MGŁA. Recenzja serialowej wersji opowiadania Kinga
W tym roku mija dokładnie dziesięć lat od premiery Mgły, filmowej adaptacji opowiadania Stephena Kinga. Film Franka Darabonta swego czasu zrobił niemałą furorę. Nie tylko dlatego, że dobrze oddał obrazem to, co King ułożył w słowach, ale także przez szokujące zakończenie, wobec którego trudno było pozostać obojętnym. Telewizji Spike wespół z braćmi Weinstein zamarzyło się powtórzenie tego artystycznego sukcesu, tym razem opowiadając o śmiercionośnej mgle w formie serialu.
Jak się ta próba udała? Cóż, Darabont nie tylko pozostanie reżyserem, który najlepiej odnalazł się w Kingowskiej Mgle, ale także tym, który spośród wszystkich twórców, radzi sobie z adaptowaniem Kinga jak dotychczas najlepiej (o czym świadczą przykłady Zielonej mili oraz Skazanych na Shawshank). Bo serialowa Mgła, choć miewa swoje mocniejsze momenty, to jednak na dłuższą metę nie zawiera w sobie nic interesującego.
Takie już czasy nastały, że jeśli jakikolwiek film zdradzi choć drobne przesłanki do tego, by rozciągnąć go do większej formy, zdolnej do przykucia uwagi widza na długie godziny, można być pewnym, że producenci skorzystają z tej możliwości. Trend przedłużania żywota filmów poprzez przetwarzanie ich na formę serialu uważam za czysto koniunkturalny, często stojący w opozycji do artyzmu. Widz bowiem zawsze, choćby z ciekawości, będzie chciał sięgnąć do produkcji sygnowanej tytułem o wyrobionej renomie, nawet jeśli jego fabuła niepotrzebnie powędruje w te rejony, które albo powinny pozostać tajemnicą, albo po prostu nijak mają się do tego, co widzieliśmy w oryginale. Jest to zatem pułapka, w którą każdy z nas prędzej czy później wpadnie, pomimo zdawania sobie sprawy z tego, gdzie leży, oraz kto i po co ją zastawił.
Z góry zatem było wiadomo, że serial tworzony w oparciu o kilkudziesięciostronicowe opowiadanie będzie musiał bardzo luźno czerpać z jego treści. I tak też jest w przypadku pierwszego sezonu Mgły zaprezentowanego niedawno (ostatni odcinek miał premierę pod koniec sierpnia) przez telewizję Spike. Pewne motywy znalazły swoją nową, szerszą interpretację. Inne zostały całkowicie pominięte. Główna myśl Kinga, wykorzystującego mgłę do prowadzenia socjologicznej analizy, została na swoim miejscu. Mam jednak wrażenie, że twórcy, na czele z showrunnerem produkcji, Christianem Torpe’em, wykorzystali przesłania literackiej podstawy zbyt dosłownie i nieco popłynęli w całym tym procederze zabawy w społeczne analogie. A to dlatego, że serial już od pierwszych epizodów dość namolnie manifestuje postępowe i politycznie poprawne trendy myślowe, stojące na bakier z literackim oryginałem. Tak, jakby szła za tym jakaś misja niesienia mentalnej odnowy dla gawiedzi.
Podobne wpisy
Zadziwiające, jak wielu dzisiejszym, ważnym debatom mogłaby przysłużyć się serialowa Mgła. Możemy bowiem za jej sprawą odhaczyć zarówno problemy homoseksualistów, związków mieszanych (składających się z przedstawicieli różnych ras, kultur), jak i upadku znaczenia religii, czy też w końcu kobiecej emancypacji i niezależności względem samczego środowiska. Nie miałbym z tym problemu, gdyby nie to, że nijak ma się to do myśli Kinga, który zamiast tworzenia sztucznego tłoku wolał zadawać ogólne pytania natury behawioralnej, stawiając swoich bohaterów w sytuacjach bez wyjścia. To, czy stworzone przez niego studium jest płytkie, czy głębokie, jest kwestią osobną, ale z pewnością nie znajdziemy w opowiadaniu tak nachalnie wyglądającej różnorodności, łechtającej uczucia liberalnych mediów.
Wydaje się jednak, że do poziomu przyzwoitości nie było wcale tak daleko. Niestety, twórcy serialu postanowili poprowadzić go nie interesującymi postaciami, ale chodzącymi ideami, odsyłającymi nas do konkretnych i ważnych haseł społecznych dyskusji. Dlatego bardzo trudno brać całość na poważnie. Trudno jest zagłębić się w akcji, dać się jej porwać, a jeszcze trudniej kibicować bohaterom, którzy od początku irytują. Twór telewizji Spike do piątego odcinka bardzo mozolnie wprowadza widza w świat tajemnicy, która na domiar złego nie pełni w historii większej roli. Potem jednak, co muszę oddać twórcom, następują krótkie momenty przebłysków – niektóre wątki bowiem ciekawie się zawiązują, puszczając oczko do sympatyków zarówno opowiadania, jak i filmu.
Zadaniem mgły jest zadawanie kary za grzechy ludzkie. W oryginalnej myśli, skrywające się w niej potwory miały swoją cielesną reprezentację – miały bowiem przypominać Lovecraftowskich przedwiecznych. W serialu natomiast zło mgły ma bardzo nieprecyzyjne kształty. Grzech wraca albo w takiej postaci, w jakiej został wyrządzony, albo jest trudnym do sprecyzowania głosem natury. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że serialowa mgła stanowi motyw-wytrych, w którym twórcy są w stanie umieścić wygodny dla kontekstu objaw grozy – bez większego sensu. Zaprawdę, nie ma zatem bardziej wdzięcznego zjawiska atmosferycznego dla twórcy horroru. Można do niego wsadzić dosłownie wszystko, uzyskując zarazem nijaki rezultat.
korekta: Kornelia Farynowska