search
REKLAMA
Zestawienie

Najlepsze FILMY 2022 roku, które NIE TRAFIŁY do polskich kin

Jakie świetne filmy z 2022 roku nie znalazły się w polskich kinach?

Łukasz Homziuk

4 stycznia 2023

REKLAMA

Macie niedosyt dobrego kina w 2022 roku? Bo ja nie. Kiedy patrzę na listę zeszłorocznych polskich premier, widzę wiele znakomitych tytułów, a w najbliższym czasie nasze ekrany podbiją kolejne perły (w tym moje dwa ukochane arcydzieła ostatnich miesięcy: Wieloryb i Blisko). Choć dostaliśmy wiele, zawsze mogliśmy mieć więcej. Na tej liście ująłem najciekawsze filmy, które ominęły (i prawdopodobnie ominą) nasze kina. Część z nich można oglądać na platformach streamingowych, część widziałem jedynie w obiegu festiwalowym. Wszystkie one dodałyby sporo kolorytu repertuarowi polskich kin, ale niestety nie zdecydowano się na pokazanie ich na wielkim ekranie.

„Taniec młodości”

Ten hit zeszłorocznego festiwalu w Sundance zaszył się w streamingowych odmętach, a szkoda, bo to bardzo odświeżająca propozycja. Kolejny świetny występ zalicza tu Dakota Johnson, ale prawdziwym objawieniem jest wspaniały w głównej roli Cooper Raiff, także reżyser i scenarzysta filmu, nie bez kozery porównywany przez amerykańską krytykę do Richarda Linklatera. Mam poczucie, że scenariusz trochę zbyt łatwo przechodzi nad trudnymi problemami (a jest ich tu co niemiara), ale nie mogę odmówić Raiffowi lekkości i wyczucia w opowiadaniu o problemach wczesnej dorosłości. Historia świeżo upieczonego absolwenta studiów (obecnie wodzireja lokalnych bankietów) znajdującego bratnią duszę w młodej matce ma niezwykle uroczy, komfortowy vibe.

„Paczuszka pełna miłości”

Pora na inny tytuł dający sporo ciepła. Gdy podczas ostatnich Nowych Horyzontów pewna festiwalowiczka skwitowała nowy film Gastóna Solnickiego tymi dwoma słowami: „ciekawa wrażliwość”, spodziewałem się najgorszego. Jak się okazuje, zupełnie niepotrzebnie. Choć Paczuszka pełna miłości jest może trochę zbyt pretensjonalna jak na mój gust, to rzadko trafia się film tak odprężający i masujący oczy. Jeśli kiedyś zdołacie go obejrzeć, gwarantuję, że będziecie po nim wypoczęci jak nigdy, a piosenka Wonderful Life będzie brzmiała wam w uszach jeszcze dobrych parę tygodni po seansie.

„Blondynka”

Film Andrew Dominika od chwili premiery rozgrzewa nie tyle Netflixowe serwery, ile emocje wśród widzów. Dla mnie również jest twardym orzechem do zgryzienia, ale większość wątpliwości ustępuje miejsca zachwytowi nad stylistyczną odwagą reżysera. Blondynka to prawdziwa jazda bez trzymanki – kolaż różnych tekstur, kolorów i formatów. Audiowizualna uczta zadziwiająca nawet wtedy, gdy na ekran spoglądamy z poziomu kanapy. Jednak przez cały seans zastanawiałem się, jak wielkim przeżyciem musiałoby być oglądanie tych obrazów, połączonych z tą muzyką i tą historią, w kinie. Niestety większości z nas nie było dane się o tym przekonać.

„This Much I Know to Be True”

A skoro już mowa o Andrew Dominiku: pewnie nie wszyscy wiedzą, że oprócz Blondynki reżyser wypuścił w mijającym roku jeszcze jeden film. W This Much I Know to Be True centralne miejsce zajmuje twórczość Nicka Cave’a (notabene współkompozytora muzyki do Blondynki). Osią wszystkiego są sfotografowane z werwą fragmenty muzyczne, ale zapis sesji nagraniowej Dominik regularnie przerywa materiałami zza kulis. A to Nick czyta mejle od fanów, a to rozmyśla nad życiem. Nic tu nie wygląda na wymuszone lub nadmiernie wykoncypowane. Kolejne piosenki i wypowiedzi głównego bohatera wspólnie układają się w widowisko, które aż prosi się o pełną salę widzów bujających się w rytm muzyki Cave’a.

„Coma”

Bertrand Bonello przygotował na początek 2022 roku zadziwiający film. Pokazywana premierowo na zeszłorocznym Berlinale Coma bierze na tapet rzeczywistość pandemicznej izolacji, ale robi to w niekonwencjonalny sposób. Film przybiera formułę hybrydycznego eseju łączącego live action, animację i materiały archiwalne, bez ostrzeżenia przemieszczającego się między czterema ścianami pokoju i przestrzenią fantasmagorycznych wizji. I nie chodzi tylko o lockdown, ale też temat znacznie donioślejszy. Ostatecznie Coma stanowi wzruszającą próbę zrozumienia odległego świata nastoletniej córki Bonello, której to reżyser zadedykował swój intrygujący, bardzo niecodzienny film.

