Siostry Wachowskie są tego typu artystkami, których twórczość dociera do mojego gustu niezależnie od konkretnego dzieła i czasów, kiedy powstało. Inaczej mówiąc, chwytam zarówno wszystkie części Matrixa, jak i Brudne pieniądze. Cieszę się, że biorę udział w tej przygodzie Wachowskich z kinem, gdyż niewątpliwie traktują je w tak niezobowiązujący i rozrywkowy sposób, jak lubię. Tym bardziej odkąd nakręciły Speed Racera, czekałem na kolejny film i pod skórą czułem, że się nie zawiodę. To, co zobaczyłem w Atlasie chmur, przerosło moje oczekiwania i – co mnie tym bardziej cieszy, bo kocham literaturę niezależnie od jej gatunku – sprawiło, że odkryłem niesamowitą książkę Davida Mitchella. Pomogła mi ona zrozumieć film, co nie jest żadnym przytykiem do reżyserek (i reżysera). Jeśli już to ma być wytknięcie komukolwiek niesprawności, to raczej moim zdolnościom pojmowania czy też inteligencji. Atlas chmur przypomina trochę grę w mahjong. Kolejne odpadające pary symboli odsłaniają inne, a z drugiej strony coraz więcej zablokowanych płytek, więc ilość dubletów się również zmniejsza. I jak tu się odnaleźć w tej wielości znaczeń, motywów i historii? Polecam każdemu to niecodzienne, filmowe doświadczenie.
Widzenie królików bywa niebezpieczne. Zdarza się po narkotykach, alkoholu, we śnie i czasami w rzeczywistości, o ile trzyma się je w domu, ogląda w telewizji, sklepie zoologicznym, zoo lub na mięsnej, króliczej fermie. W naturze dużo trudniej dostrzec króla, chyba że pojedzie się na Okunoshimę, czyli tzw. króliczą wyspę. Generalnie nie będzie niczym typowym, gdy regularnie będziecie widzieć króliki, a zwłaszcza ludzi za nie przebranych. Ten opis być może pozornie nie ma sensu, ale przyjrzyjcie się filmowi. Z braku logiki można wyciągnąć ciekawe informacje, postawić na nowo pozornie oczywiste pytania. Główny bohater w Donniem Darko zobaczył królika, który wrócił w czasie, żeby go ochronić przed spadającym z nieba silnikiem odrzutowca. A może to bohater strzelił do człowieka przebranego za królika, żeby ów silnik mógł na niego wreszcie spaść? Wcześniej podróżował w czasie i stwierdził, że czas zakończyć życie. Naprawdę nie wiem, ile metapoziomów semantycznych Richard Kelly chciał zawrzeć w swoim filmie. Czuję się trochę jak w czasie lektury Ulissesa. Nie skończyłem go zresztą, bo druga połowa tego dzieła mnie przerosła.
Wiersze bywają skomplikowane, enigmatyczne i skłonne do mistyfikacji, ponieważ ich jądro należy do najbardziej osobistych przeżyć autora. Wiersze o miłości zwłaszcza. Zwykle trzymam się z daleka od filmów, które przypominają wizualizację poezji, ale ten spod ręki Kitano jest wyjątkowy. Może dlatego, że przepełniony symboliką daleką od naszej zachodniej kultury? Nie w pełni ją rozumiemy. Może gdybyśmy posiedli tę wiedzę, trudniej by nam było wpaść w zachwyt? Niewątpliwie reżyser poprowadził nas przez irracjonalne światy miłości w sensie wschodnim, nie oferując żadnej pomocy. Jedyną wskazówką może okazać się nasze własne doświadczenie miłości bądź pożądania, bo też do nas na podstawie fabuły Lalek należy rozsądzenie, co w miłości do drugiego człowieka, tej erotycznej, nas napędza – popęd czy górnolotne, poetyckie fantasmagorie. Gdy zdołamy sobie odpowiedzieć na to pytanie, może uniezależnimy się od miłosnych afektów i przestaniemy być bezwolnymi lalkami. Z drugiej strony istnieje niebezpieczeństwo, że gdy się wreszcie dowiemy, co kryje się za zasłoną miłości, staniemy się na zawsze zimni. Lepiej nie wiedzieć? Jak napisał mój redakcyjny kolega, Rafał Oświeciński, w recenzji filmu – Lalki mają służyć kontemplacji, nie szczegółowej analizie.
Trzeba wykazać się tzw. myśleniem dialektycznym, żeby ogarnąć pomysł na Incepcję. Jej konstrukcja wcale nie jest nazbyt skomplikowana, tylko fabuła składa się z wielu porozrzucanych elementów. Kilka seansów wystarczy, żeby odkryć wszystkie zakamarki scenariusza, a i wiedza o solipsyzmie się przyda. Mamy więc jawę i sen, ale w śnie można jeszcze śnić na głębszym poziomie o tym, że się śni, a jeśli wytężymy wyobraźnię, uświadomimy sobie, że śnienie o śnieniu może być kolejnym wierzchołkiem snu. A więc śnimy o tym, że śnimy w kolejnym śnie, a kiedy się budzimy, musimy zrobić to przynajmniej trzy razy, żeby uznać incepcję za zadowalającą. To kluczowe słowo – zadowalającą, lecz nie perfekcyjną. Ile jest więc poziomów śnienia? Nieskończona ilość, a na samym dnie kryje się największa ułuda, czyli sen o rzeczywistości, z którego wystartowaliśmy do podstawowego śnienia. Jak widzicie, incepcja jest modelową, Heglowską dialektyką, a na jej dnie przebywa duch, który steruje tym, co wydaje się nam prawdą, a co ułudą.