search
REKLAMA
Artykuły o filmach, publicystyka filmowa

MALARZE NA EKRANIE. Filmy o mistrzach pędzla

Radosław Dąbrowski

30 listopada 2017

REKLAMA

Nierzadko dzieło filmowe koresponduje z innymi sztukami. Z nie mniejszym powodzeniem potrafi o nich opowiadać. Historie pisarzy, kompozytorów muzyki, poetów… Również malarzy. W niniejszym artykule przyglądamy się wybranym portretom władców pędzla.

Na myśl od razu przychodzi Peter Greenaway, który wielokrotnie na ekranie podejmował kwestię sztuk plastycznych. Dość wspomnieć, że w minionej dekadzie w bardzo krótkim odstępie czasowym opowiedział o Rembrandcie, kręcąc wpierw Nightwatching (2007), a następnie Rembrandt: oskarżam…! (2008). Walijskiego twórcę nie zajmowali wyłącznie malarze. W tym jednym akapicie pozwolę sobie odrobinkę odbiec tematycznie i pochylę się nad dziełem, do którego ostatnio powróciłem myślami i tym samym zainspirowało mnie do napisania niniejszego tekstu. W Kontrakcie rysownika (1982) w centrum zainteresowań Greenawaya stanął artysta znakomicie posługujący się ołówkiem, niekoniecznie pędzlem. W filmie dominują plany ogólne, pełne oraz amerykańskie, przez co ogląda się go niczym malarstwo krajobrazowe bądź kompilację portretów ludzi w ujęciu ich całej sylwetki. Walijski reżyser pozwala widzowi spojrzeć na przestrzeń z perspektywy tytułowego rysownika np. przez siatkę Dürera. Zbliżeń w filmie jest niewiele, a najczęściej stanowią je ujęcia dłoni XVII-wiecznego artysty Nevilla, który z lekkością operuje narzędziem pracy i tworzy kilkanaście rycin atrakcyjnej posiadłości. Zachęcony Kontraktem rysownika postanowiłem poddać refleksji utwory poświęcone malarzom. Przybliżające sylwetki historyczne, jak i fikcyjne.

Uobecnienie w centrum kadru głównego narzędzia, jakim się posługuje artysta, dotyczy także filmu Caravaggio (1986). Jak można łatwo wywnioskować – to biografia słynnego włoskiego malarza. Po seansie towarzyszyło mi przekonanie, że to dzieło, które spodobałoby się Federico Felliniemu oraz Pierowi Paolowi Pasoliniemiu. Przede wszystkim ze względu na obraną przez reżysera Dereka Jarmana stylistykę. Już podczas czołówki zostajemy wprowadzeni w świat bohatera, gdy na tle napisów początkowych obserwujemy dynamiczne ruchy pędzla na płótnie. Film Jarmana nie cechuje wyraźna fabuła, dopiero w ostatnich trzydziestu minutach mocniej zostaje zarysowany wątek domniemanej relacji homoseksualnej. Dla reżysera utworu ważniejszy był sam akt malowania oraz zainteresowania artystyczne Caravaggia. Niekoniecznie próba nakręcenia rzetelnej biografii.

Barokowy twórca lubował się w malowaniu ludzi. Jarman położył wobec tego szczególny nacisk na rolę człowieka oraz doznania cielesne. W swoim filmie detalicznie z wyczuwalną fascynacją ukazuje ciało ludzkie i jego atuty. W sugestywnych zbliżeniach lub planach bliskich demonstruje mimikę bohaterów, która skupia uwagę widza niczym bohaterowie obrazów Caravaggia. Pracownia włoskiego artysty przypomina scenerię jego dzieł, np. Powołanie świętego Mateusza, gdzie jedynym źródłem oświetlenia są niewielkie, wpadające przez okno wąskie snopy światła.

Poznajemy kilka etapów życia autora Niewiernego Tomasza. Już w pierwszej scenie Caravaggio, będąc nastoletnim, drobnej postury chłopcem, jawi się nam jako artysta przywiązany do swojej pracy i w skupieniu, z pełnym zaangażowaniem wykonuje kolejne ruchy pędzlem. Jednocześnie nie zanika w nim dziecięca fantazja i skłonność do zabawy, przed czego ukazaniem Jarman nie stroni. Taki obraz Caravaggia nie odbiega od późniejszego wizerunku. Po przeskoku na osi czasu śledzimy losy dojrzałego mężczyzny (Nigel Terry), który jest w zupełności pochłonięty swoją pracą. Zajmująca jest demonstracja milczącego, malującego Włocha, który z kamiennym wyrazem twarzy naprzemiennie przesuwa wzrok z płótna na osobę pozującą. Nie brakuje jednak chwil na odrobinę rozrywki i zaznania przyjemności. Zwłaszcza w relacji z inspirującą dla Caravaggia Leną (Tilda Swinton) oraz Tomassonim (Sean Bean).

Caravaggio nie jest przykładem wielkiej filmowej biografii, a brak klarownej fabuły dla niejednego widza może być poważnym mankamentem. Nie brakuje w nim jednak znakomitych zdjęć, których kompozycja powstała w oparciu o malarskie dokonania tytułowego bohatera. Pod tym względem utwór Dereka Jarmana zasługuje na szczególną uwagę.

Życiorys Jacksona Pollocka to potencjał na udany film. Wyzwanie podjął Ed Harris, który w swoim reżyserskim debiucie przeniósł na ekran wątki z życia jednego z najważniejszych amerykańskich malarzy XX wieku. Pomimo że Pollock (2000) stanowi znakomity przykład, jak muzyka może zakłócać przyjemność z seansu, to trzeba pochwalić Harrisa (który wcielił się także w tytułowego bohatera oraz odpowiadał za produkcję dzieła), że nie stworzył kolejnej biograficznej laurki, lecz zademonstrował malarza bezkompromisowo. Z jednej strony obserwujemy Pollocka jako rewolucyjnego artystą, autora action painting i człowieka dążącego do sukcesu, z drugiej widzimy go w roli alkoholika, domowego awanturnika oraz grzesznika (zdradzał żonę), co składa się na obraz destrukcji. Zabrakło tylko narkotyków, które pomagały Pollockowi w poszukiwaniach inspiracji, ale być może Harris nie chciał przekraczać pewnej granicy.

Odkładając na bok rodzinne problemy i skłonności do używek, skupmy się na Pollocku jako malarzu. Harris rewelacyjnie oddał metodę tworzenia dzieł i nawiązuję przede wszystkim do stylu action painting. Amerykański aktor wykazał się rewelacyjnym naśladownictwem i wykonał serie spontanicznych ruchów pędzlem, nie dotykając nim leżącego na podłodze płótna. Ponadto mimika ekranowego Pollocka, jego pojedyncze gesty, dbałość o szczegół (gdy wydaje się, że dzieło zostało ukończone, bohater zaskakuje nas naniesieniem kolejnej poprawki) i nieustanne rozmyślanie o swojej twórczości, także wobec innych malarzy (np. często przewijającego się Picassa), przyczyniają się do powstania rozbudowanego portretu artystycznego.

REKLAMA