„Film powieściowy”

Kto widział choć jeden film Honga Sang-soo, ten mniej więcej wie, czego może się spodziewać. Bohaterowie ciągle gadają, czasem popijają soju (rzadziej lżejsze trunki). Niby nic wielkiego, a jednak Koreańczyk umie uwodzić widza swoim ulotnym stylem. W Filmie powieściowym międzyludzkie spotkania dostarczają wiele śmiechu, ale i szczyptę goryczy. Głównym tematem stają się wątpliwości rodzące się w artyście. Sporo tu więc autorefleksji, a może i autoironii – film o twórczych blokadach i niepewnościach nakręcił przecież reżyser, który w ciągu ostatnich dziesięciu lat zrobił aż 15 pełnych metraży. Ten pozostawił mnie z uśmiechem na ustach i zachwytem nad przepięknymi biało-czarnymi kadrami.

„Piosenka o miłości”

Kamper, samotna kobieta, piękne górskie, piaszczyste pejzaże. Brzmi jak Nomadland Chloé Zhao i coś w tym jest, choć Max Walker-Silverman swój pełnometrażowy debiut kieruje na trochę inne wody. Dale Dickey, dotąd znana głównie jako mistrzyni drugiego i trzeciego planu (świetna choćby w Do szpiku kości), gra tu fantastycznie stonowaną i zarazem przejmującą rolę. Jej bohaterka czeka na spotkanie, a gdy już ono nastąpi, przyniesie tylko chwilowe ukojenie. Miłość łączy się z melancholią i żalem, a także bolesnym pytaniem: jak żyć, gdy ta „prawdziwa” miłość jest już za nami? Świetne amerykańskie indie, którego chciałoby się więcej w obiegu kinowym, a nie w odległych rubieżach internetu.

„Takie lato”

Nie wiem, czy kiedyś w pełni polubię się z Denisem Côté, ale ten film wyszedł mu naprawdę dobrze. Trzy młode seksoholiczki trafiają na eksperymentalną terapię w domku z dala od miejskich zabudowań. Na ekranie nie widzimy żadnego seksu, bo reżyser skupia się na wsłuchiwaniu się w opowieści swoich bohaterek – czasem przejmujące wyznania na temat przeszłości, czasem rozbuchane fantazje o przyszłości. Z ich wypowiedzi i zachowań wyłania się film nie tylko o seksie, ale też o samotności i potrzebie bliskości. A wszystko to zanurzone w gorącym, letnim klimacie, który aż bije z ekranu.

„Do piątku, Robinsonie”

Dziwnie pisze się o tym filmie po śmierci Godarda, zwłaszcza że w obiektywie irańskiej reżyserki Mitry Farahani legenda Francuskiej Nowej Fali zachowuje niebywałą formę – chociaż ciało niestety zdradza swoje lata, stan ducha zdaje się wskazywać bardziej na lat 20. niż 90. Do piątku, Robinsonie to dowcipno-refleksyjny zapis korespondencji Godarda z innym artystą w okazałym wieku, Ebrahimem Golestanem. Po seansie w głowie pozostaje głównie ten pierwszy, sfilmowany przez Farahani w najdziwniejszych konfiguracjach. Dzięki temu filmowi Godarda zapamiętam jako człowieka do końca żywo zainteresowanego i – w pozytywnym sensie – szalonego, wysyłającego znajomym zrobione pod stołem selfie z bananem i uroczo gawędzącego przy wtórze niemiłosiernie rozcieńczonego wina.

Na liście pominąłem tytuły, które posiadają polskiego dystrybutora – zarówno te z ustaloną już datą premiery, jak i te na razie odłożone na półkę, ale z nadziejami na kinowy debiut w drugiej połowie roku. Lista jest, oczywiście, subiektywna, a do tego niekompletna. Sam nie widziałem masy interesujących filmów powstałych w 2022 roku i ostrzę sobie zęby na ich pokazy w kinach. Wśród najbardziej wyczekiwanych przeze mnie obrazów bez polskiego dystrybutora znajdują się Pearl Ti Westa i No Bears Jafara Panahiego. Dajcie znać, jakich zeszłorocznych tytułów wam najbardziej brakuje w kinowym repertuarze.

Łukasz Homziuk

Łukasz Homziuk

Student wrocławskiego kulturoznawstwa, laureat konkursu krytycznofilmowego Krytyk Pisze (2022). Da radę obejrzeć wszystko, choć zwykle woli arthouse od Marvela.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA