Kto powinien ZAGRAĆ, a kto wyreżyserować nowego JAMESA BONDA
Od premiery Nie czas umierać minęło już kilka dobrych tygodni, emocje zaczynają powoli opadać – zaczyna się etap chłodnej kalkulacji. Kto przejmie pałeczkę po Danielu Craigu? Kto stanie się następnym agentem 007? Dla mnie równie istotnym, o ile nie istotniejszym, pytaniem jest: kto stanie za kamerą nowej części przygód Jamesa Bonda? Jaki duet reżysersko-aktorski będzie odpowiedzialny za kolejną odsłonę serii? Poszukując odpowiedzi na rzeczone pytania, wytypowałem kilka, moim zdaniem całkiem interesujących, kandydatur – czasem traktując tę sprawę całkowicie serio, czasem zaś niekoniecznie. Kto wie, być może za kilka lat okaże się, że w którymś przypadku trafiłem w dziesiątkę?
Denis Villeneuve/Henry Cavill
Na początek dwa bodajże najbardziej oczywiste wybory. Reżyser Diuny w jednym z niedawnych wywiadów oznajmił wszem wobec, że chętnie zająłby się w przyszłości realizacją kolejnej odsłony przygód agenta 007: „Bardzo chciałbym nakręcić kiedyś film o Jamesie Bondzie. To bohater, który towarzyszył mi od dzieciństwa. Darzę Bonda szczególnym uczuciem. […] Nie wiem, czy taka sytuacja będzie miała kiedykolwiek miejsce, ale byłby to dla mnie zaszczyt. Czysta kinowa przyjemność”. W roli brytyjskiego szpiega widziałbym tutaj Henry’ego Cavilla – aktora, który w 2006 roku był jednym z głównych kandydatów do zastąpienia Pierce’a Brosnana. Przegrał jednak, jak wszyscy dobrze wiemy, z Danielem Craigiem – uznano, że aktor, wówczas 23-letni, jest do roli Bonda zwyczajnie za młody. Sam Cavill jest na propozycję występu w serii otwarty: stwierdził jednak ostatnio, że zdecydowanie bardziej wolałby wcielić się w filmowego przeciwnika Bonda niż w samego agenta 007.
Christopher Nolan/Tom Hardy
Cóż, z całą pewnością byłoby to wspaniałe widowisko. Christopher Nolan to jeden z najbardziej zręcznych, a zarazem pomysłowych reżyserów filmów wysokobudżetowych – człowiek, który konsekwentnie realizuje na hollywoodzkim gruncie swoje autorskie, nieraz bardzo skomplikowane wizje. Za sprawą Incepcji oraz Tenet Brytyjczyk udowodnił, że w klimatach szpiegowskich czuje się jak ryba w wodzie. Wyobrażam sobie, że Nolan mógłby po raz drugi wysłać Jamesa Bonda w kosmos, zrealizować Moonrakera na poważnie – połączyłby w ten sposób swoje fascynacje twardym kinem akcji oraz pogmatwanym science fiction. W roli agenta 007 zobaczylibyśmy wówczas naturalnie Toma Hardy’ego – jednego z ulubionych aktorów autora Interstellara, idealnie nadającego się na następcę Daniela Craiga. Bond w jego interpretacji mógłby być jeszcze bardziej szorstki i tajemniczy, antypatyczny i pociągający zarazem. Swoją drogą według bukmacherów to właśnie Hardy ma największe szanse na zostanie kolejnym agentem 007.
Guy Ritchie/Charlie Hunnam
Para, która mogłaby w cyklu o przygodach Jamesa Bonda całkiem nieźle namieszać. Guy Ritchie to doskonały stylista, posiadający własny, konsekwentnie rozwijany przez lata filmowej praktyki styl – czasem aż trudno uwierzyć, że Brytyjczyk jest reżyserskim samoukiem. Wprowadziłby do cyklu nową energię, opartą na intensywnym, przemyślanym montażu i wyrazistym poczuciu humoru (choć w zeszłorocznym Jednym gniewnym człowieku Ritchie udowodnił, że z poważnym kinem również mu po drodze). W jego wersji Jamesa Bonda w główną rolę wcieliłby się najprawdopodobniej Charlie Hunnam – aktor, z którym brytyjski reżyser po raz pierwszy spotkał się na planie Króla Artura: Legendy miecza. Wysokobudżetowe widowisko, mające rozpocząć epicką, kilkuczęściową sagę fantasy, spotkało się jednak z niewielkim zainteresowaniem ze strony widowni i poległo w box offisie, przekreślając ambitne plany swoich twórców. W przypadku filmu o agencie 007 Ritchie i Hunnam mieliby zapewne nieco więcej szczęścia. Sam aktor, pytany o możliwe wcielenie się w brytyjskiego szpiega, odpowiedział bardzo skromnie: „Jako Anglik byłbym zaszczycony, gdyby rozważano moją kandydaturę do roli Jamesa Bonda. Intuicja podpowiada mi jednak, że nie powinienem czekać na telefon. Myślę, że nie jestem jedną z pierwszych osób na liście”.
