Najbardziej PRZEREKLAMOWANE filmy ostatniej DEKADY
Zapraszam do kolejnego już podsumowania związanego z ostatnimi dziesięcioma latami w światowym kinie. Znajdziecie tu siedem filmów powszechnie uznanych przez widzów i krytyków za bardzo udane, a które ja osobiście uważam za całkowicie przereklamowane.
Pamiętajcie, proszę, że nie zawsze „przereklamowany” = „nieudany”, a każdy z tytułów postarałem się odpowiednio uargumentować – tak, aby nie rzucać tu tytułów, które zwyczajnie mi nie podeszły.
Incepcja (2010)
W 2010 roku Christopher Nolan – po wielkim sukcesie Mrocznego Rycerza – był na fali wznoszącej i zaprezentował publiczności swój kolejny film, Incepcję. Produkcja okazała się wielkim kasowym hitem, momentalnie skradła też serca widzów, a do dziś uznawana jest za jeden z najlepszych filmów XXI wieku. Jakkolwiek sam wyszedłem z kina bardzo zadowolony, tak z czasem zacząłem w filmie z Leonardem DiCaprio w roli głównej dostrzegać poważne wady, odświeżenie filmu wcale mu nie pomogło, a dziś przypominam sobie o nim, tylko widząc go na prestiżowych miejscach kolejnych rankingów. Dobra obsada, efektowne sceny akcji i emocjonująca muzyka to za mało, żeby nie zauważyć, że twórca za bardzo zachłysnął się swoim poprzednim filmem i w tym jeszcze mocniej postawił na przekombinowane zwroty akcji i na zmianę nienaturalnie patetyczne i kulawo ekspozycyjne dialogi. Niepotrzebnie obecny jest tu wątek miłosnej tragedii, nie pomaga sam fakt, że mimo opowiadania o podróżach przez sny Incepcja niewiele ze stylistyką snu ma wspólnego.
Mroczny Rycerz powstaje (2012)
Zostańmy na chwilę jeszcze w filmografii Christophera Nolana. Po Incepcji twórca zrealizował film zamykający zaczętą w 2005 roku serię o Batmanie. Mroczny Rycerz powstaje kontynuował wątki rozpoczęte w poprzedniej, niezwykle dobrze przyjętej, ale opartej na otwartym zakończeniu odsłonie. Dość jednogłośnie ogłoszono go po premierze godnym zwieńczeniem losów Batmana o twarzy Christiana Bale’a i kolejnym udanym filmem Nolana. W trakcie wizyty w kinie nie mogłem uwierzyć w tak pozytywny odbiór filmu. Przecież zaprezentowano nam kiepsko zrealizowany (np. słynni już statyści przewracający się, zanim ktokolwiek zdąży ich dotknąć), pełen scenariuszowych dziur i wpadek (materiał na oddzielny tekst) film, przy tworzeniu którego każdy chyba był zupełnie znudzony. Gotham przestało nawet udawać Gotham, a stało się Nowym Jorkiem, Batman przestał z dnia na dzień być Batmanem, kompletnie wypaczając finał Mrocznego Rycerza, przeciwnicy uknuli groteskowy i bezsensowny plan zemsty, a brak jakiejkolwiek wzmianki o granym przez tragicznie zmarłego Heatha Ledgera Jokerze nie miało nic wspólnego z oddaniem aktorowi szacunku.
Zniewolony. 12 Years a Slave (2013)
Steve McQueen po bardzo dobrze przyjętych, chociaż trudnych, Głodzie i Wstydzie zmierzył się z tematyką o dużo większej – historycznej i realizacyjnej – skali. Przeniósł na ekran prawdziwą historię czarnoskórego mieszkańca Nowego Jorku, który zostaje porwany i sprzedany jako niewolnik na południe Stanów Zjednoczonych. Film w sezonie nagród zebrał wszystkie najważniejsze statuetki, kończąc ten przemarsz triumfalnym zdobyciem Oscara za najlepszy film. Niestety, wyznanie jednego z członków Akademii, który przyznał się, że nawet nie widział nagrodzonego filmu, a zagłosował na niego ze względu na ważną tematykę, jest do zrozumienia sukcesu Zniewolonego kluczowe. Zgodzę się, że tematyka rzeczywiście jest istotna, ale nie niesie za sobą udanej produkcji. Film McQueena nie wywołuje emocji, chłodno podchodzi do opowiadanej historii, która w wydaniu McQueena wydaje się płytka i pozbawiona jakiejkolwiek puenty. Aktorsko potrafi co prawda zrobić wrażenie, głównie dzięki debiutującej na wielkim ekranie Lupicie Nyong’o (zasłużony Oscar) i świetnym Michaelu Fassbenderze, ale poza tym nie ma nic do zaoferowania. Przeciwnie – kiedy bohater grany przez Brada Pitta zaczyna opowiadać oderwane od realiów kazania o historii, która oceni ich działania, widz zaczyna chcieć postąpić jak członek Akademii, tj. darować sobie seans.