MIĘDZY OSCARAMI – podsumowanie gali z serca płynące
Tak natomiast galę podsumowuje Grzegorz Fortuna:
Dziewięćdziesiąta edycja rozdania Oscarów przejdzie zapewne do historii jako „ta nudna”, podczas której nic się nie wydarzyło. A to oznacza, że nie przejdzie do historii w ogóle. Trudno dziwić się oceniającym ją dziennikarzom, bo poprzeczka została zawieszona wysoko – w zeszłym roku mieliśmy wszak niespodziewane zwycięstwo Moonlight i spektakularną pomyłkę Warrena Beatty’ego i Faye Dunaway. W tym roku Bonnie i Clyde się nie pomylili, a koperty były wręcz absurdalnie dobrze oznaczone.
Nie w przewidywalności leży jednak mój główny problem z Oscarami. Nie jest też nim przesadna wystawność, poprawność ani brak odpowiedniego zdywersyfikowania nagród. Mam z nagrodami Akademii inny problem – jej członkowie nie są w stanie poznać geniuszu nawet wtedy, gdy dostaną nim w twarz. Tkwią przez to w ciągłym przesunięciu, które powoduje, że choć Oscary bardzo często dostają znakomici twórcy, to otrzymują je nie za te filmy, co trzeba.
Jak to działa? Przyjmijmy, że reżyser, scenarzysta, aktor lub producent X ma na swoim koncie świetne filmy, w których pokazuje niezwykły kunszt, ale mimo tego nie zdobywa nagrody. Po pewnym czasie w prasie i Internecie zaczynają pojawiać się artykuły o wymownych tytułach – „Dlaczego X ciągle nie ma Oscara?”. Członkowie Akademii wpadają wówczas w popłoch, a część z nich zapewne podświadomie decyduje, że jak tylko trafi się okazja, by X dostał Oscara, to oni go chętnie przyznają. Wystarczy wówczas przyzwoity film, by X zgarnął statuetkę – a tymczasem wśród nominacji czeka o wiele bardziej interesujący Y, o którym prasa zaraz napisze, że powinien mieć nagrodę. Oscary tkwią przez to w błędnym kole, z którego nie sposób się wydostać – ciągle trzeba przecież nadrabiać zaległości.
Podobne wpisy
Podręcznikowym przykładem będzie tu zapewne Martin Scorsese, który nie dostał statuetki ani za Taksówkarza, ani za Wściekłego byka – dwa arcydzieła, które na zawsze wpisały się do historii kina – ale za Infiltrację.
Spójrzmy więc na tegoroczne nagrody. Oscara dla najlepszego aktora pierwszoplanowego otrzymuje Gary Oldman za perfekcyjne udawanie, że jest Winstonem Churchillem. No i super, ale Oldman powinien tego Oscara dostać lata temu – albo za Szpiega, albo za Leona zawodowca, za którego nie był nawet nominowany. Najlepszym reżyserem zostaje z kolei Guillermo del Toro, którego Kształt wody zdobywa także nagrodę dla najlepszego filmu. I choć kocham del Toro szczerą miłością, to nie da się ukryć, że Kształt wody jest filmem mocno wtórnym, niezbyt zaskakującym i… jednym z najgorszych w karierze reżysera. Wszystkie te laury twórca powinien dostać przed dekadą za Labirynt fauna.
Problem polega tu na tym, że ilekroć Akademia dopuszcza się tego typu spóźnienia, Oscara nie dostaje ktoś, kogo wybranie byłoby o wiele bardziej interesujące. Bo w tegorocznej stawce najlepszych filmów było co najmniej kilka bardziej intrygujących i prowokujących od Kształtu wody – choćby Uciekaj!, Nić widmo czy Trzy billboardy za Ebbing, Missouri. W stawce reżyserów czaił się genialny debiutant, Jordan Peele, a w grupie aktorów – Timothee Chalamet.
Podobną sytuację mamy u najlepszych aktorek – Akademia nagradza Frances McDormand, która jest doskonałą aktorką, ale kompletnie pomija brawurową Margot Robbie w Ja, Tonya, która pierwszy raz w życiu miała okazję udowodnić, że ma gigantyczny talent, który pozwolił jej wcielić się w niełatwą rolę wulgarnej wieśniary w oryginalny, ciekawy i przekonujący sposób. A Vicky Krieps, odkrycie Nici widmo, aktorka, która zjada i przeżuwa w filmie Andersona takiego aktorskiego potwora jak Daniel Day-Lewis, nie otrzymuje nawet nominacji. Dostaje ją natomiast znowu Meryl Streep za to, że przekonująco odegrała Meryl Streep.
Mógłbym mnożyć te narzekania w nieskończoność – niedostrzeżenie dźwiękowego i montażowego geniuszu Baby Driver uważam za zbrodnię, która powinna być ścigana z urzędu. Ale w sumie co z tego? Zarwałem kolejną noc i wcale nie żałuję, bo kibicowanie, darcie się do ekranu i narzekanie jest moim corocznym rytuałem i zostanie nim nadal. Tak samo ma większość dziennikarzy filmowych we wszystkich zakątkach świata. Akademia może więc tkwić w swoim przesunięciu do końca świata, a Oscary nadal będą tak samo istotne w branży. Nawet jeśli spora część twórców otrzymuje tak naprawdę nagrody-przeprosiny za pominięte przed laty projekty.