Czyli trio Steve Martin, Martin Short oraz Chevy Chase (niekoniecznie w tej kolejności). To jedne z pierwszych postaci przychodzących na myśl w danym temacie. Wzorowani na dawnych gwiazdach kina niemego, a konkretnie pierwszych ikonach westernu, stanowią ogólną bekę z idoli (pop)kultury. Wierzący w siłę swojego wizerunku oraz wierność fanów, a w rzeczywistości będący jedynie rozpieszczonymi dzieciakami, które nigdy w życiu nie miały w ręku prawdziwej broni i nie musiały borykać się z poważnymi problemami bez wsparcia asystentów i służących. Świetna satyra na hollywoodzkie primadonny, no i sympatyczne kreacje same w sobie.
Amant popularnego kina przygodowo-awanturniczego, które zrobiło z niego bohatera i twardziela, choć oczywiście prawdziwe oblicze Bruce’a jest zgoła inne. Niemniej to właśnie do swoich ekranowych doświadczeń sięga, gdy zmuszony jest ratować innych w obliczu prawdziwego niebezpieczeństwa, jakie wymusza na nim pokonanie własnych słabości. Ostatecznie to właśnie jemu, zgodnie z wykreowanym wizerunkiem, przypisano miano pogromcy wielkiej małpy. W aktora udanie wcielił się Kyle Chandler i jest to jedna z niewielu postaci, które nie mają swojego odpowiednika we wcześniejszych wersjach King Konga. Oczywiście główną gwiazdą pozostaje tu zjawiskowa blondynka i pozbawiona pracy aktorka wodewilowa Ann Darrow w interpretacji Naomi Watts.
Polski akcent w osobach legend warszawskiej sceny aktorskiej, czyli małżeństwa Bronskich, w które wcieliło się… małżeństwo Brooksów (Anne Bancroft i Mel Brooks). Ergo Polaków grają Żydzi, ale, jak na Amerykanów przystało, są w tym całkiem dobrzy. W przeciwieństwie do swoich wcieleń. Fryderyk jest bowiem fatalnym aktorem przekonanym o swojej wielkości, a odnoszącym sukcesy jedynie z uwagi na uroczą małżonkę. Dopiero gdy podejrzewa ją o romans, zaczyna ze złości błyszczeć na scenie w adaptacji Szekspira… To sympatyczny remake komedii Ernsta Lubitscha o tym samym tytule, gdzie bohaterami było małżeństwo Tura (Carole Lombard i Jack Benny).
Gwiazdor kina akcji i mistrz sztuk walki w jednym. Arogancki, przebojowy i zarozumiały, sam wykonuje swoje kaskaderskie popisy na planie. Mimo to jest wyszydzany, a jego możliwości kwestionowane. Dlatego bierze udział w tytułowym turnieju, gdzie zresztą udaje mu się pokonać dwóch kluczowych wojowników z innych światów. Choć postać Cage’a z gier wzorowana była ponoć na Jeanie-Claudzie Van Dammie, to w filmie wcielił się w niego Linden Ashby, który ćwiczył sztuki walki, jeszcze zanim został wybrany do roli. W marnym sequelu, w którym Cage ginie, aktor nie powrócił, jakby przeczuwając, co się święci – zastąpił go Chris Conrad.
Oscarowy film z nominowanymi do Złotego Rycerza kreacjami Bette Davis i Anne Baxter, a w tle także epizod Marilyn Monroe tuż przed jej oszałamiającą sławą. Dwie pierwsze wcielają się w aktorki, odpowiednio: ukształtowaną, doświadczoną i starzejącą się legendę sceny oraz młodą i naiwną nowicjuszkę, która pod pretekstem dobrych chęci stara się wygryźć weterankę i ostatecznie wchodzi w jej buty. Joseph L. Mankiewicz bez upiększeń pokazuje kulisy aktorskiej sławy, jej cenę i to, co potrafi zrobić z ludźmi. Margo to natomiast idealny obraz idola i bożyszcza tłumów muszącego stawić czoła nieubłaganemu upływowi czasu. Paradoksalnie kreacja ta uratowała karierę Davis, na nowo przywracając jej blask.
Wątpiący w siebie aktor o dogasającej karierze, która, mimo jego starań, nigdy nie doprowadziła go do pierwszej ligi. Gwiazda serialu Bounty Law i spaghetti westernów oraz kilku B-klasowych produkcji pokroju Czternaście Pięści McCluskeya. Ma problem z dowartościowaniem się (w czym pomaga mu jego kaskader i zarazem przyjaciel Cliff Booth) oraz cierpi na zaburzenia afektywne dwubiegunowe. Nie lubi hipisów. Szczęśliwie nic z tych rzeczy nie trapi wcielającego się weń Leonardo DiCaprio, dla którego występ u Tarantina to kolejny popis talentu oraz n-ty z rzędu hit w pokaźnym dorobku.