MAKING A MURDERER, sezon 2. Temido, gdzie posiałaś sprawiedliwość?
W drugim sezonie na scenę wchodzi Kathleen Zellner. Bystra pani adwokat, która specjalizuje się w wyciąganiu z więzienia niewinnych osób. Ma na swoim koncie kilka tego rodzaju spraw zakończonych sukcesem. Otoczona gronem ekspertów, wymierza potężne działa. Dzięki przeprowadzonym eksperymentom oraz nowym zeznaniom świadków dowodzi, że: ślady krwi Stevena zostały pozostawione w wysoce nieprawdopodobny sposób; kula nie zawiera śladów kości, a powinna, jeśli uznaje się, że przebiła czaszkę; Teresa opuściła jednak posiadłość Stevena (razem ze swoim telefonem komórkowym), a jej samochód był widziany przy drodze, choć nikt tego nie zgłosił; szukające ciała psy zasugerowały zupełnie inne miejsce zbrodni, niż widnieje w oficjalnym raporcie. Dodajmy do tego, że Steven poddany zostaje nowoczesnemu badaniu, mierzącemu skoki fal mózgowych – ma ono znacznie większy stopień wiarygodności niż wariograf, mężczyzna przechodzi je zaś ze skutkiem dla niego i jego obrończyni pozytywnym. Tym samym Zellner podważa nie tylko kompetencje prokuratury, sugerując wprost matactwo, ale także umniejsza siłę pierwotnej linii obrony, dając delikatnie do zrozumienia, że adwokaci, Dean Strang i Jerry Buting, mogli postarać się bardziej.
Zellner robi ponadto coś, na co jej poprzednicy zdobyć się nie mogli – sugeruje, kto faktycznie mógł dokonać zbrodni. Robi to po to, by sprzedać nową wizję wydarzeń, całkowicie sprzeczną z utrwalaną przez prokuraturę historią, jej zdaniem dalece błędną. Podejrzenia, w końcu, padają na byłego chłopaka zamordowanej (nadspodziewanie zaangażowanego przy poszukiwaniach ciała), jej byłego lokatora, a także Bobby’ego Dasseya, bratanka Stevena, starszego brata siedzącego w więzieniu Brendana. Na jaw wychodzi bowiem, że na jego komputerze znaleziono budzące podejrzenia, drastyczne zdjęcia, uwzględniające wizerunki martwych, maltretowanych kobiet. Oczywiście ta informacja także została zatajona w pierwotnym procesie. Pikanterii dodaje fakt, że to właśnie Bobby zeznał, że widział, jak Teresa wchodzi do przyczepy Stevena.
Drugi sezon Making a Murderer nie odstaje znacząco jakością od tego pierwszego. Nadal do seansu musi wystarczyć krawędź fotela, gdyż dokument ogląda się jak najlepszy dreszczowiec. Duet dokumentalistek, Moira Demos i Laura Ricciardi, po raz kolejny wykonał świetną pracę. Uwagę może jednak budzić fakt, że tak naprawdę sprawa znowu ląduje w martwym punkcie, przez co wszelkie, początkowo pobudzone wnioskiem Zellner nadzieje, giną za sprawą zderzenia się z sądową machiną. Jeśli zaś chodzi o rzekomą stronniczość serialu, żerowanie na emocjach czy dopuszczanie się manipulacji, odpowiem w ten sposób: serialowi nie zaszkodziłoby, gdyby zamiast tworzenia bezkrytycznej pochwały pracy słynnej pani adwokat dano głos rodzinie Teresy Halbach czy samym prokuratorom, w tym Kenowi Krantzowi. Nikt nie czepiałby się braku obiektywizmu. Ponoć odmówili oni jednak współpracy, skupiając się na rzucaniu w mediach oskarżeń w stronę twórczyń oraz platformy Netflix, przyczyniających się ich zdaniem do budowania kultu wokół skazanych morderców. Poniekąd trudno się z tymi zarzutami nie zgodzić, gdyż w Making a Murderer da się wyczuć – zwłaszcza w jego drugim sezonie – że przybiera charakter propagandy wymierzonej w system.
Z drugiej jednak strony patrząc, według mnie bardzo trudno jest opowiedzieć tę historię tak, by chociażby w niewielkim stopniu uwierzyć w słowa prokuratury. I tu tłumaczyłbym stronniczość autorek, które według mnie bardziej skupione były na ujawnieniu gigantycznej niesprawiedliwości zamiast próbie odpowiedzi na pytanie, czy Steven faktycznie byłby do tej zbrodni zdolny (bo to wątek jakby pominięty, acz nie mniej frapujący). Jestem też przekonany, że jeśli istnieją druzgocące dowody winy Stevena Avery’ego, Kathleen Zellner w końcu by na nie natrafiła. Sama podkreśla, że interesuje ją tylko dociekanie prawdy i gdyby nie miała pewności, że jej klient jest niewinny, w ogóle by się tej sprawy nie podjęła. Ja jej wierzę, za jej racją przemawiają nie tylko twarde wyniki śledztwa, ale także zdrowy rozsądek. Nie twierdzę, że prokuratura uknuła to wszystko z premedytacją. Pobudki były bowiem z gruntu słuszne. Twierdzę jedynie, że pojawiły się sprzyjające okoliczności do tego, by uznać Stevena za winnego (łącznie z tą, że był on łatwym celem), ale biorąc pod uwagę fakt, że jego osoba była związana z możliwością udowodnienia licznych nieprawidłowości funkcjonowania stanowego wymiaru sprawiedliwości, jego przedstawiciele nie mieli powodów, by choć na moment uznać niewinność mężczyzny za prawdopodobną. I zaczęli wierzyć w swoją historię, zaszczepiając tę wiarę ławnikom, pomimo że poszczególne elementy historii w ogóle do siebie nie pasują, sprowadzając wiarygodność do poziomu bajki.
Paradoksalnie jednak podczas śledzenia drugiego sezonu najbardziej przeżywałem momenty, gdy kamera towarzyszyła cichym bohaterom tej historii. W serialu znalazł się czas na przyjrzenie się stanowi psychicznemu członków rodziny Stevena. Gdy musiałem sobie wyobrazić, że zniedołężniali Dolores i Allan Avery już tyle lat, podupadając przy tym na zdrowiu, muszą żyć ze świadomością, że ich syna niesłusznie oskarżono, poczułem silne uczucie żalu. Być może Steven i Brendan jeszcze zaznają smaku wolności. Życzę im tego. Ale wcale nie jest powiedziane, że najstarsi z rodu Averych mogą tego momentu doczekać, co jest równoznaczne z tym, że schyłek ich życia naznaczony zostanie ogromnym bólem.
Przewiduję, że w przyszłym roku powstanie trzeci sezon serialu. Jest o czym mówić. Wystarczy rzut oka do Wikipedii. W sprawie Stevena doszło do przełomu i najprawdopodobniej dojdzie do drugiego procesu. To zatem jeszcze nie koniec dramatu. Miejmy nadzieję, że sprawiedliwość zwycięży.