Edgar Wright/Tom Holland
Szalony pomysł, który wymagałby od producentów cyklu (Barbary Broccoli i Michaela G. Wilsona) bardzo dużej odwagi. Przede wszystkim, rażąco odmłodzono by wówczas Jamesa Bonda, po raz pierwszy wcieliłby się w niego aktor o chłopięcej urodzie. Co ciekawe, Holland był podczas jednego z wywiadów pytany o to, co sądziłby o takiej, czysto hipotetycznej propozycji. Dwudziestopięcioletni Brytyjczyk odniósł się do całej sprawy bardzo entuzjastycznie: „Granie Spider-Mana to wielki zaszczyt i wielka przyjemność. Gdyby jednak zdecydowano się na odmłodzenie Jamesa Bonda, to uwierz mi, wchodzę w to. Jest jak jest, poczekamy i zobaczymy, jak rozwinie się sytuacja”. W roli potencjalnego reżysera upatrywałbym w takiej konfiguracji Edgara Wrighta – niezwykle energicznego, charyzmatycznego twórcy, który doskonale sprawdza się we współpracy z młodymi, utalentowanymi aktorami (Michael Cera, Ansel Elgort, Thomasin McKenzie, Anya Taylor-Joy). W Q natomiast wcieliłby się zapewne Simon Pegg lub Nick Frost (a najlepiej obaj!), nawiązując tym samym do pięknej, komicznej tradycji, z jaką związana jest ta rola.
Matthew Vaughn/Tom Hiddleston
Matthew Vaughn związany jest z kinem akcji właściwie od początku swojej filmowej drogi. Debiutował Przekładańcem z Danielem Craigiem w roli głównej, później zaś zrealizował m.in. pierwszego Kick-Assa i trzy odsłony mającej z przygodami Jamesa Bonda bardzo wiele wspólnego serii Kingsman. Wydaje mi się, że Vaughn mógłby przywrócić cyklowi uroczą kiczowatość, charakterystyczną dla filmów z Rogerem Moore’em i Pierce’em Brosnanem – byłaby to ciekawa alternatywa dla bardzo poważnego w gruncie rzeczy okresu Daniela Craiga. W roli agenta 007 znakomicie sprawdziłby się wówczas Tom Hiddleston – aktor obdarzony mocnym, komicznym zacięciem, co najlepiej udowodnił, wcielając się w Lokiego na potrzeby produkcji należących do Marvel Cinematic Universe.
Chad Stahelski/Idris Elba
To byłoby na pewno twarde, bezpardonowe kino akcji. Chad Stahelski odpowiedzialny jest bowiem za filmy o Johnie Wicku – wyjątkowo brutalne, wyróżniające się przemyślaną, dopracowaną choreografią sekwencji walk. Pod tym względem amerykański twórca mógłby wznieść przygody Jamesa Bonda na nowy poziom, czyniąc z głównego bohatera – tak jak w przypadku Johna Wicka – prawdziwą maszynę do zabijania. W brytyjskiego szpiega mógłby wcielić się wówczas Idris Elba, uważany zresztą, zaraz obok Toma Hardy’ego, za jednego z najbardziej prawdopodobnych następców Daniela Craiga. Sam Elba, zapytany na początku października o to, czy będzie nowym agentem 007, odpowiedział dość jasno: „Nie, nie będę nowym Jamesem Bondem”. Dopytany jednak chwilę później o to, czy nie chciałby przejąć tej roli w bliżej nieokreślonej przyszłości, odpowiedział już dużo bardziej zachowawczo: „A kto by nie chciał?”.
Nicolas Winding Refn/Robert Pattinson
Na koniec zostawiłem sobie prawdziwe crème de la crème – dwie osoby, który wywróciłyby serię o Jamesie Bondzie do góry nogami. Nicolas Winding Refn zrobiłby z kolejnej odsłony wysokobudżetowego cyklu przygodowego film, który spokojnie mógłby znaleźć się w konkursie głównym festiwalu w Cannes – dopieszczony audiowizualnie, pełen poetyckiej przemocy, spychający konwencjonalną, sensacyjną fabułę na drugi, a może nawet i trzeci plan; absolutnie nieoglądalny dla masowego odbiorcy. Słowem, Too Old To Die Young w wersji pełnometrażowej. W roli Bonda widziałbym wówczas Roberta Pattinsona – niewypowiadającego przez dwie godziny ani jednego słowa, do złudzenia przypominającego tajemniczego kierowcę z Drive. Piękny byłby to film (mówię całkowicie poważnie), z wiadomych powodów nigdy jednak takowy nie powstanie – marzyć jednak wolno. Dość paradoksalnie Refn był niegdyś bardzo poważnie rozważany jako kandydat do wyreżyserowania Spectre. Duńczyk odmówił jednak producentom, gdyż wolał zająć się swoim autorskim projektem, czyli Neon Demon.