SKAZANI NA SHAWSHANK. Antywięzienny manifest Kinga. Dlaczego NIE JEST arcydziełem?
Bez tekstu Stephena Kinga nie byłoby tego filmu. Nikt nie napisałby tak dobrego scenariusza – to praktycznie niemożliwe. A może scenarzysta i reżyser w jednej osobie – Frank Darabont wcale się aż tak nie napracował, bo tekst opowiadania dosłownie wybrzmiewa w filmowej wersji Skazanych na Shawshank od pierwszych do ostatnich minut. Z okazji tego felietonu obejrzałem po raz kolejny film, tym razem obok siebie mając opowiadanie Kinga. Słyszałem, jakby narrator mi je czytał, a obraz był jedynie ilustracją. Było to dość odtwórcze wrażenie i dzięki niemu upewniłem się, że moja ocena 8 nie powinna być oceną 10. Na to zasługują trzy w mojej opinii najlepsze filmy świata, czyli Siódma pieczęć Ingmara Bergmana, Łowca androidów Ridleya Scotta oraz Pod osłoną nieba Bernardo Bertolucciego. Ta trójka się nie zmienia, a Skazanych na Shawshank nazwałbym przy nich tylko świetnym, poruszającym filmem, ale nigdy arcydziełem, jak jest w statystykach. Dla przypomnienia aktualnie w rankingu FW film jest na 1. miejscu ze średnią 8,76, natomiast IMDb pozycjonuje go na tej samej pozycji z jeszcze wyższą oceną 9,3.
Podzielam zdanie Kinga przezierające przez tekst, że system penitencjarny jest katalizatorem, przyczyną i respiratorem podtrzymującym stały poziom przestępczości w społeczeństwach niezależnie od szerokości geograficznej. Więziennictwo, sądownictwo i policja to wierzchołki trójkąta wzajemnie się zaspokajające, którym nie zależy na zmianie tego stanu, czyli wyplenieniu ze społeczeństwa przypadków łamania prawa, działania przeciwko grupie, a może lepiej napisać postępowaniu, które jest skierowane przeciwko gatunkowi człowieka i jego otoczeniu. Prawa kulturowe niektórych społeczności są niekiedy równie nieludzkie, co najgorsze przestępstwa. Jednym słowem King słowami Andy’ego i Rudego mówi, że system penitencjarny w tej formie, w jakiej teraz istnieje, powinien zostać zlikwidowany. Ta gorzka refleksja nad resocjalizacją przestępców i systemem jest największą wartością filmu Franka Darabonta, bo obrazy zawsze sugestywniej niż sam tekst przekazują te najbardziej jaskrawe ideowe emocje. King jednak równocześnie nie chciał, żeby jego opowiadanie było zbyt patetycznym manifestem, dlatego skupił się na historii ludzi – posadzonych, dosłownie i w przenośni, w swoich życiach, które nie są niewinne. Niewinny jest tylko Andy, zresztą dopóki nie trafia do więzienia, gdzie staje się królem oszustów finansowych. Czy to jednak ważne, kto wśród bohaterów jest winny, a kto bez skazy? To jest kolejna zaleta filmu, że Darabont nie tylko z Timem Robbinsem i Morganem Freemanem, ale na przykład Williamem Sadlerem i Jamesem Whitmorem, czyli aktorami z dalszych planów, potrafili z przestępców zrobić bohaterów, którym widzowie chcą kibicować, a nawet ich lubią.
