ŻÓŁTODZIÓB. Dobry i zły glina
Kręcąc Żółtodzioba, Clint Eastwood był jeszcze przed swoimi największymi sukcesami reżyserskimi, chociaż posiadał już spore reżyserskie portfolio. Jego szczyt sławy i nieprzerwana na nim obecność aż do dzisiaj miały dopiero nadejść w 1992 roku, gdy zrealizował Bez przebaczenia. Do tej pory odważnie badał w ramach kina sensacyjnego, na co może sobie pozwolić, realizując po swojemu film akcji, w którym bohaterowie rozmawiają ze sobą więcej, niż przeciętnie się to zdarza w tego typu produkcjach, oraz nie udają superbohaterów. Kino akcji w wydaniu Clinta Eastwooda, z nim w roli głównej, jest dużo bardziej realne niż karkołomne wybryki np. Punishera czy Johna Rambo. To jednak nie oznacza, że Clint Eastwood przerobił film sensacyjny na dramat oparty na faktach. W jego filmach z tego gatunku również da się znaleźć mnóstwo skrótów myślowych oraz właściwych dla kina akcji naiwności i nieprawdopodobieństw. Trzeba jedynie uważniej szukać.
W pewnym sensie Żółtodziób jest odcinaniem kuponów od sławy zyskanej niegdyś przez Brudnego Harry’ego. Clint Eastwood długo nie mógł się od niego uwolnić. Zawód reżysera, którym bardziej aktywnie zajął się od lat 90., zapewnił mu szansę wyrwania się z szufladkującego miana twardziela dzierżącego w ręce śmiercionośne magnum. Oczywiście nie zrezygnował z twardych wizerunków ludzi walczących bohatersko o coraz bardziej zapominaną w społeczeństwie ideę sprawiedliwości. Uzupełnił ją jednak o obraz człowieka coraz bardziej zmęczonego tą walką. Nick Pulovski, kolejny bohater w karierze Eastwooda o polskich korzeniach, nosi w sobie to zgorzknienie, chociaż jeszcze nie w takim głębokim i filozoficznym sensie, co bohaterowie tworzeni przez Eastwooda w XXI wieku.
Twardy Pulovski został przeciwstawiony młodemu policjantowi – tytułowemu Żółtodziobowi – któremu marzyła się wielka kariera śledczego. Ale jeśli ktoś z widzów na początku spodziewał się, że David Ackerman, syn bogatego biznesmena, będzie od samego początku totalną fajtłapą, grubo się pomyli. Jest przepisowy, nieco spięty, ale szybko zaczynamy rozumieć, że to zestawienie dwóch postaci nie służy temu, by wyśmiać młodego policjanta. Ten starszy już odchodzi. Eastwood nie widział dla Pulovskiego miejsca na ulicy, dlatego dał mu sprawnego i odważnego, aczkolwiek mniej doświadczonego partnera. Z tej perspektywy możemy spojrzeć na zawsze twardego i niezłomnego Eastwooda jak na człowieka, a nie superherosa z klasycznego kina akcji. To jedna z najważniejszych cech Żółtodzioba sprawiających, że ogląda się go z niemałym zainteresowaniem.
Kolejną jest brak monotonii w akcji. Fabuła opiera się na kilku wątkach – poszukiwania zabójcy partnera Pulovskiego, relacja między Pulovskim a Ackermanem oraz sytuacja samego Ackermana, jego rozterki, brak zrozumienia ze strony ojca i poczucie winy spowodowane przyczynieniem się do śmierci brata w dzieciństwie. Wszystko to w czasie dwugodzinnego seansu zostało wzbogacone pościgami samochodowymi, uprowadzeniem Pulovskiego, które przebiegało dość ciekawie również pod względem erotycznym, oraz brutalnym dojrzewaniem Ackermana do wygarnięcia ojcu duszonego przez lata bólu. Polecam wszystkim widzom, którzy nigdy nie widzieli Żółtodzioba, zatrzymanie się i kilkukrotne obejrzenie zwłaszcza dwóch scen, które są aktorskimi majstersztykami – brawurowe wejście Charliego Sheena do knajpy motocyklowej o wdzięcznej nazwie „Casa Blanca” oraz „napięte” stosunki Clinta Eastwooda z Liesl (Sônia Braga), śmiercionośną dziewczyną antagonisty Stroma (Raúl Juliá). Ta ostatnia sytuacja rozgrywa się w ciekawej scenerii. Bohaterów otaczają monitory, a kamera co chwilę pokazuje ich osobliwą relację poprzez monochromatyczny obraz kineskopowych wyświetlaczy.
Kiedy jeszcze do końca nie zdajemy sobie sprawy, jak reżyser zdecydował się rozegrać role psychologiczne bohaterów, możemy odnieść wrażenie, że Eastwood będzie tym złym policjantem, a Sheen dobrym. Z biegiem czasu jednak przekonamy się, że geniusz reżysera Bez przebaczenia polegał na tym, że Sheenowi została przyporządkowana rola młodej wersji swojego starszego partnera. Obydwaj są tymi złymi glinami, z tym że jeden odchodzi ze sceny, a drugi na niej pozostaje. Gdyby tak spojrzeć obiektywnie na to, co jako policjanci wyprawiali, trudno by było uwierzyć, że są „dobrzy”, oraz że w ogóle pracują w policji i jeszcze nie skończyli w więzieniu. Takie mamy dzisiaj zasady działania tej organizacji.
Strzelanie już rozbrojonym przestępcom w głowy raczej by nie przeszło. Demolowanie barów i podpalanie barmana również. Żółtodziób nie ustrzegł się także typowych dla kina akcji skrótów myślowych i nieprawdopodobieństw. Pod tym względem Clint Eastwood sprytnie potrafi udawać, że kręci filmy bardziej realistyczne niż przeciętna opowieść spod znaku Jasona Stathama czy Sylvestra Stallone’a. Nieścisłości zaczynają się już na początku, gdy ze swoim partnerem (tym pierwszym) Pulovski podjeżdża do ciężarówki z kradzionymi samochodami. Na widoku jest trzech przestępców, a w szoferce zapewne przynajmniej jeszcze jeden. Szczytem kompletnego braku profesjonalizmu jest nie tylko próba ich aresztowania, ale i rozdzielenie się podczas kontroli. Pulovski zostaje sam z trzema typami, a jego partner idzie sprawdzić szoferkę ciężarówki. To jasne, że zginie. Pulovski mógł mieć pretensje tylko do siebie, gdyż to on sprowadził na kolegę śmiertelne niebezpieczeństwo.
Można wspomnieć jeszcze przynajmniej o kilku fabularnych naciągnięciach logiki, np. efekt strzelania ofiarom z bliska w głowę, gdy z tyłu kulą się przelęknieni ludzie, ale zachęcam do samodzielnych poszukiwań. Generalnie kino akcji ocieka niemającymi nic wspólnego z realizmem sytuacjami, natomiast Żółtodziób pozuje na dojrzalszy, prawdziwszy obraz. Przyznam się, że można w tę symulację rzeczywistości uwierzyć. Ogromna w tym zasługa kultu twardziela, który niegdyś otaczał Clinta Eastwooda. Mam nadzieję, że dzisiaj widzowie, znając trochę lepiej jego życie pozafilmowe, spoglądają na niego dużo ostrzej. Legenda Eastwooda dawno powinna przyodziać się w bardziej skłonne do upadku, ludzkie fatałaszki. Tak na marginesie, to się dobrali z Charliem Sheenem, tyle że ten ostatni zapłacił za swoje podboje zakażeniem wirusem HIV. Chciałoby się powiedzieć, że poza kamerą niezły żółtodziób z tego Eastwooda.