filmie Forstera były po prostu blockbusterowym efektem, tak sztucznym, że – pomimo ogromu zniszczeń – po chwili nie robiły już szczególnego wrażenia, szczególnie gdy czas ekranowy zabierała im niezbywalna charyzma Brada Pitta. Tutaj są siłą ostateczną, głównym graczem – ich celem jest nie tyle bycie efektownym kolektywem (chociaż robią świetne wrażenie), ile efektywnym, dzięki czemu kolejni ekranowi bohaterowie szybko stają się częścią zabójczej fali.
Nieźle została też rozwiązana sprawa klasowego i charakterologicznego starcia bohaterów – chociaż potencjał nie został do końca wykorzystany, a całość jest zbyt uproszczona. Rozgrywająca się przez większą część filmu na niewielkiej przestrzeni akcja przypomina w pewien sposób Snowpiercera (ciężko uciec od tego porównania), jednak zderzenie różnych postaw jest tutaj mniej abstrakcyjne, wychodzi naturalniej, jest cały czas zespolone z nieustannym starciem z żywymi trupami. Czym bliżej finału, tym bardziej azjatycka ekspresja daje o sobie znać i przynajmniej jeden bohater zostaje przeszarżowany ponad miarę, ale – jak na akcyjniak o zombie – czynnik ludzki jest tutaj zarysowany naprawdę solidnie, a silnorękiemu przyszłemu ojcu o posturze tira nie sposób nie kibicować. I – co najważniejsze – głównym celem jest tutaj przeżycie, za wszelką cenę. Nie znajdziemy w filmie jakichś wygibasów fabularnych związanych z próbą odpowiedzi na pytanie, co stoi za całą sytuacją: mamy po prostu grupę bohaterów, z których każdy chce kontynuować swoją egzystencję. I konsekwentnie obserwujemy ich walkę, bez żadnych wytrącających z akcji przebitek na wojsko/złe korporacje/niszczejące miasta (nie ma tutaj praktycznie żadnych szerokich planów, co także jest rozwiązaniem budżetowym, ale pomaga w wytworzeniu klimatu totalnego zaszczucia na ekstremalnie małej przestrzeni).
Technicznie film, jak na dziesięć milionów budżetu i brak jankeskiej technologii prosto z kinematograficznych marzeń, wygląda naprawdę dobrze, a braki w efektach specjalnych są uzupełniane świetnym tempem opowieści i niezłym montażem. Twórcy sensownie rozłożyli na szali poszczególne elementy formalne – w odpowiednich momentach uderzają niesamowicie intensywnymi scenami akcji, przetykając je spokojniejszymi sekwencjami „skradankowymi”. Mimo braków technicznych całość cały czas trzyma w napięciu, nie pozwalając się skupić na słabszych rozwiązaniach – jako film rozrywkowy Zombie express sprawdza się znakomicie. Nie wychodzi poza dosyć podstawową charakterystykę postaci, ale działania ofiar dramatu sprawiają, że widz jest zainteresowany ich losem (chociaż nie wszystkich – są tutaj i kompletnie nieprzekonujące wątki, jak relacja starszych sióstr, z której pamiętam już tylko bardzo polskie wcinanie gotowanych jajek w pociągu).
Ostatecznie Yeon Sang-ho zbudował na wypalonym temacie całkiem niezły film, gdzie wrażenie robi wyciśnięcie ostatnich soków z niewielkiego budżetu i fakt, że ta niezbyt oryginalna fabuła poprzez sprawność narracyjną jest niesamowicie angażująca. Całości pomaga też orientalna otoczka, niezwykle świeża gatunkowo – chociaż ma to też swoje minusy, gdyż momentami natężenie uwznioślonego dramatyzmu wygląda dosyć kuriozalnie, szczególnie w połączeniu z ciągłymi krzykami bohaterów. To naprawdę niezły horror na wysokim biegu, napędzany atmosferą ciągłego zagrożenia – nie zostanie w głowie na lata, ma niedociągnięcia, ale w czasie seansu sprawia wiele radości.