Można to nazwać naiwną romantyzacją, ale w tekście Kinga tak prozaicznie to nie wygląda. Tak więc ta kolejna zaleta może być również wadą, że przestępcy, o których zbrodniach aż tak wiele się celowo nie mówi, są w pewnym sensie bohaterami pozytywnymi, a naczelnik wraz ze strażnikami, w tym psychopatycznym kapitanem Byronem Hadleyem (Clancy Brown), są antagonistami. Dla mnie to jednak nie problem. Większym jest wspomniana na początku odtwórczość, chociaż wzruszająca, oraz zakończenie, które z kolei jest literalnym podejściem do tekstu Kinga. Dosłowną interpretacją jego słów, w finale opowiadania, wypowiadanych przez Rudego, który już znalazł list, pieniądze i udaje się w podróż do Zihuatanejo. Ma nadzieję na udaną podróż, przekroczenie granicy, spotkanie z Andym – ma nadzieję, to jest kluczowe, a King pozostawia nam interpretację, czy faktycznie Rudemu się to wszystko uda. Bo trzeba mieć zawsze nadzieję, lecz rzeczywistość wielokrotnie jest na nią głucha. Arcydzieło, jakim powinni być Skazani na Shawshank, nie powinno się tak cukierkowo kończyć. Kto wie, może to oraz bohaterowie-przestępcy było przyczyną, z powodu której film przegrał w walce o Oscary z Forrestem Gumpem, produkcją o wiele bardziej przyjazną życiu, refleksyjną w praktyce dla widzów, którzy statystycznie mają większą szansę przeżyć kilka przygód Forresta niż dożywocie w więzieniu o zaostrzonym rygorze. Zgadzam się więc z opinią Akademii, że gdyby o miano najlepszego filmu świata Skazani na Shawshank rywalizowali z Forrestem Gumpem, powinien wygrać właśnie Forrest. Dla mnie osobiście jednak powinna wygrać Siódma pieczęć lub któryś z pozostałych dwóch moich filmów życia, a jeśli by i ich nie było, to z całą pewnością Siedem Davida Finchera.
Pozostając jeszcze w kwestii ekranizacyjnej dosłowności, od arcydzieła oczekiwałbym nie tylko zmieniania pierwowzoru, co bardziej wysublimowanego kreatywnie podejścia. King stworzył bardzo specyficzny klimat, a wystarczyło mu na to kilkadziesiąt stron. Skazani na Shawshank mają podobną atmosferę, tworzoną przez narratorów, którzy za często cytują tekst. W ogóle mam wątpliwości, czy jakakolwiek wierna ekranizacja powinna być kiedykolwiek nazywana arcydziełem, a jeśli już, trzeba od niej wymagać dużo więcej niż cytaty o błękitnym jak w snach Pacyfiku. I tak dałem 8, jeśli ktoś będzie narzekał na moje narzekanie. A poza tym wyliczaniem zalet i wad logiczne byłoby, żeby najlepszy film świata był bez zarzutu, a tu właściwie ta cała historia trąci nieco naiwnością, łącznie z trzonem koncepcji Kinga. W tekście jednak tego nie widać, bo język pisarza jest mięsisty i zarazem inteligentny. Do filmu w scenariuszu Darabont musiał go uprościć – tzn. wybrać z Kinga co bardziej sentencjonalne kawałki i je posklejać, żeby zrobić wrażenie.
Problem w tym, że w tej historii nie ma za wiele rewolucyjnych koncepcji, twistów oraz wydarzeń. Więzienie jest dość standardowe. Wiele takich już widzieliśmy w kinie – o wiele słabsze niż to nieludzkie przedstawienie zakładu karnego z produkcji Więzień Brubaker. Są skazani na dożywocie, skorumpowany dyrektor zasłaniający się zasadami Biblii, bandycki kapitan straży. Główny bohater jest oczywiście niewinny, a w drugiej połowie filmu pojawia się szczęśliwie świadek, który może uniewinnić niesłusznie skazanego. Nawet wątek gwałcicieli znika dość szybko, w myśl zasady, że wszyscy pozostali więźniowie muszą mieć serca pełne miłości na przekór sercom z kamienia u strażników. A ucieczka Andy’ego kończy się w pozie Jezusa. Ocena 8. jest wystarczająca jednostkowo, statystycznie zaś pierwsze miejsce w rankingach wszech czasów wydaje się przesadą, podobnie jak amerykańska wizja wolności poza więziennymi murami.