Najbardziej PRZEREKLAMOWANE filmy ostatniej DEKADY
Bohemian Rhapsody (2018)
Filmowa biografia lidera kultowego zespołu Queen z 2018 roku uchroniła się przed zepchnięciem w niepamięć, na którą mogła być skazana po obyczajowym skandalu związanym z pierwotnym reżyserem produkcji – Bryanem Singerem. Zamiast tego mocno zamieszała w sezonie nagród filmowych – zdobyła dwa Złote Globy (w tym w kategorii najlepszy dramat) oraz cztery Oscary (m.in. dla najlepszego aktora pierwszoplanowego). Niezaprzeczalnie zachwycił też widzów, którzy tłumnie wypełnili sale kinowe. Czy całkowicie wypaczona względem prawdziwych wydarzeń, dopasowana do największych narracyjnych klisz (smutne sceny puentowane są deszczem) i ugrzeczniona (czy w XXI wieku homoseksualizm musi być wciąż traktowany jako tabu) historia zespołu Freddiego Mercury’ego była dla widzów mniej istotna od możliwości wysłuchania ulubionych hitów w kinowej sali? Takie niestety mam wrażenie. Rami Malek też raczej, mam wrażenie, próbował odgrywać przed kamerą gwiazdora, a nie stworzyć przekonującą kreację.
Czarne bractwo. BlacKkKlansman (2018)
Green Book (2018)
Green Book może pochwalić się Oscarem za najlepszy film w 2018 roku i dużą dawką miłości, którą obdarzyła go światowa widownia. Moim zdaniem całkowicie niezasłużenie. Nie ujmuję Green Bookowi rzetelnej realizacji, nie odbieram bardzo dobrych kreacji dwóch głównych aktorów, a zgodzić się mogę też, że to film z całkiem sprawnym scenariuszem (chociaż mnie swoim przesłodzeniem męczący). Szkoda tylko, że rodzina muzyka, którego zagrał Mahershala Ali, uznała film za stek bzdur i przyznała, że nikt z nimi nie konsultował projektu (a zatem wysłuchano tylko wersji białoskórych…), a całość sprawia wrażenie zrobionej tak, by białym Amerykanom było milej. Zobaczcie, kiedyś to był rasizm – segregacja w restauracjach, teraz to już nie ma rasizmu, bo uśmiechamy się, jak Włoch zaprasza czarnego na rodzinną kolację. Taki obraz mógł powstać w latach 50. czy 60., a może i 90. (złotej erze takich wyciskaczy łez), ale nie powinien w 2018 roku, kiedy problemy rasowe w Stanach Zjednoczonych są dużo bardziej skomplikowane, ale wciąż obecne.
Na noże (2019)
Są filmy, które mnie omijają. Nie są po prostu dla mnie, wymykają się mojej wrażliwości i chociaż siłą rzeczy nie nazwę ich arcydziełem, to rozumiem, że ktoś może. Takim filmem jest np. Zimna wojna Pawła Pawlikowskiego. Są też filmy, których fenomenu zwyczajnie nie rozumiem. Taką produkcją jest zeszłoroczne Na noże Riana Johnsona. Jest to film niewątpliwie dobry (moim zdaniem zdecydowanie najlepszy w tym zestawieniu), przy którym miło można spędzić czas, ciesząc się lekkim humorem, gwiazdorską obsadą i świetną rolą Any de Armas. Gdzie tu jednak miejsce na tytuł jednego z najlepszych filmów roku? Gdzie potrzeba nominacji do najbardziej prestiżowych nagród filmowych? Nie wiem. A gdzie opisywane w wielu recenzjach zwroty akcji, których nie da się przewidzieć? Tego już zupełnie nie rozumiem. Nie chce wypaść pretensjonalnie, ale szczególnie pod tym kątem film szalenie mnie rozczarował. Najważniejsze zwroty akcji wcale mnie nie zaskoczyły.
Jakie tytuły wy umieścilibyście na takiej liście?