KU*WA jego FUCK! Kto i DLACZEGO po raz pierwszy PRZEKLĄŁ w filmie?
https://www.youtube.com/watch?v=j8lx7v_O_Ms
Pewność można mieć co do innych tytułów. Jeden z pierwszych potwierdzonych „fucków” padł w 1965 roku w eksperymentalnym, krótkometrażowym filmie Andy’ego Milligana Vapors. Film dotykał tematu homoseksualizmu, wobec czego jego dystrybucja była ograniczona – doczekał się premiery dopiero dwa lata po nakręceniu. Przekleństw nie bał się również Andy Warhol, pop-artysta, który w ramach swojej działalności nie stronił również od form filmowych. Słowo na „f” wybrzmiewa w jego dwóch produkcjach: Poor Little Rich Girl oraz My Hustler, obu z 1965 roku. „Fuck” padło w ekranizacji (czy raczej jej ambitnej próbie) Ulissesa Jamesa Joyce’a w reżyserii Josepha Stricka w roku 1967. Brytyjski film wywołał wiele kontrowersji, chociażby w Anglii, konserwatywnej Nowej Zelandii (gdzie pokazywano go osobno mężczyznom i kobietom), a także w Irlandii – ojczyźnie Joyce’a, gdzie oficjalnie przeszedł cenzurę dopiero w roku 2000. Kilka miesięcy po premierze Ulissesa pojedynczy „fuck” pojawił się w angielskim komediodramacie I’ll Never Forget What’s’isname Michaela Winnera – późniejszego twórcy Życzenia śmierci.
Wszystkie “fucki” świata
Można powiedzieć, że MASH otworzył usta scenarzystom i dał filmowcom przyzwolenie na okazjonalne wulgaryzmy bez ryzyka bycia oskarżonym o profanację, ukaranym grzywną lub – w najgorszym wypadku – bycia zmuszonym do przemontowania filmu w celu umożliwienia mu szerokiej dystrybucji. Liczba „fucków” zaczęła rosnąć wykładniczo wraz z dojściem do głosu nowego pokolenia filmowców. Francuski łącznik Williama Friedkina z 1971 roku był naturalistycznym portretem pracy tajnych policjantów na ulicach Nowego Jorku – film zrealizowano na lokacjach, a dialogi filmu zawierały więcej bluźnierstw niż, być może, cała historia kina do tej pory. Co ciekawe, w poprzednim filmie Friedkina, The boys and the band, po raz pierwszy użyto obelżywego słowa „cunt”, a było to w roku 1969. „Cunt” w bodaj najbardziej znanym brzmieniu pojawiło się w Egzorcyście tegoż Friedkina. Pierwsze „son of a bitch” wypowiedział na ekranie Jack Nicholson w obrazie Mike’a Nicholsa Porozmawiajmy o kobietach z 1971, a rok później padł pierwszy „fuck” w filmie animowanym – Kocie Fritzu Ralpha Bakshiego. Od tej pory f-bomby zaczęły pojawiać się regularnie i powoli stawały się stałym elementem realistycznego filmowego dialogu. Jako pierwszy regularnie, a nie okazjonalnie, używał ich najprawdopodobniej Paul Schrader w swoich scenariuszach do Taksówkarza (1976) i Niebieskich kołnierzyków (będących jednocześnie jego reżyserskim debiutem z roku 1978). W 1983 roku na ekrany kin wszedł Człowiek z blizną, który jako pierwszy przekroczył granicę dwustu (!) użyć tego słowa w jednym filmie, a jego scenarzysta – Oliver Stone – używał go setki razy w swoich kolejnych tekstach. Należy on do czołówki reżyserów-rekordzistów używających wulgarnego języka w swoich filmach. Na tej krótkiej liście znajdują się także Martin Scorsese (422 „fucki” w Kasynie, 569 w Wilku z Wall Street), bracia Hughes – Albert i Allen oraz Spike Lee, a także Quentin Tarantino. Największe stężenie „fucków” na minutę w filmie fabularnym pojawiło się w filmie Gary’ego Oldmana Nic doustnie, a największa liczba „fucków” padła we wspomnianym Wilku z Wall Street.
Widmo wolności
„Fuck” jest jednak czymś więcej niż tylko wulgaryzmem rzucanym przez bohaterów filmów (zwykle – kryminalnych lub gangsterskich). Żeby zrozumieć jego znaczenie i siłę oddziaływania, należałoby cofnąć się do drugiej połowy lat sześćdziesiątych XX wieku. Stany Zjednoczone przystępują do wojny z Wietnamem. Młodzi mężczyźni zostają wcieleni do wojska i są masowo wysyłani na pola bitew w wietnamskiej dżungli. Ameryka tę wojnę wyraźnie przegrywa, ale kontynuuje ją jeszcze przez wiele lat. Społeczeństwo rozsadza poczucie gniewu i niepokoju, zaufanie do rządu spada na łeb na szyję. Młodzież zaczyna wyrażać swoje stanowisko za pomocą kontrkultury, na którą składają się narkotyki, wolna miłość, umiłowanie do muzyki i wolności, co oczywiście prowadzi do pokoleniowego konfliktu. Amerykański sen, na którym nabudowano całą historię i mity Stanów Zjednoczonych, kończy się bolesnym przebudzeniem. Literackie salony zapełniają pisarze tacy jak: Hunter Thompson, wiecznie znarkotyzowany, paranoiczny dziennikarz, skandalizujący Henry Miller, weteran wojny w Wietnamie Robert Heinlein czy Ken Kesey, epigon beat-generation, nestor dzieci kwiatów, nieposiadający złudzeń co do kierunku, w jakim zmierza jego ojczyzna. Krajem wstrząsa seria morderstw dokonanych przez gang Charlesa Mansona, przy których zbrodnie opisane przez Trumana Capote’a w słynnej powieści Z zimną krwią wydają się być drobnymi wykroczeniami. Strach wdziera się do domostw za sprawą seryjnych morderców pokroju Zodiaka czy Syna Sama, a w 1974 prezydent kraju – Richard Nixon – okazuje się skorumpowanym kłamcą i w atmosferze skandalu rezygnuje ze stanowiska. Wydaje się, że cały kraj siedzi na jednej, wielkiej f-bombie i ma ochotę wykrzyknąć:
FUCK!!!